Uciekli w deszczu, który teraz przeszedł w mżawkę. Mimo to Jackson był kompletnie mokry i zmarznięty, zanim zdołali dotrzeć do helikoptera, ukrytego pod nieprzejrzystym polem Y. Na zewnętrznej pokrywie siedziała Vicki, brudząc ją błotem z kombinezonu.
— Dobry, Lizzie! Dobry, Jackson!
— Vicki! Jak tam wygląda w obozie Farli i Maksa?
— Dobrze. Wszyscy wstali, przebrali się w najlepsze ubranka, najpiękniejszą biżuterię i zebrali się dookoła terminalu, gotowi na polityczną nieśmiertelność. — Uśmiechnęła się do Jacksona, który odpowiedział jej wymuszonym grymasem.
— Za piętnaście minut otwierają urny — powiedziała Lizzie. — Chyba będę głosować w Wellsville.
— Zrób to tutaj — podsunęła Vicki.
— Tutaj? Jak?
— Jestem pewna, że Jackson ma możliwość łączenia się z rządowymi kanałami. Prawda, Jackson? Możemy więc siedzieć właśnie tu, w tym wołowskim wehikule i wybrać pierwszego od dziesięcioleci amatorskiego kandydata.
Lizzie zaśmiała się radośnie.
— Zróbmy tak!
— Jackson? — rzuciła pytająco Vicki.
Jackson przeciągnął spojrzeniem po wszystkich trzech przesiąkniętych deszczem i wyplamionych błotem ubraniach i doszedł do wniosku, że niechybnie mu odbiło.
— Jasne, czemu nie?
— Och, jestem taka podniecona! — paplała Lizzie.
Otworzył kabinę i wcisnęli się do środka. Jackson włączył terminal, poprosił o oficjalny kanał rządowy i wszedł do programu wyborczego. O dziewiątej spojrzał znacząco na Lizzie. Dziewczyna uroczyście pochyliła się do przodu.
— Lizzie Francy, numer obywatelski CLM-03-9645-957, w głosowaniu dodatkowym na stanowisko nadzorcy okręgowego okręgu Willoughby w Pensylwanii.
— Numer obywatelski zweryfikowany. Proszę przyłożyć do ikony lewe oko w celu pobrania odbitki siatkówkowej. — Przyłożyła. — Kandydaci zarejestrowani do wyborów na stanowisko nadzorcy okręgowego okręgu Willoughby to Susannah Wells Livingston, Donald Thomas Serrano i Shockey Toor. Na którego kandydata oddaje pani głos?
— Na Shockeya Toora — oznajmiła bardzo wyraźnie Lizzie.
— Jeden głos na Shockeya Toora. Oficjalnie zarejestrowany.
— Już! — wyszeptała Lizzie. — Vicki, teraz ty.
Vicki zagłosowała. Jackson, który nie był zarejestrowany w okręgu Willoughby, poczuł, jak coś ściska go w piersi. Lizzie będzie miała swoją wygraną, ale to będzie pierwsza i ostatnia wygrana Amatorów. Nie miała pojęcia, do jakich sił i środków może się uciec skamieniała struktura władzy, kiedy tylko poważnie potraktuje zagrożenie. Wyjrzał przez okno na ponury, zmoczony deszczem las. Obok pojazdu przebiegła wyliniała wiewiórka ziemna.
— Szybko! — zawołała Lizzie. — Przełączcie na wyniki!
— Lizzie, dopiero dziewiąta trzy!
— No dobra, przełączcie na wiadomości.
Vicki przełączyła. Relację nadawał kanał czternasty. Jackson patrzył na znajome poletko żywieniowe, teraz zupełnie puste. Wszyscy pewnie weszli do środka zagłosować.
Czyjś głos recytował śpiewnie:
— Tutaj, w dniu wyborów dodatkowych w okręgu Willoughby w Pensylwanii, obywatele biorą udział w niezwykłym głosowaniu, mającym wyłonić nowego nadzorcę okręgowego. Jeden z kandydatów nie przywykł do sprawowania oficjalnych urzędów — i pewnie jest także zupełnie do tego nie przygotowany. Oto wybory, przez które rozgorzała ogólnonarodowa dyskusja nad tym, kto ma najlepsze predyspozycje do obejmowania urzędów publicznych, jak powinno się rejestrować uprawnionych do głosowania i jak zabezpieczyć tych politycznie niewinnych przed działaniami tych politycznie oportunistycznych. Po raz pierwszy naszą kamerę wpuszcza się do tej… „wspólnoty”… żebyśmy mogli obserwować, jak jej członkowie ustawili się w kolejce do głosowania.
