Выбрать главу

Lizzie miała ochotę powiedzieć „nie” — jak to jest, że Vicki zawsze musi wszystkimi rządzić, nawet tu, w domu doktora Aranowa? Ale była za bardzo głodna. Usiadła naburmuszona na jednym z pięknych, rzeźbionych krzeseł, przyciskając Dirka mocno, i zaczęła częstować się wszystkim, co miała w zasięgu ręki.

— Polecimy z powrotem do obozu i sprowadzimy Shockeya — oznajmił doktor.

— Dlaczego akurat Shockeya? — spytała Vicki. — Billy także to wdychał, a będzie znacznie bardziej skłonny do współpracy. Albo nawet Annie.

— Nie, Billy jest już za stary, a Annie przyłożyliśmy plaster, zmieniając pierwotne uwarunkowania. Thurmond nie uznałby ich za idealne przedmioty badań. Przemiany behawioralne Shockeya są chyba najgłębsze… to musi mieć coś wspólnego z ciałami migdałowatymi.

— Z czym? — zapytała Lizzie, żeby im przypomnieć, że też tu jest. Dirk zaczął marudzić, więc usadziła go na kolanach, żeby dać mu truskawkę.

— To taka część mózgu, która wywołuje strach i obawę przed… co się dzieje z Dirkiem?

Dirk rozwrzeszczal się na kolanach Lizzie. Odpychał się małymi stopkami, tłuste rączki przycisnął mocno do tułowia. Twarzyczkę wykrzywiał strach. Wił się cały w jej objęciach, próbując zejść, próbując gdzieś uciec. W jego wyciu dało się wyczuć czysto zwierzęcy strach, kiedy Lizzie wyciągnęła ku niemu coś dotąd mu nie znanego, coś, czego nie widział nigdy przedtem: idealną, czerwoną i dojrzałą truskawkę.

— Śpi — powiedziała Vicki. — Chodź, Lizzie.

— Gdzie mam iść? — Nie miała ochoty zostawiać Dirka samego. Leżał w pokoju dziennym Aranowów na miękkim, kolorowym kocu, który Lizzie zdjęła z jednej z białych kanap. Dirk rzucał się i krzyczał tak strasznie, że w końcu doktor Aranow przylepił mu na szyi jakiś mały plasterek. Żeby zasnął — jak powiedział. Lizzie siedziała teraz na jednej z kanap, która wygodnie dopasowała się do jej wszystkich zaokrągleń, i wściekała się na Vicki. Doktor Aranow z początku nie chciał pojechać sam po Shockeya. Lizzie nie miała pojęcia, co mu w końcu Vicki nagadała, że się zgodził, ani dlaczego Vicki chciała tu zostać, ani co ona, Lizzie, przez resztę życia będzie robić z dzieckiem, którego przeraża byle truskawka. Czuła się wyczerpana.

— Chcę porozmawiać z Theresą — oznajmiła Vicki. — A ty nie masz ochoty poszperać trochę w systemach? Aranow ma Caroline VIII.

Caroline VIII. Do tej pory Lizzie tylko o nim słyszała. Nagle zapragnęła wejść w ten system, bardziej niż pragnęła czegokolwiek w swoim życiu. Jest w stanie go przeszperać. Jest w stanie go zrozumieć. Nie tak jak wszystko inne, co tak nagle eksplodowało w jej życiu.

— Dirkowi nic nie będzie, ten plaster wystarczy na kilka godzin. No chodź, Lizzie. Ustanówmy przyczółki.

Lizzie nie wiedziała, co to są przyczółki, ale nie spytała. Niemniej jednak poszła za Vicki do jadalni, gdzie w razie czego mogła usłyszeć płacz Dirka. Na stole dalej znajdowało się mnóstwo jedzenia.

— System Jacksona wywołuje się głosem — powiedziała Vicki, a Lizzie roześmiała się i sięgnęła po talerz.

— Naprawdę się spodziewasz, że to mnie powstrzyma?

— Najwyraźniej nie. Do zobaczenia. Idę poszukać Theresy.

Lizzie jadła łapczywie. Wszystko tu było takie pyszne! Nawet naczynia były śliczne — z czegoś cieniutkiego, na krawędzi miały złoto. I kieliszki. I sztućce. Kiedy Lizzie najadła się tak, że więcej już by nie zmieściła, rozejrzała się ukradkiem dookoła i wsunęła do kieszeni srebrną łyżeczkę.

Potem zabrała się do domowego systemu, Jonesa. Tak jak się spodziewała, miał bezpośredni, śmiesznie chroniony, dostęp do osobistego systemu Jacksona. Zupełni laicy. Do uszu Lizzie mogło teraz trafić na temat Jacksona dosłownie wszystko.

I wszystko na temat Theresy.

Oczy Lizzie zalśniły. Jeśli Vicki nie zdoła znaleźć Theresy, Lizzie już będzie wiedziała o niej wszystko z jej osobistego systemu. Potem, kiedy Vicki powie, że tego i tego nie zdołała się dowiedzieć, Lizzie od niechcenia poda jej te informacje. Będzie lepiej zorientowana w sytuacji od Vicki.

