— Mówi do was Miranda Sharifi z bazy księżycowej Selene. Chcecie pewnie wiedzieć, czym jest ta nowa strzykawka. To nowy, cudowny dar, lepszy nawet od strzykawek Przemiany. Tamte strzykawki dały wam biologiczną wolność, ale doprowadziły także do wielkiej izolacji, bo nie potrzebujecie już siebie nawzajem, żeby się wyżywić i przetrwać. A człowiek nie powinien być sam. Tak więc ta strzykawka, ten nowy cudowny dar…
Coś tu nie gra w tym hologramie.
Od czasu swojej pierwszej wizyty w tym obozie, pięć miesięcy temu, Theresa spędzała całe tygodnie, ba, miesiące!, na oglądaniu holograficznych zapisów z serwisów informacyjnych. W nocy same odgrywały się na nowo przed jej zamkniętymi powiekami. W tym, co widziała teraz przed sobą, coś odrobinę nie grało. Głos należał do Mirandy, słowa były zsynchronizowane z ruchami jej warg, ale nie z resztą jej ciała. Nie, to nie to. Nie, zbyt wiele się poruszała. Tak, to będzie to. Przy pewnych słowach sztywno nieruchoma, przy innych wykonywała całkiem niepotrzebne gesty — w zupełnie niewłaściwym rytmie. To samo działo się z rytmem słów… Theresa ma słuch absolutny. Słyszała, że głos leciutko opada w zupełnie niewłaściwych miejscach. To holo zostało spreparowane, a nie nagrane.
To oznacza, że wiadomość nie pochodzi od Mirandy. Ani czerwone strzykawki.
Theresa rozejrzała się wokół siebie. Amatorzy byli wniebowzięci — prawie tak, jakby oglądali koncert Śniącego na jawie. W hologramie muszą być przekazy podprogowe. Spuściła wzrok i reszty wysłuchała, już nie patrząc na obraz.
Jeśli wiążące strzykawki nie pochodzą od Mirandy, to od kogo?
Może od tych samych ludzi, którzy dali im do wdychania tamten neurofarmaceutyk, żeby teraz bali się wszystkiego, co nowe. Ale po co?
Jackson mówił, że takich neurofarmaceutyków nie potrafi stworzyć nikt oprócz Superbezsennych. Nikt prócz Mirandy Sharifi nie wiedział o czyścicielu komórek wystarczająco wiele, by zrobić coś, co nie zostanie zniszczone przez nanotechnologię Przemiany w ciałach wszystkich ludzi. Wszystkich — prócz Theresy.
— …być razem w zupełnie nowy sposób, w taki, który utworzy zupełnie nową społeczność, który więzy społeczne zakorzeni głęboko w samej biologii…
Theresę opadły wątpliwości. Cóż takiego wie o „samej biologii”, „więzach społecznych” czy wreszcie o Superbezsennych? Kimże jest, żeby decydować, czy ten hologram jest, czy nie jest od Mirandy? Theresa jest tylko stukniętą, bojaźliwą, nie Odmienioną dziewczyną, która dostaje ataków, kiedy tylko znajdzie się w nie znanej sobie sytuacji, która w zeszłym roku wyszła z mieszkania raptem trzy razy, która boi się teraz tam wrócić, bo jej była szwagierka — a także jedyna przyjaciółka — może tam na nią czekać. Theresa nie wie nic o niczym.
Z wyjątkiem każdego odnotowanego szczegółu z życia Leishy Camden.
Kiedy to sobie uświadomiła, nagle doszła do wniosku, że wie, co należy zrobić.
Wstała, zaraz kiedy nagranie dobiegło końca. Dookoła niej Amatorzy siedzieli uśmiechnięci, z zamglonymi oczyma, w swoich związanych triadach, bez których by umarli. To paskudne, paskudne. To nie żadne związki, to kajdany.
— Daj mi kasetę z nagraniem, Josh — rozkazała tak stanowczo, jak tylko mogła się na to zdobyć. Próbowała mówić tak, jak mówiła Leisha Camden, kiedy wydawała rozkazy. Nikt nie znał życia Leishy lepiej niż Theresa — nikt nie znał lepiej samej Leishy.
Wpatrzyło się w nią sto zamglonych spojrzeń.
— Zabieram ją. Jest mi potrzebna. Później przywiozę ją z powrotem. — To Leisha, kiedy stanowczym głosem mówi Jennifer Sharifi, że nie należy budować Azylu. Albo kiedy mówi Calvinowi Hawke, że koniec z jego anty-Bezsennym ruchem. To Leisha: stanowcza, spokojna, chłodna. Theresa ruszyła, na roztrzęsionych nogach, w stronę holosceny.
