Nie mogła zabrać swoich ludzi jeszcze dalej od wroga. Księżyc — owszem, ale przecież tam wyniosła się Miranda razem ze swoimi zdrajcami. Ta nowa genomodyfikowana generacja, która miała być sposobem na uniknięcie genetycznej regresji, która miała zapewnić, że Bezsenni będą w nieskończoność umacniać swoją wyższość nad Śpiącymi. A która zamiast tego zdradziła swoich twórców i kochających rodziców, posyłając ich do więzienia za zdradę stanu.
Marsa kolonizowało już kilka różnych narodów, ale najbardziej ambitnie podeszło do tego Nowe Cesarstwo Chin, potężne i niebezpieczne. Tam Bezsenni otrzymywali zwykle kulę w tył głowy.
Tytan należał do Japończyków. Rozprzestrzeniali się także na inne księżyce w Układzie Słonecznym. Byli rozsądniejsi niż Chińczycy, niemniej nigdy tak naprawdę nie tolerowali dobrze obcych. W następnym pokoleniu — albo w drugim lub trzecim — mogą się obrócić przeciwko Azylowi umieszczonemu na orbicie Saturna czy Jowisza, tak samo jak Stany Zjednoczone obróciły się przeciwko temu pierwszemu Azylowi na Ziemi. A wtedy praprawnuki Jennifer będą musiały jeszcze raz od nowa tańczyć ten sam cholerny taniec.
Nie, nie może zabrać swoich ludzi nigdzie indziej, jak tylko do tej stacji, tej kruchej przystani z tytanu i stali, zbudowanej jeszcze przed wprowadzeniem nanotechniki. Nie może też bezpośrednio rzucić wyzwania Ziemi. Już raz tego próbowała i w konsekwencji spędziła dwadzieścia siedem lat w ziemskim więzieniu. Kiedy masz do czynienia z wrogiem, który zewsząd przepędza, ściga i lży, który morduje twoich współziomków, z wrogiem, którego ani nie możesz zwalczyć, ani od niego uciec, musisz wtedy zejść do podziemia. Użyć sprytu. Działać ukradkiem. Wykorzystać przeciw niemu jego własne słabości i zorganizować wszystko tak, by sam się nawet nie zorientował, kto pozbawił go skuteczności działania. Brakowało w tym chwili otwartego triumfu, ale Jennifer nauczyła się już obchodzić bez triumfów. Pod warunkiem, że zdoła w ten sposób uzyskać to, co dla niej najważniejsze: bezpieczeństwo jej ludu. To jej obowiązek.
Odpowiedzialność, samokontrola, poczucie obowiązku. Cnoty moralne, bez których nie będzie możliwe żadne osiągnięcie i żadna prawdziwa wielkość. Na Ziemi dawno już zostały zapomniane. Strukow, klasyczny chciwy najemnik, zdradzał swój własny rodzaj za każdym razem, kiedy tworzył i sprzedawał kolejnego patologicznego wirusa. Arystokraci z Nowego Cesarstwa Chin osiedlili się na Marsie, ale swych ubogich zostawili w piekle genomodyfikowanych wirusów, jakie uczyniły z zachodnich Chin wszystkie zwalczające się frakcje. A amerykańskie Woły, które przykuły Azyl do USA kajdanami praw i ogromnych podatków, porzuciły wszelką moralność i pławią się w pustych rozrywkach wewnątrz swoich okrytych polem Y enklaw.
W takim razie pozostaje tylko kosmos.
Stacja orbitalna Azyl, ostatni bastion odpowiedzialności za własny lud. Odpowiedzialności, samokontroli, poczucia obowiązku. Moralności, która jest zdolna spojrzeć poza chwilową przyjemność, poza indywidualne potrzeby jednostki i ujrzeć potrzeby całej społeczności. Reszta świata zapomniała już, że społeczność ma także podstawę biologiczną oprócz socjalnej. Istota ludzka przynależy nie tylko do społeczności, którą sobie wybierze ze względów zawodowych lub geograficznych, ale i do tej, w której się urodziła. Najbardziej podstawowym obowiązkiem człowieka jest lojalność wobec tej społeczności, która go wychowała, bo w przeciwnym razie pęknie cały łańcuch kolejno wychowujących się pokoleń. A lojalność ta musi być wynikiem świadomego wyboru, nie zaś bezrefleksyjnym dogmatem. To właśnie oznacza być w pełni człowiekiem: nie lojalność stadna jak u wilków, bo ludzie mogą sobie wybrać inne stado, ale świadomie tego nie robią. To wybór moralny.
