Выбрать главу

— Pięćdziesiąt osiem minut — powiedział bezosobowy głos z innego terminalu, wciśniętego klinem w kąt po drugiej stronie pomieszczenia. Jennifer nawet się nie obejrzała.

Północnokalifornijska enklawa była niewielka, początkowo stanowiła tylko kolonię letniskową, przycupniętą na wybrzeżu Pacyfiku. Pod kopułą Y, która wrzynała się czterysta metrów w głąb oceanu i schodziła głęboko pod ziemię, żyło około czterystu siedemdziesięciu Wołów. Pod niewidzialnym kloszem kwitły luksusowe, genomodyfikowane ogrody, ciągnęła się oszałamiająca sztuczna plaża, otoczona przez nanokonstruowane domy o fantastycznych wymiarach i wyposażeniu, ale niezbyt ciężkim uzbrojeniu. W czasie Wojen o Przemianę wzmocniono zabezpieczenia, lecz nie środki obrony. Dlaczego ktoś miałby atakować z ciężkiej broni malutką enklawę letniskową, zamieszkaną głównie przez emerytów? Złodzieje nie byli w stanie przeniknąć przez pole Y. Niczego więcej nie było tu potrzeba.

Ale mieszkańcy enklawy lubili ptaki. Mewy, kondory, dzięcioły, jaskółki albo bardziej egzotyczne, sztucznie generowane ptaki. Nie mieli powodów, żeby bać się ptaków — Amatorzy nie władali odpowiednią techniką do prowadzenia wojny biologicznej, a nawet nie umieli jej ukraść — a gdyby nawet ukradli, to i tak nie wpadliby na to, co mają z nią zrobić. Wszyscy o tym wiedzą. Osiemnaście metrów nad ziemią kopuła przepuszczała ptaki.

Robot przeleciał powoli przez pole, tak powoli jak ptak. Nie zauważył go żaden z mieszkańców. Powoli zaczął się opuszczać, a jego kamera ukazywała coraz więcej detali. Ostatni przekazany obraz pochodził z wysokości dwunastu metrów nad ogrodem, utrzymanym w modnych odcieniach fioletu: basen z fioletową wodą i całe połacie fiołkowych kwiatów, które nawet łodyżki i liście miały w subtelnie zmieszanych odcieniach lawendy, fiołkoworóżowym, bzowym, w kolorach orchidei i heliotropu. Genomodyfikowany śliwkowy królik zwrócił fiołkowe oczy w stronę nieba. Soczewki pokazały jego źrenice, ciemne jak atrament na matowej satynie.

Robot eksplodował bezgłośnie. Delikatna mgła pokryła znacznie większy obszar, niżby to się wydało możliwe. W tej samej chwili wszystkie pozostałości sondy rozpadły się na atomy. Sztuczny wietrzyk wewnątrz enklawy, wspomagany przez powiew znad oceanu, rozprzestrzenił mgiełkę jeszcze dalej. W enklawie było zawsze dwadzieścia trzy stopnie — we wszystkich luksusowych willach otwarte okna wpuszczały do środka przesycone zapachem kwiatów powietrze. Przy ekranie po lewej stronie Jennifer rozdźwięczał się dzwonek.

— Pani Sharifi, dzwoni pan Strukow.

Jennifer odwróciła się w stronę ekranu. Zanim zdołała odpowiedzieć, że odbierze, holograficzny obraz Strukowa już znalazł się na ekranie, bez słowa udowadniając wyższość jego własnych kodów nadrzędnych. Jennifer nie pozwoliła sobie na to, by z jej twarzy mógł wyczytać choć cień reakcji.

— Dzień dobry, pani Sharifi. Oczywiście widziała pani transmisję?

— Tak.

— Bez skazy, prawda? Ufam, że zapłata już się przekablowała do Singapuru?

— Tak.

— To dobrze, to dobrze. A czy terminarz dostaw pozostaje bez zmiany?

— Tak. — Dalsze enklawy, coraz lepiej strzeżone, aż w końcu cele militarne i rządowe. Te, rzecz jasna, najtrudniej będzie przeniknąć i są najbardziej kluczowe. Jeśli Strukowowi uda się zarazić enklawy federalne w Brookhaven, Cold Harbor, Bethesdzie, Nowym Jorku i w waszyngtońskim Mali, a także bazy wojskowe w Kalifornii, Kolorado, Teksasie i na Florydzie, to znaczy, że może zainfekować wszystko.

