Выбрать главу

— Mogłam zostać Odmieniona i może to nie miałoby najmniejszego znaczenia. Wiem, że w ten sposób moje utrzymanie kosztuje znacznie więcej. Muszę jeść prawdziwe jedzenie. Trzeba dla mnie oczyszczać dom z zarazków. Muszę mieć czystą wodę. To wszystko kosztuje, więc gdybym nie miała tylu pieniędzy, a mój brat nie był lekarzem, to byłoby niewłaściwe z mojej strony nie dać się Odmienić, bo stanowiłabym dla wszystkich ciężar. Ale ja mam pieniądze i mam Jacksona, więc źle by było, gdybym wszystko urządziła tak, żeby nie cierpieć. Muszę cierpieć. Wszyscy muszą w jakiś sposób cierpieć, bo inaczej robią się… rozlaźli. Nie, to nie to słowo. Mirando…

Zwracała się bezpośrednio do Mirandy, której przecież nie ma nawet na Ziemi, ale to nieważne. Theresa pospiesznie ciągnęła dalej.

— Mirando, nie znam określenia na to, jak ludzie reagują, kiedy nie mogą cierpieć ani poczuć samotności. Ale coś się z nimi dzieje. Kiedy ciągle biorą te różne neurofarmaceutyki, przestają odczuwać samych siebie i bardzo prędko przestają też czuć innych ludzi. Robią się tacy jak przyjaciele Cazie, a może nawet jak sama Cazie… Nie wiem. Cazie pod spodem jest dobra. Ale nawdychała się z tylu różnych inhalatorów, żeby zagłuszyć własne cierpienie, że szybko przestała odczuwać też cierpienie Jacksona, a zaraz potem przestała też widzieć samego Jacksona. Jest tylko jeszcze jednym meblem w jej życiu albo kolejnym robotem.

Ludzie muszą cierpieć. Muszą pozwolić sobie na ten ból. Powinni też go znieść, a nie zagłuszać endorkissem albo seksem, albo neurofarmaceutykami, albo zarabianiem pieniędzy… To jedyny sposób na to, żeby się dowiedzieć, że powinniśmy postępować inaczej. Że powinniśmy uważniej patrzeć — w głąb siebie i w głąb innych ludzi. Nie możemy tak sobie obejść tego bólu, trzeba przez niego przejść, żeby dostać się w to miejsce po drugiej stronie, gdzie jest nasza dusza… Och, sama nie wiem! Nie jestem dość bystra, żeby to wiedzieć! Coś poszło nie tak w czasie mojej embrionalnej genomodyfikacji i teraz nie jestem taka bystra jak Jackson albo Cazie… Ale jedno wiem: musisz nam dać więcej strzykawek, żeby niemowlęta mogły żyć dostatecznie długo, aby poczuć własne cierpienie i zacząć się z niego uczyć. Może trzeba było nam nie dawać wcale tych strzykawek. Ale nam je dałaś, a teraz Amatorzy nie mogą bez nich żyć, bo Woły po prostu się ich pozbyły, a same dalej mają w ręku środki produkcji. Więc musisz nam dać więcej strzykawek, żeby te dzieci mogły żyć wystarczająco długo, by się przekonać, co naprawdę się liczy.

Ale dzieje się też coś złego. Jest taki obóz w Nowym Jorku — w stanie, nie w mieście — który dostał nowy rodzaj strzykawek Przemiany. Są czerwone. I te strzykawki coś z nimi robią. Wiążą ich przez feromony albo coś takiego — po trzech, tak że kiedy jedno z nich odejdzie, umierają. Naprawdę umierają. A z tymi strzykawkami dostali holotaśmę, na której jesteś ty i wyjaśniasz, że te strzykawki to kolejny dar od Mirandy Sharifi. Amatorzy w to wierzą. Tylko że to wszystko jest nie tak. Holo jest sfałszowane, a te nowe strzykawki jeszcze bardziej utrudniają ludziom odczuwanie własnego bólu i widzenie drugiego człowieka. Te trójki całe się zlewają w jedną bryłę, już nie są prawdziwymi ludźmi, mogą się pocieszać tylko tym, że nigdy nie są samotni, ale kiedy nigdy nie bywają samotni, jak mogą odczuć własny ból i próbować przejść przez niego do…

— Co za nowe strzykawki? — zapytał Richard Sharifi.

Theresa zamrugała ze zdziwienia. Obraz na połyskującej niebieskiej ścianie tym razem szedł na żywo. Smutne, ciemne oczy Richarda Sharifi wpatrywały się w nią nieporuszenie w oczekiwaniu na odpowiedź.

— Te… te nowe strzykawki, które ktoś zostawił w… w obozie w górach Nowego Jorku, przy… przy… — Nie mogła sobie przypomnieć dokładnych współrzędnych. — Czerwone strzykawki, i było z nimi holo Mirandy, które tak naprawdę wcale nie było Mirandą.