Osobisty system Theresy, Thomas, zawierał pliki z kalendarzem, pliki medyczne (Czy Theresa naprawdę przyjmowała w dzieciństwie te wszystkie lekarstwa? I na co one w ogóle są?), konta kredytowe — Lizzie zanotowała sobie numery i ścieżki dostępu. Wybór dostępnych wzorów do programowania ścian, projekty sukienek, telefony (niemal pusto — czy ta Theresa nie ma żadnych przyjaciół?), polecenia dla Jonesa, zamówienia biblioteczne, czy ona nie prowadzi dziennika? Nie, ale jest jakaś książka, którą dyktuje.

Lizzie parsknęła z pogardą. Sieci Wołów zapchane były książkami. Ze wszystkich zastosowań dla systemów, ten wydał jej się najgłupszy. Komu chce się słuchać o czymś, co się nigdy nie zdarzyło, albo działo się już dawno temu i dawno się skończyło? W obecnej rzeczywistości było już i tak zbyt wiele do wchłonięcia. Lizzie przeglądała pobieżnie plik, aż uchwyciła słowa strzykawka Przemiany. Przerwała przeglądanie.

— Thomas, przeczytaj mi ten fragment.

— „Leisha Camden nigdy nie widziała strzykawek, które zrobiła Miranda. Leisha już wtedy nie żyła. Wszyscy myślą, że by się jej spodobały, bo kiedyś powiedziała Tony’emu Indivino, że oddałaby hiszpańskim żebrakom dużo pieniędzy. Wszyscy myślą, że Leishy spodobałoby się wszystko, co pozwala biednym żebrakom, takim jak Amatorzy, uzyskać pożywienie. Ale ja wcale nie sądzę, że Leishy spodobałyby się strzykawki Przemiany. Rozumiała, że ludzie potrzebują jedzenia, ale jeszcze bardziej potrzebują innych rzeczy, takich jak sens życia”.

„Biedni żebracy tacy jak Amatorzy”?! Lizzie nigdy w życiu o nic jeszcze nie żebrała! Jak czegoś potrzebowała, szła i brała sobie albo wyszperała w sieci.

— Thomas, streść zawartość pliku.

— Ten plik zawiera książkę dyktowaną przez Theresę Aranow. Utworzyła go 19 sierpnia 2118. Opisuje życie Leishy Camden, urodzonej w 2008, zmarłej w 2114, dwudziestej pierwszej Bezsennej stworzonej genetycznie w Stanach Zjednoczonych. Książka przedstawia całe życie Leishy, poczynając od jej narodzin w Chicago, w Illinois, w…

— Wystarczy. Połączenia z innymi plikami?

— Z jednym. Z plikiem 65, zawierającym wycinki z wiadomości. Dostęp zastrzeżony.

Zastrzeżony? Do wycinków z wiadomości? Przecież one i tak są publiczne.

— Gdzie jest ten zastrzeżony plik?

— W katalogu drukarki w pracowni Theresy Aranow.

Obejście tej przeszkody zajęło Lizzie trzy minuty.

— Wyświetlić na najbliższym ekranie.

Kolory na ścianie w jadalni rozpłynęły się, a na ich miejscu pojawiły się zdjęcia z podpisami — okropne zdjęcia, jedno za drugim, każde wyświetlane przez trzydzieści sekund, dopóki nie przeszło w następne. Lizzie nie umiała odczytać napisów, ale rozpoznała zdjęcia. Tylko że nigdy przedtem nie widziała ich tylu naraz.

Malutkie dzieci ze spuchniętymi i upstrzonymi cętkami brzuszkami. Niemowlęta, którym z oczu ciekła krew. Niemowlęta leżące zupełnie nieruchomo, z bezwładnymi, wynędzniałymi kończynami. Dzieci pomarszczone jak zeschłe jabłka, w otwartych buźkach spuchnięte bezzębne dziąsła. Nie Odmienione dzieci, nie chronione przed głodem i chorobami… tak strasznie dużo nie Odmienionych dzieci.

Lizzie chwiejnym krokiem przeszła do pokoju dziennego. Dirk leżał pogrążony we śnie na kolorowym kocu, który — Lizzie zauważyła to dopiero teraz — był już konsumowany przez jego pulchne nóżki. Różowe usteczka wykonywały we śnie ruchy podobne do ssania.

Wróciła do jadalni i dalej patrzyła na zdjęcia. Nie Odmienione dzieci chore. Nie Odmienione dzieci umierające. Nie Odmienione dzieci już martwe… A wszystkie amatorskie. Lizzie przymknęła oczy. Ile naprawdę jest tych nie Odmienionych dzieci w całych Stanach? Gdyby nie miała strzykawki dla Dirka… Dlaczego ktoś czegoś z tym nie zrobi?