Выбрать главу

I dlaczego Theresa Aranow — bogata, genomodyfikowana, chroniona i bezpieczna — tak się interesowała amatorskimi dziećmi?

Wtedy uświadomiła sobie, że zna odpowiedź. Lęk Theresy przed nowościami. Niewielu przyjaciół. Doustne jedzenie. Ten koc, konsumowany przez ciało Dirka. Theresa sama też była nie Odmieniona.

Ale jak to możliwe? Przecież jest Wołem. I jest w wieku Lizzie. Jeszcze dwa lata temu wszędzie było pełno strzykawek. Czy Woły nadal mają ich dosyć? Może w niektórych miejscach. Lizzie tak naprawdę nie miała pojęcia. To wszystko było bez sensu.

Domowy system odezwał się sztywnym głosem Jonesa:

— Pani Aranow, doktor Aranow jest już w windzie.

W tej samej chwili Lizzie usłyszała, że do jadalni wraca Vicki.

Natychmiast wyłączyła system — sama nie wiedząc dlaczego. Ale Vicki nie powinna oglądać tych zdjęć. To głupie, bo przecież Vicki jest jej najlepszą przyjaciółką na świecie, Lizzie zawdzięcza jej wszystko, a poza tym Vicki na bieżąco ogląda wiadomości i pewnie sama już o tym doskonale wie. Ale mimo wszystko Vicki była Wołem. Lizzie nie chciała, żeby oglądała te żałosne i straszne amatorskie dzieci. W każdym razie nie w tym bogatym wołowskim domu.

— Nie mogłam znaleźć Theresy — rzuciła Vicki ze złością. — Albo raczej wydaje mi się, że ją znalazłam, ale nie mogłam sforsować zamka. Dlaczego nie poszłaś ze mną? I co to za hałas?

— Doktor Aranow wrócił.

— Sam? Gdzie Shockey? Czy masz już wszystkie kody dostępu?

— Tak.

— No to powitajmy oddziały w pełnym rynsztunku bojowym.

— Za chwilkę — odparła Lizzie — ja tylko… chciałam jeszcze trochę chleba.

— Ty metabolicznie przewrotny żarłoku — rzuciła Vicki i wyszła.

— Thomas — odezwała się cicho Lizzie. — Osobista wiadomość dla Theresy Aranow. Pilna.

— Słucham.

— Widziałam zdjęcia amatorskich dzieci. Musi pani znaleźć Mirandę Sharifi i zmusić ją, żeby nam dała jeszcze trochę strzykawek. Jest pani Wołem, ma pani tyle pieniędzy, pani może się dostać do Mirandy, a my nie możemy… — Zawiesiła głos. Jak ma zakończyć? I co ona tu, do cholery, wyprawia, błagając o pomoc wołowską dziewczynę, która jest tak tchórzliwa, że nawet nie wyjdzie z własnego mieszkania?

— Thomas, anuluj pilną wiadomość.

— Proszę o osobisty kod anulowania.

Nie ma czasu. Jackson i Vicki zbliżają się już do drzwi.

— Thomas, zakończ. Ściana znów była pusta.

— Chodźmy, Lizzie — powiedział doktor Aranow znużonym głosem. — To nie będzie nic strasznego, przyrzekam. Parę nagrań różnych zachowań, skanowanie mózgu, potem uśpią was na krótko, żeby pobrać próbki tkanek. To nie będzie bolało.

— Gdzie Shockey?

— W helikopterze. Nie chciał za nic wyjść, nawet z plastrem uspokajającym na szyi. Weź dziecko i idziemy.

— Czy u mamy i Billy’ego wszystko w porządku?

— Tak. Nie. Jest tak samo jak wtedy, kiedy ich widziałaś.

— Jak ci się udało zabrać ze sobą Shockeya? — zainteresowała się Vicki.

— Z trudem. Płakał.

Lizzie próbowała wyobrazić sobie płaczącego Shockeya — tego wielkiego, szorstkiego Shockeya o śmiałym spojrzeniu.

— Czy ktoś próbował pana zatrzymywać?

— Tak. Billy i kilku innych. Ale zacząłem po prostu trochę dziwniej się zachowywać i wszyscy przestraszyli się jeszcze bardziej, i w końcu się wycofali. Złapałem Shockeya, przylepiłem mu środek uspokajający i przywlokłem tu ze sobą. Płaczącego. — Doktor Aranow przeciągnął ręką po włosach. Lizzie nie zdawała sobie sprawy, że Wół może kiedykolwiek wyglądać na tak znużonego i… no, zmartwionego.

