— Zapomnieliście wpatrzyć się dobrze w głąb siebie — dokończyła za nią Theresa.
— Tak — szepnęła Miranda. — Właśnie tak. I wywołaliśmy chaos.
— Ale chcieliście tylko…
— A teraz rozpaczliwie próbujemy znaleźć jakieś wyjście, jakiś syntetyczny środek, który moglibyście produkować sami, bez naszej pomocy, jakąś substancję, nad którą moglibyście zapanować, a która by wam nie zaszkodziła. Ale wiesz, Thereso, my nie myślimy tak jak ty, inaczej reagujemy, nawet inaczej czujemy.
To było jak mowa obrończa. Theresa zobaczyła w twarzy Mirandy Sharifi — samej Mirandy Sharifi! — taką głębię bólu, jaki ledwie potrafiła sobie wyobrazić. Odetchnęła spokojniej. Dwie kobiety przez chwilę wpatrywały się w siebie nawzajem i coś zaszło między nimi — coś, czego, jak zdawało się Theresie, nie dzieliła jeszcze nigdy i z nikim, nawet z Jacksonem.
— Ależ tak — odparła miękko. — Czujecie dokładnie tak samo jak ja.
Miranda nie uśmiechnęła się.
— Być może. A teraz już idź, Thereso. Zajmiemy się tymi nowymi strzykawkami, które niszczą wolność jeszcze bardziej, niż my ją zniszczyliśmy.
I znów miała przed sobą tylko połyskującą niebieską ścianę.
Zupełnie oszołomiona, wróciła do samolotu. Pilotka czekała na nią, oglądając wiadomości. Kiedy Theresa wsiadła, wyłączyła ekran. Już dawno straciły z oczu La Solanę, kiedy Theresa zdołała się wreszcie odezwać.
— Czy wie pani, jak długo wiadomość musi lecieć na Księżyc i z powrotem? Najszybszym sposobem?
Pilotka popatrzyła na nią pytająco.
— To znaczy, jeśli zdecyduje się pani na transmisję do Luna City, a oni natychmiast odpowiedzą?
— Tak. Czy nie zachodzi wtedy… jakieś opóźnienie, kiedy ludzie rozmawiają ze sobą w ten sposób? Przynajmniej kilkusekundowe?
— Owszem, jest opóźnienie.
— Dziękuję. — Oczywiście, tu była mowa tylko o ludzkiej technice. Jackson mówił, że Superbezsenni mają takie technologie, o jakich my możemy jedynie marzyć. „My nie myślimy tak jak ty, inaczej reagujemy…”
— O, mój Boże! — odezwała się nagle pilotka.
— Co? Co się dzieje?
Samolot skoczył nagle do przodu z takim przyśpieszeniem, że Theresę wgniotło w siedzenie jej fotela. Po chwili niebo wypełniło się oślepiającym światłem. Pilotka krzyknęła.
Światło przygasło, a przez samolot przebiegł dreszcz, jakby za chwilę miał się rozpaść. W uszy Theresy wdarł się potworny ryk. Samolot wyprostował się i poleciał dalej.
Jaśniejące światło zostało w tyle. Ale przecież słońce mieli przed sobą, na południowym wschodzie… Jak może być takie jasne światło tam, gdzie nie ma słońca? Theresa odwróciła się, żeby spojrzeć w okno za sobą i zobaczyła, jak nad horyzontem wznosi się chmura w kształcie grzyba.
— Przyjęłyśmy dwieście czterdzieści radów — zachłysnęła się pilot Olivetti, patrząc na monitor. — Pani Aranow… proszę przygotować się na ciężką chorobę.
— Ale… ale co się właściwie stało?
— Ktoś zniszczył La Solana. Bronią nuklearną. Kilka minut wcześniej, a już by nas nie było.
— Ale… dlaczego?!
— Skąd mam wiedzieć? Ale, mój Boże, jeśli Selene zechce wziąć odwet… — Włączyła z powrotem sieci informacyjne.