Śpiący, zaślepieni zdobyczami techniki, która powinna wszak im służyć, a nie nimi rządzić, zapomnieli już o takiej moralności. Tym gorzej dla nich. Sami siebie zniszczą. A do Jennifer należy dopilnować, żeby nie zdołali przedtem zniszczyć Azylu.
Skończyła swój rysunek atramentem. Skomplikowana figura geometryczna z liniami i kątami tak precyzyjnymi, jak gdyby korzystała z kątomierza. Zawsze rysuje figury geometryczne. Ale zostały jej jeszcze cztery minuty. Zaczęła kolejną figurę u dołu strony.
— Jennifer? Jest tu coś, co powinnaś zobaczyć. — W drzwiach stał Paul Aleone, wiceprezes do spraw finansów Koncernu Sharifi. Paul, podobnie jak Caroline Renleigh, należał do owej dwunastki Bezsennych, wtajemniczonych w plan, za pomocą którego chcieli zmusić Stany Zjednoczone do uznania secesji Azylu. I jego także zdradziły własne wnuki, został skazany i odsiedział dziesięć lat w więzieniu federalnym Allendale. Można mu ufać. Jennifer odwróciła się z fotelem tak, żeby patrzeć mu prosto w twarz i uśmiechnęła się.
— Popatrz — powiedział Paul, wręczając jej stertę wydruków. Przystojny genomodyfikowaną urodą, nadal poruszał się z lekkością młodzieńca. Ale z drugiej strony miał przecież dopiero siedemdziesiąt lat. — Znalazł je program Caroline, który przeglądał sieci informacyjne w poszukiwaniu hasła „Billy Washington”. To ten Amator, który…
— Pamiętam go — przerwała mu Jennifer. Azyl, rzecz jasna, zawsze kontrolował bazy danych ANGS, tak samo jak bazy większości co ważniejszych agend rządowych. Billy Washington, jego żona Annie Francy i jej dziecko byli pierwszymi królikami doświadczalnymi w biologicznych eksperymentach Mirandy. Razem z jakimś agentem ANGS tak dobrze zakamuflowanym, że nawet Azyl nie zdołał go zidentyfikować.
— Program szukał też hasła „Lizzie Francy”, to przybrana córka Washingtona. Ma teraz siedemnaście lat. Ona i jej tak zwane plemię próbują wybrać swojego kandydata na stanowisko rządowe.
— Amatorski kandydat? — Jennifer przebiegła wzrokiem po wydrukach. Choć ich treść odzwierciedlała głównie normalną dla Śpiących pogoń za tanią sensacją, to jednak spod szumnej piany słów dało się wyodrębnić kilka znaczących faktów. Amatorzy Życia w okręgu Willoughby w Pensylwanii zarejestrowali się do głosowania w wyborach — czego niegdyś mieli zwyczaj dopełniać nadzwyczaj wiernie, ale przecież nie teraz, kiedy Miranda Sharifi zmieniła osiemdziesiąt procent populacji w wędrownych nomadów, którzy nie podążali już za stadami dzikich zwierząt ani własnych trzód, a jedynie za słońcem. Ci potencjalni wyborcy z Pensylwanii planowali wybrać własnego kandydata na urząd okręgowy w wyborach dodatkowych pierwszego kwietnia. Kandydata-Amatora.
Jennifer siedziała w bezruchu, roztrząsając w myślach usłyszaną wieść.
— Biorąc pod uwagę nasze interesy — mówił dalej Paul — możemy patrzeć na to w dwojaki sposób. Po pierwsze: im więcej będzie podziałów między Śpiącymi, tym więcej uwagi będą im zajmować bratobójcze walki i tym mniej uwagi będą poświęcać nam — bez względu na to, co będziemy chcieli zrobić. Drugi, negatywny aspekt jest taki, że Amatorzy przy władzy staną się jeszcze jednym, bardzo realnym zagrożeniem, którego trzeba będzie się strzec, i to mniej nam znanym i mniej przewidywalnym niż arystokracja Śpiących. A wszystkie te sieci informacyjne zdają się zakładać, że istnieje realna możliwość, iż władza przejdzie w ręce Amatorów. Nawet jeśli wziąć pod uwagę ich zwykłą skłonność do przesady i histerii.
Jennifer przebiegła wzrokiem tytuły:
ZAGROŻENIE DLA OBECNEGO RZĄDU: „CHCIELIBYŚMY TERAZ DLA ODMIANY PORZĄDZIĆ ŚWIATEM PO AMATORSKU” — TWIERDZI PEŁNOMOCNIK KANDYDATA NA NADZORCĘ OKRĘGOWEGO.