Robokamera podjechała do otwartych drzwi budynku i przystosowała się do panującego wewnątrz półmroku. Szerokokątne soczewki pokazywały w jednym końcu plemienny terminal na stole pokrytym białą, czerwoną i niebieską materią. Z drugiej strony uformowała się kolejka ze wszystkich członków plemienia, którzy przesuwali się powoli, kiedy pojedynczo podchodzili, aby oddać głos. Sto sześćdziesiąt dwoje Amatorów sunęło wolno, szurając nogami, trzymając na rękach dzieci lub trzymając się parami za ręce.
— Tam jest mama i Dirk! — pisnęła Lizzie. — I Billy. I Sharon z Callie. Shockey musiał już chyba głosować, chciał iść pierwszy. — Minęła chwila. — Dlaczego oni tak dziwnie wyglądają?
Jackson przysunął się bliżej ekranu.
— Dlaczego oni wyglądają tak jakoś… niesamowicie? — powtórzyła Lizzłe.
Robokamera zrobiła teraz zbliżenie. Sharon Nugent, Franklin Caterino, Norma Kroll, Scott Morrison — ich twarze były niepewne i pełne napięcia. Brwi zmarszczone, spuszczony wzrok, przyspieszony oddech — tak reagowali, kiedy kierowała się na nich kamera. Sharon przytuliła się do swej starszej już matki, a Sam Weller przysunął się bliżej do nich obu.
— Co tam się dzieje?! — krzyknęła Lizzie. — Gdzie jest Shockey? Kamera odnalazła go skulonego na starym ogrodowym leżaku w jakimś ciemnym kącie. Ciasno zaciśnięte dłonie złożył na podołku. Kiedy podniósł wzrok na głosujących, twarz ściągnęła mu się napięciem. Jackson dałby głową, że Shockey drży. Ktoś zatrzasnął drzwi od środka.
— Łamiąc przedwyborcze ustalenia, Amatorzy właśnie wykluczyli działania naszej kamery — oznajmił komentator z głębokim niezadowoleniem w głosie. — Połączymy się teraz z kolejnym miejscem elekcji w tym okręgu… Nie, ten budynek także wydaje się szczelnie zasłonięty.
— Wyłącz to. Przełącz na tabelę wyników — rzuciła Vicki.
Była dziewiąta siedemnaście. Jackson znalazł w rządowym kanale odpowiedni grafik, spokojną, skromną tabelkę:
ROZKŁAD GŁOSÓW
W WYBORACH DODATKOWYCH
NA STANOWISKO NADZORCY OKRĘGOWEGO
OKRĘGU WILLOUGHBY
SUSANNAH WELLS LIVINGSTON: 3
DONALD THOMAS SERRANO: 192
SHOCKEY TOOR: 2
Kiedy się przyglądali, Donaldowi Serrano przybyły kolejne dwa głosy.
— Oszukują! — wrzasnęła Lizzie. — Widzieliśmy, jak ludzie głosują na Shockeya!
— Widzieliśmy, jak ludzie głosują — poprawiła ją Vicki. — Tak naprawdę wcale nie widzieliśmy na kogo.
— Ale to musi być oszustwo!
Jackson myślał intensywnie. Te wyniki zupełnie nie mają sensu. Ale Vicki miała pewnie rację, że system nie oszukuje — nikt nie śmiałby przy nim majstrować. Kiedy raz sfałszuje się wyniki wyborów na niekorzyść Amatora, następnym razem można zrobić to samo w stosunku do Woła. A kanały informacyjne wynajmą najlepszych szperaczy, żeby się dowiedzieć, kto w tym maczał palce. Nie. Tu dzieje się coś całkiem innego. Ale co? I dlaczego?
— Lećmy do domu — zakomenderowała nagle Lizzie. — Och, szybko!
Jackson wymienił spojrzenia z Vicki, uniósł helikopter i poleciał z powrotem. Podczas krótkiego lotu obserwowali, jak Donald Serrano przejmuje niemal wszystkie głosy. Wszyscy szli do wyborów wcześnie, jak przystało na porządnych obywateli. Jackson wylądował tuż koło pojazdów reporterów; nikt nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi, dopóki nie pojawiła się Lizzie. Ignorując wszystkie pytania i komentarze, pognała w stronę drzwi wejściowych. Jackson i Vicki z kamiennymi twarzami podążyli za nią.
Drzwi były zamknięte.
Lizzie rzuciła szybko kody nadrzędne i wpadła do środka.