Выбрать главу

— Będziemy tuż obok, w jadalni — powiedział Jackson i wziął pod ręce Vicki i Lizzie.

Ta jadalnia to wcale nie było poletko żywieniowe, tylko stół z dwunastoma wysokimi krzesłami, nieruchomy robot obsługi i jeszcze więcej wielkich, dziwnie wyglądających roślin, które z pewnością muszą być genomodyfikowane. Z jednej ściany spływała kaskada wody — i to nie był żaden program, tylko prawdziwa woda. Polerowany stół był zupełnie pusty. Lizzie zaburczało w brzuchu.

— Nie ma pan nawet poletka żywieniowego? — zapytała, nie wiadomo dlaczego, jakby ze złością.

— Mam — odpowiedział niezbyt uważnie doktor Aranow — ale lepiej będzie… Jesteś głodna? Jones, proszę śniadanie na trzy osoby. To samo co jadła Theresa.

— Proszę bardzo, doktorze Aranow — odpowiedział pokój.

— Caroline, proszę się włączyć.

Lizzie nie widziała żadnego terminalu, a jednak jakiś inny głos powiedział zaraz:

— Słucham, doktorze Aranow.

— Masz system osobisty Caroline VIII. Jestem pod wrażeniem.

— Caroline, proszę zadzwonić do Thurmonda Rogersa w Kelvin-Castner. Proszę mu powiedzieć, że to sprawa nie cierpiąca zwłoki.

— Tak, doktorze Aranow.

— Thurmond to mój stary znajomy — zwrócił się teraz do Vicki. — Razem kończyliśmy medycynę. Jest etatowym badaczem w Zakładach Farmaceutycznych Kelvin-Castner, on nam pomoże.

— Pomoże nam w czym? — zapytała Vicki, ale Lizzie już nie słyszała odpowiedzi. W drugim pokoju rozpłakał się Dirk. Lizzie z miejsca do niego popędziła. Theresa bezradnie trzymała dziecko, kołysząc je i nucąc jękliwie, podczas gdy Dirk wrzeszczał ze strachu i usiłował uciec z jej kolan.

Lizzie wzięła go na ręce. Od razu poczuła więcej sympatii do Theresy. Dirk schował twarz na ramieniu matki i przywarł do niej z całej siły.

— Proszę się nie przejmować — powiedziała Lizzie. — To tylko dlatego, że pani nie zna.

— Czy on… czy on boi się… obcych?

— Dopiero od dzisiejszego poranka!

Obie dziewczyny popatrzyły na siebie. Lizzie nagle uświadomiła sobie, jak muszą wyglądać: Theresa z jej genomodyfikowaną urodą i elegancką suknią, a obok niej Lizzie z kombinezonem oblepionym błotem i zeschłymi liśćmi, które przyczepiły się też do włosów i ubrudziły twarzyczkę dziecka. Ale to Theresa się bała. Lizzie wyjęła gałązkę z włosów Dirka.

— Coś się stało dzisiaj rano — rzuciła impulsywnie. — Doktor Aranow powiedział, że być może w naszym poletku żywieniowym ktoś umieścił neurofarmaceutyk. Przez to wszyscy boją się nowych rzeczy. Nawet głosować na Shockeya! A tak się napracowaliśmy! Niech to jasna pieprzona cholera!

Theresa skrzywiła się lekko, ale zapytała z zainteresowaniem:

— Boją się nowych rzeczy? To znaczy… tak jak ja?

A więc to o to chodzi z tą dziewczyną: nawdychała się tego samego co Annie, Billy i Dirk. Ale… ale przecież doktor Aranow mówił, że nie wie, co to za neurofarmaceutyk, że to coś, czego nie umiałby wymyślić żaden Śpiący, więc w jaki sposób Theresa…

— Muszę wracać — rzuciła znienacka. — Doktor Aranow dzwoni do jakiegoś zakładu badawczego. — I zabrała Dirka ze sobą do jadalni.

Na stole stały teraz różne naczynia z doustnym jedzeniem, chociaż Lizzie nie zauważyła, żeby wjeżdżał tam jakiś robot. Truskawki, wielkie i soczyste, chleb z zapieczonymi na wierzchu owocami i orzechami, puszysta jajecznica. Lizzie nie jadła jajek od zeszłego lata. Do ust napływała jej słodka ślina. Jednak w następnej sekundzie zupełnie zapomniała o jedzeniu.

Fragment programowanej ściany usunął się tak, że powstała nisza z holosceną. Lizzie nigdy dotąd nie miała do czynienia z tak zaawansowaną techniką. Z holosceny mówił mężczyzna w wieku doktora Aranowa, o przystojnej twarzy i kasztanowych włosach.

