Jennifer rozważała to wszystko przez chwilę. Lizzie Francy musiała udać się do Wschodniego Manhattanu w poszukiwaniu albo swojej mentorki Victorii Turner, albo Jacksona Aranowa. Ale w jakim celu? Żeby im powiedzieć o tym, co odkryła: o tym, że Azyl monitoruje jej zainfekowane plemię. Jeśli lokalna policja uznają za wartą szczegółowego przesłuchania — a oczywiście uzna, bo na pewno zechcą wiedzieć, w jaki sposób Amator dostał się do Wschodniego Manhattanu — Lizzie wszystko im wyśpiewa. Powie im także o Azylu. Ale czyjej uwierzą? Mankamentem serum prawdy było to, że jeśli potraktowany nim delikwent wierzył w jakieś kłamstwa, to także podawał je jako prawdę. Czy Śpiący uwierzą, że Elizabeth Francy została oszukana?
Pewnie nie uwierzą. Zwłaszcza jeśli przypuszczenia dziewczyny poprze Jackson Aranow.
A niech to, do najważniejszego testu Strukowa została niespełna godzina!
Jennifer stała w bezruchu, mocno zdegustowana. Nie miewała takich ataków złości. Były bezproduktywne, tylko ją osłabiały. Jennifer Sharifi się nie złości. Stała się zimna, a co za tym idzie — wysoce efektywna.
Ta chwila gniewu nigdy się nie zdarzyła.
— Pani Schneider — odezwała się spokojnie — sama się tym zajmę. Proszę w ciągu następnych czterdziestu pięciu minut odwołać ze Wschodniego Manhattanu wszystkich swoich agentów — w sposób nie rzucający się w oczy. Proszę się upewnić, że zrozumieli, iż mają natychmiast opuścić enklawę. Resztą zajmę się sama. — Strukow może kontynuować sprawę Brookhaven, ale Jennifer poinstruuje go, żeby zmienił drugi cel na Wschodni Manhattan. To powinno załatwić problem Elizabeth Francy.
— Zrozumiałam — odparła Sondra Schneider. Piąty ekran pociemniał. Oczy Jennifer zaczęły znów przemykać między pozostałymi czterema.
Amatorzy na plaży nad Pacyfikiem, skuleni ze strachu przed reporterami…
Program UBN i program selekcjonujący wiadomości sieciowe — nigdzie żadnej wzmianki o neurofarmaceutyku strachu…
Strumienie danych z Kelvin-Castner — dane gromadzące się zbyt wolno, by rozsupłać splątane łańcuchy cząsteczek Strukowa…
Pełne frustracji raporty ze śledztwa FBI nad nuklearną eksplozją w La Solana…
Chłodna twarz Mirandy na piątym ekranie…
Całym ciałem Jennifer wstrząsnął dreszcz. Na piątym ekranie nic nie ma. Nic tam nie było, odkąd rozłączyła się Sondra Schneider. Miranda nie żyje. Jej obraz nigdy nie istniał.
— A, tu jesteś — odezwał się Will Sandaleros. — Jenny, spójrz tylko na to.
Popatrzyła jednak na samego Willa. Jego twarz poczerwieniała z radosnego podniecenia. Wyciągał w jej stronę przenośny terminal, na którym miał model robota w CAD.
— Peruwiański robot dostawczy. Te dranie w końcu przekazali nam szczegółowy projekt, tak jak mieli to zrobić całe tygodnie temu. Jest dość interesujący. Ma…
— Już go widziałam — przerwała mu Jennifer. — Całe tygodnie temu.
— Pokazali ci go? Szczegółową wersję? A ty mi nic nie powiedziałaś?
Jennifer tylko na niego patrzyła. Jego twarz, jeszcze przed chwilą zarumieniona z zadowolenia z powodu tego, co uznał za swój triumf nad Peruwiańczykami, pobladła w obliczu tego, co uznał za zdradę z jej strony. Willa coraz bardziej pochłaniały te głupie przepychanki o władzę. Denerwował się, poświęcał przez to obiektywizm i efektywność. Tracił z oczu naczelną, świętą misję ich projektu.
— Wybacz, Will, muszę się zająć kilkoma sprawami. Strukow odpali za niecałą godzinę.
— Wiedziałaś, że zależy mi na projekcie robota, że nękam tych sukinsynów…
— Bezsenny nikogo nie „nęka”, Will. — Jennifer dostrzegła, że po drugiej stronie sali stoi Eric Hulden i pilnie im się przygląda.
— Ale wiedziałaś…
— Wybacz, Will.
Jego ręce zacisnęły się kurczowo na trzymanym terminalu.
— Dobrze, Jenny. Ale po dzisiejszym teście ty i ja odbędziemy sobie małą prywatną rozmowę.
