Cazie wybuchnęła śmiechem.
— No, niezupełnie. Raczej myśli politycznie niepoprawne. To właściwie taki polityczny sprawdzian, czy wszyscy dobrzy mali matko-mirandyci są należycie przekonani o jej półboskości. Nazywają to egzorcyzmami dlatego, że rugują wszystkie niewłaściwe pojęcia. Potem wszyscy razem tworzą kolejne przesłanie pod adresem Sanktuarium.
— Czysty wstrząs mózgu, mówię wam — dodał Landau.
Jackson nie mógł się powstrzymać.
— Czy ten rytuał jest dostępny dla ludzi z zewnątrz?
— Jasne, że nie — odpowiedział Landau. — My się chcemy tam wkraść. Pokorni nowicjusze w poszukiwaniu jakiejś wiary, która oświeciłaby nasze bezcelowe i przeciążone przywilejami życie.
Tłumione wzburzenie Theresy wzrosło.
— O co chodzi, Tess? — zapytała Cazie.
— Nie powinniście tego robić! — wybuchnęła Theresa. Zaraz też skurczyła się, a następnie chwiejnie wstała z fotela. Jackson, który wciąż trzymał ją za rękę, czuł, jak drżą jej palce. — Dobranoc — szepnęła i uwolniła rękę.
— Poczekaj, Tessie, nie odchodź! — zawołała Cazie, ale Theresa już zdążyła uciec do swojego pokoju.
— Bardzo ładnie — rzucił Jackson.
— Przepraszam, Jack. Nie sądziłam, że tak zareaguje. To nie jest prawdziwa religia.
— Jest religijna? Moje kondolencje — wtrącił się Landau. — I dla całej najbliższej rodziny.
— Przymknij się — przerwała mu Cazie. — O Boże, jak ty mnie czasem nudzisz, Landau. Czy nigdy cię nie nużą te twoje lekceważące pozy?
— Nigdy. Bo tak naprawdę, co mam poza nimi? I jeśli wolno mi przypomnieć, ty także, droga Cassandro, wybierasz się z nami na te eg-zor-cyzzmy, hę?
— Nie — warknęła Cazie. — Nie wybieram się. A wy się wynoście!
— Dobry humor nagle przerodził się w złość. Jakie to podniecające!
Jackson wstał. Landau dotknął jakiegoś punktu na piersi i jego pszczoły rozbrzęczały się jeszcze głośniej. Po raz pierwszy Jacksonowi przyszło na myśl, że może nie wszystkie są tylko hologramami, że może niektóre z nich są jakimś rodzajem broni. Taki ktoś jak Landau z pewnością nosi osobiste pole Y.
— Wynocha! — wrzasnęła Cazie. — Słyszałeś mnie, zarazo jedna?! Wynocha! — Oczy jej błyszczały, wyglądała teraz tak samo karykaturalnie jak Landau. Czy i ona pozuje, ciesząc się w duchu odgrywaną sceną? Jackson zorientował się, że już nie potrafi tego stwierdzić z całą pewnością.
Landau przeciągnął się leniwie, ziewnął ostentacyjnie i podniósł się z fotela. Pożeglował wolno w kierunku drzwi. Za nim potoczył się Irv, pociągając ze swego inhalatora. Przez cały czas nie wykrztusił z siebie ani słowa.
Kiedy Cazie wróciła, zatrzasnąwszy za nimi drzwi mieszkania, Jackson odezwał się cicho:
— Niezłych masz przyjaciół.
— To nie są moi przyjaciele — odparła zdyszana.
— Przedstawiłaś ich jako przyjaciół.
— Tak, no cóż. Wiesz, jak jest. Przepraszam za Tessie, Jack. Naprawdę nie wiedziałam, że Landau jest aż tak głupi.
Jeśli ta pokora to jej kolejna poza, była zupełnie nowa. Jackson w nią nie wierzył, nie ufał Cazie. Nie odpowiedział.
— Mam pójść do Tess? — zapytała.
— Nie. Daj jej chwilę. — Ale zaraz z tyłu dobiegł go cichy głosik Theresy, musiała usłyszeć trzaśniecie drzwi i odważyła się pokazać.
— Czy już sobie poszli?
— Tak, kiciu — odpowiedziała Cazie. — Przepraszam, że ich tu przyprowadziłam. To było bezmyślne. To prawdziwe dupki. Fragmenty. Częściowi ludzie.
— Ale o tym właśnie mówiłam wcześniej Jacksonowi! — ożywiła się Theresa. — W ludziach teraz… jakby nie było całości. Wiesz, dziś po południu Jackson widział…
— Nie wolno mi omawiać szczegółów poufnego przypadku medycznego — wtrącił szorstko Jackson, mimo że już to przecież zrobił. Theresa przygryzła wargę. Cazie uśmiechnęła się, pokora ustąpiła miejsca jej zwykłej przekorze.