— To brzmi niewiarygodnie, Jackson.

— Wiem, Thurmond, wiem. Ale wierz mi, znałem tych ludzi wcześniej, zmiana w ich zachowaniu jest tak radykalna i nagła…

— Skąd możesz do tego stopnia znać Amatorów? Chyba nie są twoimi pacjentami, co? Czy są Odmienieni?

— Tak. I nieważne, skąd ich znam. Mówię ci, zmiana wygląda na działanie neurofarmaceutyku, a nie ustępuje, kiedy przestają go wdychać, i nie towarzyszą mu żadne zaburzenia układu pokarmowego ani omdlenia. Z pewnością zechcesz się temu przyjrzeć, Thurmond. Ja też chciałbym, żebyś to zobaczył.

Hologram zabębnił palcami o blat biurka.

— Dobra. Sprzedam to Castnerowi — jeśli zdołam. Przywieź dwa okazy — to dziecko i jakiegoś dorosłego.

Okazy?

— Kiedy? — zapytał doktor Aranow.

— No cóż, nie mogę… No, do diabła, dziś po południu. Jesteś pewien, Jackson, że efekt behawioralny utrzymuje się po zaprzestaniu inhalacji? Bez tego sprawa nie jest warta mojego czasu…

— Jestem pewien. To może się okazać dla ciebie cenne, Thurmond.

— Czy chcesz podpisać kontrakt na udział procentowy, jeśli zdołamy wykorzystać to w celach komercyjnych? Nasz standardowy podział zysków…

— To może poczekać. Będziemy u ciebie za kilka godzin. Powiadom swój system bezpieczeństwa. Ja i troje Amatorów, którzy…

— Troje?

— Matka niemowlęcia także musi jechać, a ona nie wdychała neurofarmaceutyku, w związku z czym będzie dwóch dorosłych.

— No dobra. Tylko najpierw każ im się umyć.

Jackson zerknął z ukosa na Vicki. A ten Thurmond Rogers — ten durny pieprzony Wół, co to myśli sobie, że Amatorzy nawet się nie myją — zapytał zaraz ostrym tonem:

— Czy oni są teraz z tobą? W twoim domu?!

Przed holoscenę wyszła teraz Vicki. We wdzięcznie uniesionych palcach trzymała dojrzałą truskawkę. Jej kombinezon był tak samo ubłocony jak kombinezon Lizzie, za to jeszcze starszy. Jej genomodyfikowane fioletowe oczy płonęły.

— Tak, Thurmond, jesteśmy tutaj. Ale nie martw się, zostaliśmy odwszeni.

— Kim pani jest? — zapytał Thurmond.

Vicki posłała mu słodki uśmiech i skubnęła swoją truskawkę.

— Nie pamiętasz mnie, Thurmond? Na przyjęciu ogrodowym u Cazie Sanders, w zeszłym roku?

— Jackson, co tam się dzieje? To Wołówka, dlaczego…

— Do Kelvin-Castner przyjedzie nas pięcioro — wpadła mu w słowo Vicki. — Jestem nianią dziecka. Do zobaczenia, Thurmond.

— Jackson… — zaczął Thurmond.

— No to w południe — zagadał go pospiesznie doktor Aranow. — Dzięki, Thurmond. Caroline, to wszystko.

Holoscena pociemniała. Lizzie obserwowała, jak doktor Aranow i Vicki mierzą się wzrokiem. Przerzuciwszy Dirka na drugą rękę — robi się ciężki — Lizzie czekała, aż Vicki zacznie się drzeć na doktora Aranowa za to, że pozwolił ich nazwać „okazami”, albo doktor Aranow zacznie się drzeć na Vicki za to, że mu schrzaniła rozmowę. Ale zamiast tego wszystkiego doktor Aranow zapytał:

— Naprawdę spotkałaś Thurmonda Rogersa u Cazie?

— Nie — odparła Vicki. — Widzę go po raz pierwszy w życiu. Ale teraz zajeździ sobie mózg, próbując sobie przypomnieć, co to było za przyjęcie.

— Wątpię.

— A ja nie. Ty naprawdę nie wiesz, jak się w to gra, co, Jackson?

— Nie sądziłem, że w cokolwiek gramy.

— No, z pewnością nie w sprawie tego neurofarmaceutyku. A przy okazji, kto ma być tym twoim dorosłym okazem? Lizzie, nie stój tak i nie gap się na nas gniewnie, kiedy z ust cieknie ci ślina. Jak jesteś głodna, zjedz sobie truskawek. Genomodyfikowane i wyśmienite.