14
PADAJĄCE NA TWARZ ŚWIATŁO ZBUDZIŁO THERESĘ — krzyknęła.
Chwilę później przypomniała sobie, gdzie jest. Przycupnęła na siedzisku na okiennym parapecie w korytarzu na piętrze. Czy jest tu od wczorajszego wieczora? Siedziała przez całą noc? Chciała przecież tylko odpocząć przez moment, popatrzeć na park, uciec na chwilę ze swego gabinetu.
Rozprostowała ciało zdrętwiałe od długiego siedzenia na wąskim parapecie. Bolały ją plecy, zesztywniał kark, a w ustach miała paskudny posmak. Kiedy ostatnio spała przed dzisiejszą nocą? Kiedy ostatnio jadła? Straciła już rachubę. Jackson nie bywa w domu już od wielu dni. Theresa siedziała sama, zamknięta w swoim gabinecie, oglądała sieci informacyjne i drukowała obrazki na swoje ściany. Obrazy umierających nie Odmienionych dzieci, dorosłych walczących o nie istniejące strzykawki, rabujących stożki Y, terminale, meble, wdzierających się do przeszperanych enklaw w Oregonie, New Jersey, Wisconsin… Theresa oglądała to wszystko.
„Przybyłem tu, by dać świadectwo zniszczeniu świata”. Thomas znalazł jej ten cytat. Wpatrywała się w napis, aż w końcu litery zaczęły rozmazywać się przed oczami. Potem jeszcze trochę pogapiła się na sieci informacyjne. Następnie jej wzrok przykuła wiadomość w systemie, wiadomość, której wcale nie powinno tam być:
— Widziałam zdjęcia amatorskich dzieci. Musi pani znaleźć Mirandę Sharifi i zmusić ją, żeby nam dała jeszcze trochę strzykawek. Jest pani Wołem, ma pani tyle pieniędzy, pani może się dostać do Mirandy tak, jak my nie możemy…
Wiadomość, oczywiście, była mówiona, ale Theresa poprosiła Thomasa, żeby ją dla niej zapisał. Potem patrzyła na nią, nie śpiąc, przez cały ten czas, jaki upłynął od dnia, kiedy Jackson ostatnio był w domu. Z początku udawała, że ta wiadomość to pomyłka. Fuks, jedno z tysiąca przesłań, jakie ludzie w całym kraju układają codziennie, żeby je wysłać do Selene, i że przeciekło do osobistego systemu Theresy przez jakiś dziwaczny sieciowy błąd. Ale nawet kiedy sobie to wszystko mówiła, wiedziała jednocześnie, że nie jest aż tak szalona, żeby w to wierzyć.
Tym gorzej.
Wiadomość była od tej dziewczyny, którą przyprowadził Jackson — tej amatorskiej dziewczyny z dzieckiem, opanowanym przez strach wywołany neurofarmaceutykami — a przeznaczona była dla Theresy. Jackson zawsze chciał, żeby stawiła czoło faktom — i to właśnie były fakty. Wiadomość była dla niej.
Oczywiście, nie znaczy to, że zaraz musi coś z tym zrobić. Patrzyła więc na wiadomość, odwracała od niej wzrok, żeby popatrzyć na holoobrazy umierających niemowląt, odwracała od nich wzrok, żeby spojrzeć na ściany swego studia i znów odwracała wzrok, i tak przez dwa dni. Albo trzy. Aż w końcu wczoraj wieczorem zrozumiała, że jeśli nie wyjdzie z tego pokoju, naprawdę zwariuje. Jeszcze bardziej. Przywlokła się więc do parapetu i spojrzała na nocny, rozświetlony sztucznym światłem park, a potem w górę, przez kopułę enklawy — na gwiazdy. I wybuchnęła niepowstrzymanym płaczem — bez powodu, zupełnie bez powodu…
„Weź neurofarmaceutyk — powiedział w jej głowie Jackson. — Tessie, to tylko biochemia, wcale nie musisz się tak czuć…”
— Odpierdol się — rzuciła na głos Tessie, po raz pierwszy w życiu, i znów się rozpłakała.
Nie. Dosyć już tego. Musi się pozbierać, wziąć kąpiel, coś zjeść… Musi wrócić do swojego gabinetu. Niemowlęta umierają, małe dzieci są całe pokryte bliznami i zniekształceniami po okropnych chorobach, matki takie jak ta Lizzie muszą trzymać w ramionach niemowlęta wijące się z bólu. Dlaczego nie może o tym zapomnieć? Inni zapominają! Trzeba tylko usunąć to z myśli i trzymać się z daleka od tego głupiego gabinetu…
„Weź neurofarmaceutyk, Tessie”.
— Pani Aranow — odezwał się Jones — jest pilny telefon do pani.
— Powiedz, że umarłam.
— Pani Aranow?
To może być tylko Jackson. Nie wolno go martwić. Nie wolno jej… nie powinna… nie może…
— Pani Aranow?
