Выбрать главу

Napaść Amatorów na enklawę w Miami — skradzionych trzydzieści strzykawek, pięćdziesięcioro dwoje zabitych. Kolejne zdjęcia nie Odmienionych dzieci w Teksasie, umierających z powodu jakiegoś nie nazwanego wirusa czy toksyny. Prezydent Garrison, ogłaszający stan wyjątkowy, który zignorują wszystkie, właściwie już samorządne enklawy. Kolejne przekazy do Selene, błagające Mirandę o dodatkowe strzykawki Przemiany. Kolejny dziwaczny kult religijny w Wirginii, tym różniący się od innych, że szerzył się raczej wśród Wołów niż wśród Amatorów. Wierzyli, że Jezus Chrystus przygotowuje Ziemię na powrót aniołów z Mgławicy Oriona.

Jennifer oglądała to wszystko ze spokojem, nie okazywała po sobie najmniejszych emocji. Co ta Miranda wyprawia? Miranda oddała wrogom Przemianę… Dlaczego ją teraz odbiera?

Niekonsekwentni ludzie są niebezpieczni. Nie można przewidzieć, jak zablokować ich działania.

— Trzydzieści minut — oznajmił terminal w kącie.

— Jennifer, czas już na drugą penetrację — przypomniał jej Will Sandaleros. Mówił wysokim i zdławionym głosem. Jennifer wyłączyła sieci informacyjne.

Tym razem celem była bogata enklawa, tuż przy głównej kopule St. Paul, w Minnesocie. Enklawę te zamieszkiwali głównie techniczni, którzy zajmowali się obsługą i programowaniem maszyn w mieście. Techniczni, uzdolnieni i genomodyfikowani, wchodzili w skład wołowskiej gospodarki, choć nigdy nie brali udziału w procesach decyzyjnych. Kamera robota ukazywała rzędy małych, schludnych domków, genomodyfikowanych trawników i klombów, potem plac zabaw, kościół i centrum. Pole Y nie przepuszczało ptaków. Technicznych ptaki nie interesują.

Mimo to i drugi robot przeleciał przez pole tak samo łatwo, jak poprzedni dostał się do opływającej w dostatki enklawy emerytów nad Pacyfikiem. Rozpłynął się bezszelestnie, a wirusonośna mgła równie bezszelestnie opadła na domy i plac zabaw.

Techniczni zarabiali na swoje utrzymanie. Nie można było pozwolić, by stali się tak samo bojaźliwi jak Amatorzy, bo nie zechcieliby opuścić swojej małej enklawy i zgłosić się do pracy. Ale Strukow, na podstawie testów próbnych na szesnastu Amatorach, opracował dla nich wersję specjalną, nieco złagodzoną, ale równie trudną do wychwycenia za pomocą analizy biochemicznej. Nie udało się to nawet Laboratoriom Sharifi. Wirus zapoczątkowywał w organizmie produkcję pewnej biogennej aminy, endogenicznej dla mózgu, który z kolei pobudzał wydzielanie kolejnej aminy, wpływającej na receptory włókien nerwowych, i w ten sposób wywoływał dalsze reakcje elektrochemiczne… Była to długa i zawiła plątanina reakcji wewnątrzmózgowych. Jej końcowy rezultat będzie taki, że technicy, nie zdając sobie z tego sprawy, zaczną preferować rzeczy dobrze im znane: taki sam rozkład dnia, twarze, które widuje się co dnia, zadania, do których człowiek już przywykł. Starzy znajomi, stary sposób myślenia, bardziej konserwatywny polityk. Po prostu będą odczuwać lekki niepokój na samą myśl o zaczynaniu, uczeniu się czy zmienianiu czegokolwiek.

A wtedy Jennifer i reszta jej ludu będzie bezpieczna. „Lepszy diabeł znany niż nieznany”.

Bezpieczni. Czy to możliwe? Bywały takie chwile w więzieniu federalnym w Allendale, kiedy popadała w rozpacz i zwątpienie — czy kiedykolwiek jeszcze będzie się mogła czuć bezpiecznie, czy zdoła zapewnić bezpieczeństwo swoim ludziom? Wszystkie jej poprzednie wysiłki w tym kierunku okazały się bezcelowe. Azyl — odsunięty od Ziemi, ale kruchy i bezbronny, jak wszystkie stacje orbitalne. Jego potęga finansowa — konieczna, ale niewystarczająca. A wreszcie oddzielenie od skorumpowanego rządu — za pomocą terroru, który tylko zwrócił na nich uwagę świata, przez co z góry został skazany na niepowodzenie.