Richard Sharifi odwrócił głowę. Zmarszczył się i rzucił „Nie…” Jego wielka podobizna gwałtownie zmalała, aż w końcu Theresa patrzyła na ekranik nie większy niż cztery centymetry kwadratowe. Richard Sharifi został na nim zastąpiony przez niezbyt piękną kobietę o bujnych ciemnych włosach przytrzymywanych czerwoną wstążką.

— Thereso, mówi Miranda Sharifi.

Theresie aż dech zaparło ze zdumienia.

— Czy… czy nadajesz z Selene?

— Proszę, opowiedz mi wszystko, co możesz, o tych nowych strzykawkach i hologramie zostawionym dla plemienia Amatorów. Zacznij od samego początku i niczego nie pomijaj. To bardzo ważne.

W tej chwili obok pojawił się drugi czterocentymetrowy ekranik — to jeszcze raz Richard Sharifi, widać było, że jest wściekły.

— Powinnaś wiedzieć — odezwał się — że sprawdziliśmy ciebie, twój samolot i całą okolicę pod względem obecności jakichkolwiek urządzeń rejestrujących. Pilotka nie patrzy w tę stronę, a gdyby nawet, to i tak ten ekran jest zbyt mały, żeby z takiej odległości mogły go dostrzec nawet wasze najpotężniejsze soczewki. Jeśli wyjawisz komukolwiek, że miała miejsce taka rozmowa, masz bardzo niewielkią szansę na to, że ktoś ci uwierzy. Twoja kartoteka medyczna wykazuje…

— To niepotrzebne, tato — przerwała mu Miranda i teraz ona także miała gniewny wzrok. Malutki obraz Richarda Sharifi zniknął.

— Wcale nie jesteś na Selene, prawda? Jesteś tutaj…! — wypaliła Theresa.

— Opowiedz mi wszystko o tych nowych strzykawkach, Thereso. Zacznij od tego, jak to się stało, że znalazłaś się w obozie Amatorów. Nie, nie wpadaj w panikę — nie mogę ci posłać nikogo na pomoc. Oddychaj głęboko i patrz na ekran, Thereso, patrz na ekran…

Posłuchała, dyszała z braku powietrza, wśród wywołanych paniką fal czerni. Wokół Mirandy migotały subtelne kształty i kolory, co to jest, już czuje się trochę spokojniejsza… Przekazy podprogowe. Theresa odetchnęła głębiej.

— To… to jak na koncertach Dana Arlena.

Po twarzy Mirandy przemknął cień głębokiego bólu.

— Opowiedz mi o tych nowych strzykawkach.

Theresa zaczęła opowiadać, w trakcie mówienia uspokajając się jeszcze bardziej. Miranda słuchała w bezruchu, jej czarne oczy nawet nie mrugnęły. Były tak ciemne jak oczy jej ojca, ciemniejsze nawet niż oczy Cazie… Ale Theresa nie udaje teraz, że jest Cazie. Nie udaje, że jest Leishą Camden. Jest Theresą Aranow.

— Mirando… wyłącz te obrazy. Proszę. Dam… dam sobie radę. Chyba.

Po raz pierwszy — i ostatni — zobaczyła na twarzy Mirandy Sharifi uśmiech.

Kiedy skończyła swoją opowieść, Theresa zapytała:

— Ale kto w takim razie zrobił te nowe strzykawki? Jackson mówi, że my, Woły, nie mamy jeszcze tego rodzaju biotechniki, tak wyrafinowanej…

— Oto, co musisz zrobić, Thereso. Posłuchaj mnie uważnie. Chcę, żebyś wróciła teraz do domu i nikomu nie mówiła o swojej wizycie tutaj ani o tych nowych strzykawkach. Nawet Jacksonowi. A także — i to jest bardzo ważne — nie dyktuj tego do żadnego terminalu. Nawet jeśli myślisz, że nie jest przyłączony do sieci.

Theresa wyciągnęła rękę, ale zatrzymała ją tuż przed malutkim obrazem na ścianie. Palce zawisły niepewnie. Gorący wiatr zaszeleścił zwiędłymi wiązankami u jej stóp.

— Mirando… dlaczego już nie dajesz nam strzykawek?

— Popełniliśmy błąd. Nie mieliśmy zamiaru — naszym celem było uwolnienie Amatorów spod dominacji Wołów. Mieli być samożywni. Nie wiedzieliśmy, że oni, że wy… tak szybko popadniecie w regres i infantylną zależność. A teraz nikt z nas nie wie, jaki powinien być następny krok, bo nie potrafimy znaleźć równań, które przewidywałyby końcowe skutki z jakimkolwiek stopniem dokładności. Wszyscy tak bardzo się staramy… — Holograficzny obraz zadrżał, Miranda uniosła ręce, które po chwili opadły bezsilnie. — Ogromny błąd. Kiedy widzę w sieciach informacyjnych umierające niemowlęta, cierpiące nie Odmienione dzieci, kiedy ludzie przesyłają te swoje prośby na Selene… Myśleliśmy, że możemy nad tym wszystkim zapanować! Jak jacyś wasi „bogowie”. Myśleliśmy… Zapomnieliśmy…