— Tak, Will. Odbędziemy. Ale dopiero po teście. — Opuściła go pełnym wdzięku krokiem.
Reszta ekipy nadeszła do sali konferencyjnej dwójkami lub trójkami. Zapanował cichy, nieco przygaszony nastrój. Działy się tu zbyt ważne sprawy, by okazywać zbyteczną wesołość lub takie nieodpowiedzialne dąsy, jakie pokazał Will. To kulminacja całego życia Jennifer.
W końcu uda jej się sprawić, że Azyl będzie dla Bezsennych całkowicie bezpieczny.
Gardzono i poniewierano nimi, wciąż im zazdroszczono, prześladowano ich, a nawet zabijano (nigdy, przenigdy nie zapomni o Tonym Indivino) przez całe stulecie. Śpiący nienawidzą jej ludu, bo Bezsenni są bystrzejsi, spokojniejsi, odnoszą większe sukcesy. Są lepsi. Są kolejnym krokiem w ludzkiej ewolucji. W związku z tym przegrywająca rasa próbowała pozbawić ich siły i znaczenia w świecie. Tylko Tony Indivino i Jennifer Sharifi widzieli przed sobą tę długą, nieuniknioną batalię. Teraz pozostała już tylko Jennifer, żeby uchronić swoich ludzi przed przeważającymi siłami wroga.
Kiedy zebrali się już wszyscy członkowie ekipy, Jennifer zaczęła krążyć między nimi, rozdając ciche podziękowania, pochwały, słowa zachęty. Silni, kompetentni, chłodni ludzie. Najefektywniejsi i najbardziej lojalni w całym Układzie Słonecznym.
Jennifer zdecydowała, że nie wygłosi żadnej mowy. Niech fakty mówią same za siebie. Wyglądało na to, że Strukow postanowił to samo. Bez zbytecznych wstępów główny ekran ścienny nagle się rozjarzył, kiedy włączyła się kamera zainstalowana na peruwiańskim robocie.
Pod ich stopami, za przejrzystą płytą w podłodze Azylu, wtaczała się przed oczy Ziemia.
Robot płynął leniwie i powoli nad Long Island w Nowym Jorku. W oddali powoli rosła kopuła enklawy Brookhaven, górująca nad świeżą, wiosenną trawą, opuszczonymi drogami i zrujnowanymi amatorskimi miasteczkami na Long Island. Robot skierował się teraz ukosem w górę, a Jennifer ujrzała wnętrze enklawy. Proste budynki o wdzięcznych proporcjach. Domy mieszkalne. Kompleksy handlowe. Rejony rozrywki. Budynki rządowe. I Laboratoria Państwowe Brookhaven.
Brookhaven nadawało się wprost idealnie do przetestowania ataku na miejsca ściśle chronione. Dosyć małe (w przeciwieństwie do Bazy Sił Powietrznych w Taylor), wystarczająco odizolowane (w przeciwieństwie do Pentagonu), dostatecznie utajnione (w przeciwieństwie do enklawy Mali w Waszyngtonie). No i z powodu Laboratoriów Państwowych Brookhaven, chronionych tak dokładnie jak każda inna rządowa agenda. Jeśli robot z wirusem Strukowa przedostanie się tutaj, to znaczy, że może przedostać się wszędzie.
Z wyjątkiem La Solana… Jennifer zdusiła tę myśl.
Robot przeleciał przez potrójne pole Y enklawy, jakby go tam wcale nie było. Gwałtownie przyspieszył i zbliżył się pędem prawie do samego wierzchołka wewnętrznej kopuły, a w tej chwili obraz zniknął.
— Jest w środku — wyszeptał Chad Manning. — Jesteśmy w środku.
— Robot zdezintegrował się — odezwała się Caroline Renleigh. — Brookhaven jest oczywiście odpowiednio wyposażone do odparcia ataku biologicznego. Muszą tam być systemy bezpieczeństwa, które zasygnalizują, wytropią, wycelują… Jak tym Peruwiańczykom udało się choćby…
— Sygnały ostrzegawcze mogły zostać chwilowo zablokowane u źródeł — odpowiedział David O’Donnel znad konsolety systemu zabezpieczającego.
Ekran znów pojaśniał. Tym razem obraz skakał i był zniekształcony; Jennifer zorientowała się, że to mikrosekundowe wglądy w różne komputery służb ochrony Brookhaven, skoordynowane w czasie z króciutkimi, urywanymi relacjami z ich własnych kamer, ażeby lepiej uniknąć wykrycia. Nie było dźwięku. Ekran podzielił się; na górze widać było zespół specjalistów od ochrony, stojących z ponurymi minami przy rzędach maszyn, na dole wyświetlano dane zaczerpnięte z komputera enklawy.