— Morderstwo, Jack? Nie wiem, o czym innym nie mógłbyś rozpowiadać. Troszkę się różni od twoich wypadków raz na miesiąc i szczepień noworodków raz na dwa?
— Nie podpuszczaj mnie, Cazie — odparł spokojnie.
— Ach, Jackson, kochanie, czemu nie mogłeś być tak stanowczy, kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem? Chociaż wydaje mi się, że lepiej sobie radzimy jako przyjaciele. Ale Tess, skarbie — zwróciła się z powrotem do jego siostry, nagle z powrotem łagodna, a Jackson pozostał sam ze swoim pragnieniem, żeby ją uderzyć, przekonać, zgwałcić — masz zupełną rację. My, Woły, od czasu Przemiany po prostu się rozpadamy. Włączamy się w kulty Amatorów albo ogłuszamy sobie mózgi neurofarmaceutykami, albo bierzemy ślub z programem komputerowym — słyszałaś o tym? Ze względu na spolegliwość. Twoja SI nigdy cię nie opuści. — Roześmiała się, odrzucając do tyłu głowę. Zatańczyły ciemne kędziory, wydłużone oczy zmrużyły się w dwie szparki.
— Tak, ale… — odezwała się znów Theresa. — Ale wcale nie musimy tacy być!
— Ależ jasne, że musimy — odparła Cazie. — Zostaliśmy wychowani tak, żeby służyć bezpośrednio jedynie własnym interesom, nawet najlepsi z nas. Jackson, głosowałeś dzisiaj?
Nie głosował. Próbował zachować protekcjonalny wyraz twarzy.
— A ty, Tess? Nieważne, i tak wiem, że nie. Ten cały system polityczny jest martwy, bo wszyscy już wiedzą, że nie tam leży władza. Wszystkim zajęła się Przemiana. Amatorzy już nas nie potrzebują, radzą sobie sami w tych swoich wyjętych spod prawa, żywionych ziemią pseudoenklawach. Albo tak im się przynajmniej zdaje. Bo tak przy okazji, jestem tu właśnie w tej sprawie. Mamy sytuację kryzysową.
Oczy Cazie rozbłysły — uwielbiała sytuacje kryzysowe. Theresa wyraźnie się przestraszyła. Jackson rzucił do niej zaraz:
— Thereso, czy pokazywałaś już Cazie swojego nowego ptaka?
— Zaraz go przyniosę — odpowiedziała Theresa i uciekła.
— Kto ma sytuację kryzysową? — zapytał Jackson.
— My. TenTech. Mamy włamanie w jednej z fabryk.
— To niemożliwe — odparł Jackson. A ponieważ wiedział, że Cazie ma zwykle świetne rozeznanie w faktach, zapytał: — W której fabryce?
— W zakładach w Willoughby w Pensylwanii. No, właściwie nie jest to jeszcze włamanie. Ale ktoś kręcił się dziś po południu przy naszym polu Y ze sprzętem bioelektrycznym i kryształowym. Wykryły go czujniki. Gdybyś sprawdził swoją sieć biznesową, też byś wiedział. Ach, zapomniałam — pojechałeś przeprowadzić śledztwo w sprawie morderstwa.
Jacksonowi udało się zachować spokój. Cazie otrzymała po rozwodzie jedną trzecią udziałów w TenTech, bo to dzięki jej pieniądzom udało się utrzymać firmę na powierzchni w czasie tego katastrofalnego roku, kiedy to nanodysymilator zaatakował wszechobecny stop zwany duragemem, a firmy padały jak Amatorzy.
— Nikt nie przedostał się do środka, prawda? — rzucił spokojnie. — Nikt nie potrafi złamać kodu zabezpieczającego pole energii Y. W każdym razie nie…
— Nie Amatorzy, chciałeś powiedzieć? A któż inny mógłby się znaleźć w tej dziczy w samym środku Pensylwanii? No cóż, pewnie masz rację. Ale właśnie dlatego powinniśmy pojechać tam i się temu przyjrzeć. Bo jeśli nie Amatorzy, to kto? Dzieciaki z Carnegie-Melon, ostrzące swoje szperacze talenty? Szpiedzy przemysłowi z Can-Co? Superbezsenni jak — ach! — Miranda Sharifi, z nie wyjaśnionych powodów interesujący się naszą małą firmą rodzinną? Jak sądzisz, Jack? Kto miesza w naszej fabryce?
— Może to jakaś awaria bioczujników. Coś podobnego do tamtych awarii duragemowych.