Drzwi do jej biura otworzyły się i zamknęły, wyraźnie wbrew jej życzeniom. Will rzucił w stronę obrazu Strukowa:

— Jak dotąd, bardzo dobrze. Choć, oczywiście, nie ma jeszcze dowodu na to, że ta wersja pańskiego wirusa będzie działać.

Nigdy nie udało jej się nauczyć Willa, jakie korzyści taktyczne płyną z nieujawniania skrytej rywalizacji.

— Ależ tak, zadziała — odparł mu Strukow. Odsłonił w uśmiechu garnitur idealnych zębów. — A może wątpi pan w mechanizmy rozprzestrzeniania. Oczywiście, odpowiedzialność za to spada nie na mnie, lecz na waszych peruwiańskich inżynierów. Być może powinien pan przedyskutować obawy dotyczące tej technologii ze swoją błyskotliwą wnuczką, Mirandą Sharifi?

— To wszystko, doktorze Strukow — ucięła Jennifer.

— A bientot, madame[10].

— Nie ufam mu — powiedział Will, kiedy tamten się wyłączył.

— I słusznie — oświadczyła spokojnie Jennifer. Będzie musiała jednak przemyśleć sobie problem Willa Sandalerosa jako męża i partnera. Jeśli nie potrafi ukryć swojej niechęci i zazdrości…

— Nadal nie chce przekazać próbki wirusa do analizy Laboratoriom Sharifi. A nasi genetycy nie potrafią wymyślić żadnego w miarę spójnego modelu. Procesy biochemiczne są tak cholernie pośrednie…

— Prosiliśmy o pośrednie efekty — przerwała Jennifer. Potem rzuciła w stronę ekranu. — Proszę o sieci informacyjne. Kanał 164. — Była to najbardziej rzetelna i wiarygodna z wołowskich stacji, nadająca z Nowego Jorku.

— Po prostu mu nie ufam — powtórzył Will.

— Pięćdziesiąt minut — odezwał się terminal z kąta.

— …wybuchły walki między Amatorami w stanie Iowa — informował prezenter. — Służby bezpieczeństwa zapewniają wszystkie kanały, że nic nie zagraża enklawie Peoria ani chronionym polem areałom uprawnym południowego Illinois. Robokamera filmująca walkę pokazuje, że obejmuje ona kilka amatorskich obozów, prawdopodobnie skupionych w większe grupy. Przyczyną, jak wszędzie indziej, jest niedostatek strzykawek Przemiany w tych nieszczęsnych amatorskich obozach, które…

Jennifer skupiła uwagę na obrazach, przesyłanych na żywo, w zmiennej kolejności z kilku różnych kamer. Napad w biały dzień — wczoraj? — dokonany przez trzydziestu czy czterdziestu Amatorów na jeden z ich nędznych „obozów”. Mieszkający tam Amatorzy siedzą nadzy pod przezroczystym brezentem, z którego budują osłony swoich poletek żywieniowych. Dlaczego nie odeszli na południe, jak tylu innych? Nieważne. Druga grupka Amatorów, odzianych w stare, niegdyś rozprowadzane przez władze syntetyczne ubrania i dziwaczne, domowej roboty konsumowalne szmaty, wpadła w pole widzenia kamery i otworzyła ogień. Ludzie zaczęli krzyczeć, przezroczysty plastik pochlapały tryskające strugi krwi. Małe dziecko rozkrzyczało się, zanim zaraz ktoś je zastrzelił.

Jennifer zatrzymała obraz i przyjrzała mu się dokładniej. Napastnicy byli uzbrojeni w AL-72, ciężką broń wojskową. A to znaczy, że albo mają wołowskich popleczników, albo są w stanie dobrać się gdzieś do federalnych lub stanowych arsenałów — bardziej prawdopodobne jest to ostatnie. Ich szperacze stają się coraz śmielsi. Ponieważ zyskują coraz więcej wiedzy i broni, stają się potencjalnie coraz większym zagrożeniem nie tylko dla Wołów, ale i dla finansowych holdingów Azylu w Stanach Zjednoczonych, a co za tym idzie, i dla samego Azylu.

— …kolejna grupa Humanitarnej Akcji Lekarzy wyruszała już do trzyokręgowego regionu z…

— Czterdzieści minut — odezwał się terminal z kąta. Jennifer zmieniała kanały z regularnością metronomu, dwie minuty na każdy. Oczywiście, program selekcjonujący kompiluje dla niej cogodzinne streszczenia. Ale ważne było także osobiste oglądanie informacji, żeby wychwycić te wszystkie niuanse i zmiany tonu, których nie da się zawrzeć w streszczeniu.

вернуться

10

Do rychłego zobaczenia, madam (przyp. tłum.).