— Ty, zostaw w spokoju to holo! — odezwał się czyjś głos.
— Przykro mi, nie mogę. Jest mi potrzebne. — Theresa sięgnęła do terminalu. Ale nie była Theresa, była teraz Leishą. W tym cała sztuczka. Trzeba być Leishą, czuć jak ona. Jeżeli Theresa może oglądać wiadomości i czuć to, co matka umierającego niemowlęcia — potrafi czuć się tak, jakby nią była — to może być także Leishą Camden. To żadna różnica. Żadna…
Ludzie teraz wstali, niektórzy zbili się bojaźliwie w swoje trójki, inni ruszyli w jej stronę. Mike się zawahał, a po chwili on i Josh zaczęli ciągnąć w tę stronę Patty. Mike wtulił swą trójkątną głowę w ramiona, w oczach błysnęło mu przerażenie. Przez sekundę roztrzęsiona Theresa wyobraziła sobie, jak musiałby widzieć ich ktoś z zewnątrz: czworo świrów z obłąkanym wzrokiem, krążących trwożnie dookoła siebie, emanujących strachem. Nie, nie myśl tak, nie patrz na siebie z zewnątrz, patrz na siebie jak na Leishę Camden. Teraz jesteś Leishą Camden.
— Nie zatrzymujcie mnie — rzuciła załamującym się głosem. Mike przystanął na chwilę, potem znów ruszył w jej stronę.
— Mówię poważnie!
— Mike — zaskamlała Patty — nie… nie możesz…
— Nie może zabrać naszego hola… nie może go mieć… — odparł szeptem Mike. Złapał Theresę za ramię.
Poczuła zbliżający się zawrót głowy, ogarniającą myśli czerń. Theresa próbowała uniknąć ataku — Leisha nigdy nie mdlała! — i odepchnąć rękę Mike’a. Nie mogła. Nie była już Leishą, spokojną, stanowczą i chłodną, nigdy nie będzie Leishą, nigdy nie będzie miała tyle samokontroli. Chociaż udało jej się udawać Leishę przez kilka minut, Theresa nie jest przecież Leishą…
No to bądź kimś, kto nie jest spokojny ani chłodny.
— Puszczaj to pieprzone holo albo cię przerobię na żeglarski węzeł! — wrzasnęła Theresa słowami Cazie.
Mikę opuścił rękę i zagapił się na nią zdumiony, a zarazem przerażony.
— Zjeżdżaj mi, kurwa, z drogi!
Część tłumu cofnęła się, reszta nieśmiało postąpiła naprzód. Między triadami dały się słyszeć pomruki: „Nie pozwólcie jej…” „Zatrzymajcie ją…”, „Jakie ma prawo…”
Za chwilę przemogą strach i znów ją złapią. Nie — złapią Cazie. Przecież teraz jest Cazie. A reakcje chemiczne w mózgach tych ludzi każą im bać się wszystkiego, czego nie znają, wszystkiego, do czego nie nawykli.
— Zaraz będę płakać! — wrzasnęła ile sił w płucach. — Zaraz roztopię tu podłogę! Mam tu nanotechnikę, jakiej na oczy nie widzieliście, i mogę to zrobić! Wystarczy, że zaśpiewam! — Zaczęła śpiewać jakąś starą piosenkę, którą nuciła jej niania, tylko że to było wyraźnie za mało, więc zaczęła skakać, kręcić się kółko, wykrzykiwać słowa piosenki na zmianę z tymi wszystkimi wulgarnymi wyrażeniami, którymi Cazie obsypywała Jacksona, kiedy była wściekła, bo nie chciał zrobić czegoś po jej myśli. — Ty nieszczęsny, pełen złudzeń sukinsynu, masz tak ograniczone postrzeganie rzeczywistości, że nie widzisz z niej nawet ułamka, nie widzisz nawet ułamka ze mnie, nie masz w sobie za grosz ironii, Jackson, niech to wszyscy amatorscy diabli, czy nawet tego nie widzisz! Ty żałosny wypieszczony maminsynku, myślałby kto, że… Zjeżdżajcie mi, kurwa, z drogi!!
Posłuchali. Tłum cofnął się, niektóre dzieci zaczęły płakać. Triady sczepiły się w zwarte grupki. Wrzeszcząc, skacząc, przeklinając, wirując — Theresa z kasetą w dłoni sunęła ciągle w stronę drzwi, a setka ludzi — nie, musi ich być dziewięćdziesięcioro dziewięcioro albo sto dwoje — przyglądała się jej z tym samym bolesnym przerażeniem, które Theresa widywała codziennie w lustrze.
Udało jej się wydostać na zewnątrz tuż przed tym, nim sama się załamała.