Tym razem wszystko odbędzie się inaczej. Żadnych gróźb użycia broni biologicznej. Żadnych wolnościowych żądań. Żadnych przekazów, które miałyby wrogiemu światu ukazać to, czego nie chce widzieć. Nie. Tym razem wszystko odbędzie się ukradkiem i pomału.

Zamrozimy świat w biologicznej inhibicji, ale tak subtelnie, żeby nawet się na tym nie poznał. Will ma rację — nawet nie będą wiedzieli, skąd spadł cios.

Z wyjątkiem dwudziestu siedmiu ludzi.

Oni, gdyby tylko zechcieli, mogliby ją powstrzymać. Tak jak kiedyś. To, że dotąd nie interweniowali, może oznaczać, że mają własne, chytre i skomplikowane plany, które do tego miejsca pokrywają się jakoś z jej planami… Czy to możliwe? Co ta Miranda wyprawia?

Wszystko jedno — Jennifer i tak nie pozwoli, żeby pokrzyżowała jej plany. Nie może na to pozwolić.

To był właśnie najbardziej bolesny punkt: Jennifer nie miała wyboru. Miranda jest jej wnuczką, Nikos i Christina to wnuki najstarszego z jej przyjaciół, Toshio Ohmura to jej cioteczny wnuk. Nie mogła tak bezboleśnie odwrócić się do nich plecami. To właśnie dzieło Śpiących: zniszczyli więzy rodzinne, zniszczyli samą społeczność i nie odczuli przy tym żadnej straty. To właśnie przeciwko takiemu obumarłemu „ja” walczyła Jennifer.

A mimo to — nie miała wyboru. Przecież musi zapewnić bezpieczeństwo swoim ludziom.

Poczuła na ramionach dłonie Willa.

— Jenny, już czas — powiedział, a jej wydawało się, że mówił to już wcześniej, tylko że nagle nic nie mogła sobie przypomnieć. Nie słyszała głosu terminalu z kąta. Na moment kontury pokoju zamazały się. Zamknęła oczy.

— Trzydzieści sekund — oznajmił terminal w rogu. Jennifer zmusiła się do rozchylenia powiek. Ekran pojaśniał. Tym razem to nie obraz z kamery latającego robota. Ukryty w odległości półtora kilometra obiektyw ukazywał pustynny krajobraz, a na zbliżeniu leciutki połysk pola Y. Nie, nie pola Y, ale czegoś zupełnie innego, zaprojektowanego przez geniusza i niemożliwego do skopiowania. Czegoś, czego nigdy nie przeniknie żaden robot.

— Dwadzieścia sekund.

Dłonie Willa zacisnęły się mocniej na jej ramionach. Przyszło jej na myśl, żeby je strząsnąć, ale, nie wiadomo czemu, nie mogła się poruszyć. Nie mogła myśleć. Jej umysł, to precyzyjne narzędzie, zaćmione zamieszaniem, jakie biło z nowych faktów, które Caroline Ranleigh podała jej na temat Selene. Tej Selene, w której ukryła się przed światem zdrajczyni Miranda Sharifi.

Jej wnuczka Miranda. Córka Richarda, jej syna, który stanął po stronie zdradzieckiej Mirandy, przeciwko własnej matce. Richarda, który był tam teraz z Mirandą.

— Dziesięć sekund.

Nie pamiętała dzieciństwa Richarda. Była taka młoda i tak bardzo pochłonięta budową Azylu, a wtedy jeszcze nie wyćwiczyła w sobie tej zdolności zapamiętywania wszystkiego. Teraz przypomniała sobie dzieciństwo Mirandy. Mirandy, z tymi jej niesfornymi czarnymi włosami i czarnymi oczyma, jak śmiała się do gwiazd, kiedy w tym samym pokoju Jennifer podniosła ją do okna. Miranda.

„Miri…”

— Nie! — krzyknęła Jennifer, a jej krzyk zagłuszył spokojny głos z terminalu.

— Już po wszystkim, Jenny — powiedział miękko Will. — Już po wszystkim.

Ale Jennifer wybuchnęła łkaniem, tak głośnym, że ledwie dosłyszała, jak system dodaje: „Operacja Nowy Meksyk zakończona”. Później będzie sobie wyrzucać, że płakała, i będzie miała żal do Willa za to, że był tego świadkiem. Przyniosła wstyd własnej wewnętrznej dyscyplinie, ale płakała teraz jak dwulatka, ponieważ tak musiało być, bo trzeba było dokonać tak trudnego wyboru. Okropnego wyboru czasu wojny.

„Miri…”

Will tulił ją, jakby była przerażonym dzieckiem, a ona nawet wśród łkań i niechęci, i swej niewybaczalnej słabości zdała sobie sprawę, że dopóki będzie tak na nią działał tą swoją pogardzaną dobrocią, zatrzyma go przy sobie.