— Powiedz, że już odbieram, Jones.
Theresa zwlokła się z parapetu. Kręciło jej się w głowie. Oparła się o ścianę, czekając, aż przejaśni jej się w oczach, czując jednocześnie, jak drżą pod nią kolana. Napięła mięśnie nóg i poszła odebrać w łazience, skąd nie trzeba było wysyłać swego obrazu. To nie był Jackson.
— Tess? Gdzie obraz? — To Cazie, wyglądała szorstko i dziko w surowym czarnym kostiumie.
— Dopiero co wyszłam spod prysznica. — Cazie wie, że Theresa nie lubi się pokazywać.
— O, przepraszam. Słuchaj, gdzie jest Jackson?
— A nie jest z tobą? — zapytała Theresa.
— Wiesz doskonale, że nie jest — słyszę to w twoim głosie. Nie próbuj ze mną żadnych gierek, Tess. Dokąd zabrał tych Amatorów?
— Ja nie… Jakich Amatorów?
Cazie zmieniła się na twarzy. Tę właśnie twarz, pomyślała sobie Theresa, musiał widywać Jackson, kiedy się kłócili: wystające kości policzkowe sterczące spod miękkiej skóry, oczy twarde jak marmur posadzki pod bosymi stopami Theresy. Theresa skurczyła się trochę i cofnęła pod umywalkę.
— Thereso, powiedz mi natychmiast, gdzie jest Jackson.
Theresa zacisnęła mocno powieki.
— Nie powiesz. Dobra, w takim razie już do ciebie jadę.
— Nie! Ja… Ja właśnie wychodzę.
— No jasne! Kiedy to ostatnio wychodziłaś? Za dziesięć minut, Tess. — Ekran pociemniał.
Theresa uległa panice. Cazie to z niej wydostanie, Cazie potrafi wszystko z niej wydostać, na pewno będzie musiała powiedzieć Cazie, że Jackson wziął Lizzie i innych do Kelvin-Castner w Bostonie… A Jackson kazał nikomu tego nie mówić. Nikomu. A zwłaszcza Cazie. Ale Cazie już tu jedzie… Theresa każe Jonesowi jej nie wpuszczać.
Cazie na pewno będzie znała kody nadrzędne. Do mieszkania, do budynku. Do myśli Theresy.
No dobrze — w takim razie Theresy tu nie będzie, kiedy przyjedzie Cazie.
Kiedy tylko pojawiła się ta myśl, Theresa wiedziała, że tak będzie najlepiej. Musi stąd wyjść, zanim przyjedzie Cazie. Musi też zrobić to, co nakazywała jej wiadomość w jej systemie — musi dostać się do Mirandy Sharifi i zmusić ją, żeby dała jeszcze trochę strzykawek Przemiany. Jest pani Wołem, ma pani tyle pieniędzy, pani może się dostać do Mirandy tak, jak my nie możemy…” Theresa spędziła przecież całe dwa dni (a może trzy?) — teraz widzi to wyraźnie — na wypychaniu z myśli tego, co i tak musi zrobić. I nie udało jej się — nigdy się nie udawało. Ignorowanie powodów bólu zawsze tylko wzmaga cierpienie. To wezwanie jest darem, jakoś to przeoczyła, a to, że go nie wykorzystywała, przyprawiało ją tylko o szaleństwo.
O jeszcze większe szaleństwo.
Ale teraz już nie.
Szybciutko, tak sprawnie, że sama się tym zdumiała, wypadła z łazienki. Nie ma czasu na prysznic. Ale buty — przydadzą się jakieś buty. I płaszcz. Za enklawą jest teraz kwiecień — w kwietniu chyba jest zimno? Złapała w przelocie buty i płaszcz.
— Na dach — rozkazała windzie. — Proszę.
Nie tylko jej mięśnie pracowały teraz sprawnie. Również umysł snuł skuteczne i samodzielne plany, które ją zdumiewały. Żeby odnaleźć Mirandę, Theresa musi zacząć od tego miejsca, w którym Mirandę po raz ostatni widziano na Ziemi. To było w tamtym amatorskim osiedlu, gdzie ludzie żyli związani po trzech, gdzie Patty, Josh i Mike już nigdy nie będą mogli być sami, bo teraz stale muszą przebywać razem. Miranda tam była i zostawiła im taśmę, w której opowiadała im o tych nowych strzykawkach. Żeby skorzystać z nowych strzykawek, trzeba być Odmienionym. Tak mówił Josh. Więc Miranda mogła zostawić tam więcej strzykawek Przemiany niż gdziekolwiek indziej. Albo mogła wrócić, albo posłać kogoś, żeby wrócił i przyniósł jeszcze trochę, kiedy zaczęły się walki o strzykawki Przemiany. Jeżeli związanie to najnowszy plan Mirandy wobec ludzi, to pewnie Miranda będzie jakoś nadzorować to miejsce (a może różne miejsca?), w którym je testuje. Tyle na temat badań naukowych wie nawet Theresa.