Theresa przestudiowała uważnie swój akapit.
— Wstaw „ważny” przed „przyjaciel”.
Wstawił, dopasowując odpowiednią końcówkę. Theresa jeszcze raz przyjrzała się akapitowi. Potem przeniosła wzrok na zdanie zapisane powyżej: „Nawet zwierzę może się zgubić w nieznanym terenie, ale zatracić się potrafią tylko mężczyźni i kobiety”.
— Thomas, wpisz mi drugi cytat z mojej listy.
Thomas wypisał na ekranie slowa, czytając je jednocześnie swym głębokim, męskim głosem:
— „…lecz człowiek, dumny potęgą na chwilę mu daną, a swojej szklanej niepomny kruchości, jak małpa w gniewie, przed wysokim niebem tak dziwne stroi wybryki, że łzy boleści sączy chór aniołów”[6].
— Następny cytat.
— „Nieszczęście człowieka — jak ja to sobie tłumaczę — bierze się stąd, że istnieje w nim pewna nieograniczoność, której, przy całym swoim sprycie, nie jest w stanie do końca pogrzebać pod skończonością”[7]. Thomas Carlyle, 1795-1881.
Theresa od nowa przeczytała swój akapit z „ważnym” wstawionym obok „przyjaciela”. Potem jeszcze raz wysłuchała zdania Carlyle’a.
Dlaczego tak ciężko jest napisać książkę? Przecież tak wyraźnie widzi to, co chce powiedzieć o Leishy Camden, tak wyraźnie to czuje. Może nawet o tym rozmawiać, przynajmniej z Jacksonem. Ale kiedy siada przed terminalem, słowa, które wypowiadała, stają się nagle sztywne, zimne i chyba byłoby lepiej, gdyby jednak nie próbowała ukazać światu, dlaczego Leisha Camden była taka ważna, dlaczego liczy się życie oddane sprawie tak wielkiej, jak powstrzymanie rozdziału między Bezsennymi a Śpiącymi. Nawet jeśli jej się nie powiodło. Pomimo jej wysiłków, Bezsenni odeszli do Azylu. Jennifer Sharifi poszła do więzienia. A Leisha wyszła na spotkanie śmierci na mokradłach Georgii, gdzie zamordowali ją Amatorzy, którzy gardzili Bezsennymi jeszcze bardziej, niż Theresa gardzi sobą.
Ale Leisha przynajmniej próbowała coś zrobić. I to ją uchroniło przed tym, co spotkało resztę z nich. Nie, Theresa musi napisać tę książkę o Leishy. Po prostu musi. Ale dlaczego tak ciężko jest znaleźć słowa tak cudowne jak te, które przynosi jej Thomas, kiedy wysyła go na poszukiwanie cytatów?
Theresa otarła łzy z policzków i jeszcze raz potoczyła wzrokiem po wydrukach na ścianach: „… niepomny kruchości, jak małpa w gniewie, przed wysokim niebem tak dziwne stroi wybryki, że łzy boleści sączy chór aniołów”.
„Weź neurofarmaceutyk — powiedziałby teraz Jackson. — Mogę zamówić dla ciebie taki specjalny, który…”
— Przerwano system zabezpieczający budynku — z terminalu Theresy odezwał się głośno system domowy. — To nie jest próbny alarm, pani Aranow. Powtarzam, przerwano system zabezpieczający budynku i to nie jest próbny alarm. Czekam na rozkazy.
Przerwany? Jak można przerwać zabezpieczenia budynku? Są przecież pola Y, zamki… Co ona ma teraz robić? Jackson pojechał gdzieś z Cazie. Theresa nie wie, co odpowiedzieć systemowi. Przecież miał być nie do przerwania.
— Pozamykaj wszystkie drzwi! — rzuciła.
— Są zawsze zamknięte, pani Aranow.
No oczywiście. W głowie Theresy zaroiło się od panicznych myśli.
— Pokaż mi miejsce przerwania!
Z ekranu zniknęła proza, jej i Carlyle’a. Terminal przeszedł na holo i transmitował teraz szerokokątny obraz holu wejściowego. Jacyś ludzie — Amatorzy! — przepychali się do windy, która mówiła im: „Przykro mi, ta winda otwiera się tylko przed autoryzowanymi mieszkańcami oraz ich gośćmi”. Jeden z mężczyzn z przenośnym terminalem w ręku coś przy niej pomajstrował i drzwi się otwarły.