Theresa ukryła twarz w dłoniach. Selene nie może wziąć żadnego odwetu. W Selene nikogo nie ma. Miranda Sharifi i jej Superbezsenni byli w La Solana — tak bardzo starali się znaleźć jakieś rozwiązanie — a teraz wszyscy nie żyją. Nigdy już nie dadzą więcej strzykawek, żeby ocalić umierające dzieci, nie znajdą rozwiązania dla ludzi, którzy tak uzależnili się od ich wynalazku, ani nie powstrzymają tych, którzy sprawili, że Jomp i inne triady stały się jeszcze bardziej zależne i strachliwe. Ktoś zbombardował La Solana, żeby zabić Richarda Sharifi albo zniszczyć dawny dom Mirandy, albo przyciągnąć uwagę. Wszyscy Superbezsenni nie żyją.
A Theresa jest jedyną na Ziemi osobą, która o tym wie.
INTERLUDIUM
DATA TRANSMISJI: 4 kwietnia, 2121 DO: Bazy księżycowej Selene
PRZEZ: Stację naziemną enklawy Lubbock, Satelitę S-65 (Izrael)
TYP PRZESŁANIA: Nie szyfrowane
KLASA PRZESŁANIA: Klasa D, dostęp publiczny, zgodnie z ustawą Kongresu 4892-18 z maja 2118
POCHODZENIE: „Plemię Carterów”, Teksas
TREŚĆ PRZESŁANIA:
Do Mirandy Sharifi,
Rodzina Carterów prowadzi rancho w zachodnim Teksasie od dwustu pięćdziesięciu lat. Trzymamy się razem. Teraz już nikt nie prowadzi rancha, ale my i tak trzymamy się razem. Jestem Molly Carter. Mam szóstkę dzieci, siedemnaścioro wnucząt, dwadzieścioro prawnucząt i jeszcze kilkoro w drodze. Ale nie mamy już więcej tych igieł Przemiany dla nowych prawnucząt. Proszę cię, żebyś przysłała nam jeszcze trochę.
Mój syn, Ray Junior, zabierze tę taśmę do radia w Lubbock, żeby ją wysłać do ciebie w kosmos.
POTWIERDZENIE: Nie otrzymano
15
NIC, POMYŚLAŁ JACKSON, NIE WYCHODZI NIGDY TAK, jak się tego człowiek spodziewa.
Kiedy zabrał Shockeya, Lizzie, Dirka i Vicki do Zakładów Farmaceutycznych Kelvin-Castner, spodziewał się ciężkich przejść. Ze strony wszystkich Amatorów spodziewał się kolejnych ataków paniki w otoczeniu, które byłoby dla nich nowe i niepokojące, nawet gdyby nie nawdychali się tego lękowego farmaceutyku. Wyobrażał sobie szarpaninę z Shockeyem, który nie pozwoli sobie pobrać ani jednej próbki, histeryczne protesty ze strony Lizzie, która nie pozwoli pobrać próbek od Dirka. Liczył, że Vicki wspomoże go w tej hipotetycznej walce. Potem, jak się spodziewał, on i Thurmond odbędą długą, poważną rozmowę na temat ewentualnych konsekwencji istnienia narkotyku, który nie poddaje się czyścicielowi komórek. Analiza tkankowa będzie w tej chwili dla Rogersa sprawą najważniejszą, zatem wyniki powinny nadejść natychmiast.
Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Zamiast tego na dachu Kelvin-Castner helikopter Jacksona powitały dwa pierwszorzędne roboty ochrony. Roboty sprawnie schwytały wszystkich z wyjątkiem Jacksona i wyposażyły w maski, które natychmiast pozbawiły ich przytomności. Nawet Vicki. Następnie załadowały czworo nieprzytomnych ludzi na platformy transportowe i ignorując wszelkie protesty Jacksona, skierowały je w stronę windy, a później na dół, do laboratorium. Tam następne roboty rozebrały Shockeya, Lizzie i dziecko, po czym zaczęły pobierać od nich próbki śliny, płynu rdzeniowo-kręgowego, krwi, moczu, kału i komórek z każdego organu. Próbki pobierano za pomocą długich, nanokonstruowanych igieł, o ścianach grubości ledwie kilku atomów — biopsja najwyższej jakości. Potem były skanery — badały wszystko, od przewodności skóry po mózgowe reakcje na najróżniejsze bodźce. Nie pojawił się za to żaden żywy człowiek. Dla Jacksona było jasne, że taka procedura obowiązuje tu od dawna.
Od jak dawna w Kelvin-Castner pobierają w ten sposób próbki od Amatorów, którzy nawet nie mają szans zaprotestować?
Wobec tego protestował Jackson.