Teraz odezwała się Vicki, tak delikatnie, jak odzywała się dotąd wyłącznie do Lizzie i Dirka:

— Powinieneś się przespać, Jackson.

Zaśmiał się krótko.

— O, tak. To powinno rozwiązać wszystkie problemy. Chodź, Lizzie, czeka na nas Thurmond Rogers.

A Lizzie odparła, zanim zorientowała się, że zamierza coś powiedzieć:

— Ale najpierw wezmę kąpiel. I Dirk też.

— Nie możesz.

— Ależ mogę. I tak zrobię.

Vicki uśmiechnęła się do niej. Lizzie dopiero po chwili zrozumiała dlaczego. Vicki sądziła, że Lizzie chce się wykąpać, żeby dać doktorowi czas na drzemkę, której potrzebował. Pieprzyć to. Chciała się wykąpać, zanim stanie przed Thurmondem Rogersem i jego nadętą korporacją. Ona i jej Dirk. Vicki może się tam pokazać jak człowiek z lasu, ale Vicki to co innego — jest Wołem.

Nagle wydało się Lizzie, że do tej pory nie bardzo zdawała sobie sprawę, co to naprawdę znaczy.

— Dobrze, dobrze — powiedział doktor Aranow. — Wykąp się. Tylko się pospiesz.

— Pospieszę się — obiecała Lizzie. I tak właśnie zrobi. Okropnie martwiła się o Billy’ego i Annie. Umyje Dirka i siebie, najszybciej jak potrafi.

I może w łazience uda jej się przeszperać jeszcze jakieś inne części domowego systemu.

INTERLUDIUM

DATA TRANSMISJI: 3 kwietnia 2121

DO: Bazy księżycowej Selene

PRZEZ: Stację naziemną Chicago 2, satelitę GEO 342 (Stary czarter) (USA)

TYP PRZESŁANIA: Nie szyfrowane

KLASA PRZESŁANIA: Klasa D, dostęp publiczny, zgodnie z ustawą Kongresu 4892-18, z maja 2118

POCHODZENIE: Amerykańskie Towarzystwo Medyczne

TREŚĆ PRZESŁANIA:

List otwarty do Mirandy Sharifi

My, lekarze należący do Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, chcielibyśmy raz jeszcze wystąpić ze zbiorową prośbą, ażeby w akcie humanitaryzmu udostępniła pani ludom świata substancję medyczną, czyściciela komórek TM, który jest pani prawnie zastrzeżoną własnością. Jako lekarze wszyscy jesteśmy co dnia świadkami wielu osobistych cierpień i stale pogłębiającego się społecznego chaosu, powodowanych przez nagły brak tego farmaceutyku. Sytuacja jest naprawdę tragiczna. Grozi najpoważniejszymi konsekwencjami dla naszego kraju — który jest także i pani krajem.

Proszę przemyśleć raz jeszcze swoją decyzję i nie odmawiać nam środków na złagodzenie tych cierpień.

Margaret Ruth Streibel, Prezes ATM Ryan Arthur Anderson, Wiceprezes ATM Theodore George Milgate, Sekretarz ATM

…oraz 114 822 członków Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego

POTWIERDZENIE: Nie otrzymano

13

LATAJĄCY ROBOT ZSZEDŁ TERAZ NISKO NAD DRZEWA — nie szybszy i nie większy od ptaka. Maleńka kamera rejestrująca na przedzie pokazywała leżącą poniżej enklawę, która pomału rosła na ekranie. Jennifer Sharifi, siedząca samotnie w swoim biurze w Azylu, pochyliła się w stronę monitora.

Przyciemniła okno, które otwierało się na przestrzeń kosmiczną. W tej chwili nie miała ochoty na oglądanie gwiazd, tak samo jak nie miała ochoty na towarzystwo — nawet swego męża, Willa. Zwłaszcza Willa. Reszta ekipy zatrudnionej przy tym projekcie oglądała próbę z laboratoriów Sharifi. Jennifer wydało się, że dobrze sobie zasłużyła na tę chwilę pobłażania sobie.

Kalifornijska enklawa przybliżała się coraz bardziej. Jak do tej pory, szesnaście amatorskich obozów, ale to tylko drobna próbka. To będzie pierwsza wołowska enklawa, do której przeniknie wirus Strukowa, a także pierwsza, przy której przetestują tę bardziej złożoną wersję robota rozprowadzającego, skonstruowaną przez peruwiańskich zleceniobiorców Jennifer. Żeby zainfekować Amatorów, wystarczyło nakłuć plastikowy namiot. Chronione polem Y enklawy to zupełnie co innego. Ta kalifornijska to stosunkowo łatwy pierwszy krok.