Theresa wstała, przewracając przy tym krzesło. Serce waliło jej jak młot. Pięcioro Amatorów, czterech mężczyzn i jedna kobieta, ludzie o niskich czołach, kwadratowych podbródkach, owłosionych uszach albo grubych karkach, ubrani w ciepłe zimowe kombinezony. W jej bloku. Ich twarze były skupione i pełne napięcia. Jeden trzymał w ręku przenośny terminal. Skąd oni go wzięli? W czasie Wojen o Przemianę? Ale to się skończyło już całe lata temu… prawda? Co ona ma teraz zrobić?
— Co… co powinnam zrobić, Jones? Czy jest jakaś standardowa procedura obronna?
— Istnieje standardowa sekwencja odstręczania intruzów w kilku eskalacyjnych stadiach. Czy mam zacząć? Czy może życzy sobie pani najpierw porozmawiać z nie autoryzowanymi intruzami?
— Nie! Nie… ja… czego oni chcą?
— Czy mam przełączyć audiowizualny przekaz z drzwi wejściowych na Thomasa?
— Nie… tak. I zacznij sekwencję odstręczania intruzów!
— Wszystkie poziomy, automatycznie?
— Tak!
Przed sobą widziała teraz obraz korytarza przed drzwiami do mieszkania. Troje z tych ludzi, w tym i kobieta, trzymało w ręku broń. Theresa poczuła znajomy ucisk w gardle i rozpaczliwie wciągnęła powietrze. Nie, tylko nie teraz, nie teraz… Ten z przenośnym terminalem mówił coś głośno, lecz spokojnie, w tej ich ulicznej mowie:
— …dostać dla naszych dzieci więcej strzykawek Przemiany. Tylko tyle chcemy. Nikomu nic nie zrobimy. Mówię jeszcze raz: chcemy tylko więcej strzykawek Przemiany dla naszych dzieci. Wiemy, że pan je ma, doktorze Aranow, w końcu pan jest lekarzem…
— Idźcie sobie! — zawołała Theresa. Ledwo to wydusiła, taki poczuła strach. Spróbowała jeszcze raz. — Idźcie sobie! Nie ma tu żadnych strzykawek! Mój brat nie trzyma ich w domu! — A to nie była prawda. W domowym sejfie było ich szesnaście.
— Co? Czy to doktor Aranow? Otworzyć drzwi!
— Nie — jęknęła żałośnie Theresa. Nie mogła oddychać.
— No to wchodzimy!
Drzwi frontowe otwarły się z cichym szczęknięciem. Ta procedura obronna… Dlaczego Jones nie reaguje? Co ci ludzie zdążyli zrobić Jonesowi… i skąd w ogóle wiedzieli, jak mają to zrobić? Theresa oplotła się ciasno ramionami i zaczęła kołysać się w przód i w tył.
— Jesteście intruzami, nie upoważnionymi do wejścia. Jeśli natychmiast stąd nie odejdziecie, ten system uruchomi swoją broń biodefensywną.
— Czekaj, Elwood, nie…
— Rozwaliłem ich ochronę. Chodźcie! — Ale…
— Strzykawki…
— Uruchamiam — oznajmił Jones i znienacka holoscenę wypełnił całkowicie ciemnożółty gaz, który zdawał się wydobywać zewsząd. I rzeczywiście, znajdował się wszędzie. Gabinet Theresy także był go teraz pełen. Zachłystując się z braku powietrza, wciągnęła go do płuc i… jej ciało zwiotczało. Upadła na podłogę. Widziała, że obok niej leżą jej ręce i nogi, wyraźnie odłączone… Ależ nie, to nie mogą być jej członki, przecież tu nie ma żadnej krwi. To były cudze ręce i nogi. Intruzów? Ale jak się dostali aż tu, do jej gabinetu na piętrze, bez rąk i nóg? Ależ to dziwne! Ale w zasadzie interesujące. Chociaż może to wcale nie są ręce i nogi intruzów. No, ale w takim razie… czyje mogą być?
Odepchnęła od siebie najbliżej leżącą nogę. Naprawdę, coś tak obrzydliwego nie powinno leżeć na podłodze. Gdzie się podziewa robosprzątaczka? Może się zepsuła…
Kiedy pchnęła mocno tę bezpańską nogę, ku swojemu zdumieniu poczuła, że szarpnęło się całe jej ciało. No, o co w końcu w tym wszystkim chodzi? Dzisiaj nic nie idzie normalnie. Chociaż Jackson zawsze mawia, że „normalny” to słowo pojemne jak ogromny magazyn… Musi mieć rację, skoro w „normalnym” mieszczą się ręce i nogi, które zaśmiecają podłogę jej gabinetu, a przecież nawet nie należą do niej.