— Nie. Proszę się wyłączyć.
Theresa wstała z łóżka. Nogi wprawdzie się pod nią trzęsły, ale dało się na nich ustać. Ale nie czas na prysznic — nie chciała trwonić sił. Choćby nawet miała wyglądać jak zaniedbany żebrak…
Przystanęła. Żebrak. Ktoś, kto nikim nie może rządzić, nigdzie nie może się schować, niczego nie może zaoferować. Nie może nikogo przestraszyć.
Zdjęła koszulę nocną i przeszła na chwiejnych nogach do pokoju Jacksona. Z jego szafy wyjęła spodnie i koszulę, a potem za pomocą nożyczek poszarpała je i pocięła. Z doniczki z genomodyfikowanymi kwiatami — wielkimi, czerwonymi pękami, które Jackson musiał dostać od Cazie — wzięła garść ziemi i wysmarowała nią ubranie Jacksona. Ziemia pewnie miała w środku różne genomodyfikowane dodatki, ale i tak nadawała się do brudzenia. Ubranie było na Theresę za duże, więc przewiązała je sznurkiem.
Kiedy popatrzyła na siebie w lustrze, płakać jej się chciało. Łysa, poparzona głowa, zapadnięta twarz, brudne, postrzępione ubranie — roztrzęsiona i słaba… Nie — nie płakać. Radować się. To jest jej dar i w końcu będzie mogła go użyć.
— Proszę za mną — rzuciła do robopielęgniarki. Z ulgą przekonała się, że urządzenie jej słucha.
Jakoś udało jej się dostać na dach, do helikoptera i potem aż do obozu nad rzeką Hudson, bez konieczności bycia Cazie. Oszczędzała siły na później. Kiedy helikopter wylądował tam, gdzie nie było go widać z obozu, wzięła głęboki oddech i zaczęła.
— Pani Aranow — odezwała się robopielęgniarka z siedzenia obok. — Naprawdę najwyższy czas na ćwiczenia rehabilitacyjne. Czy zechce pani najpierw coś zjeść?
Theresa nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi.
Była żebraczką, żebraczką z darem. Darem jest to, że potrzebuje tych ludzi. Potrzebuje, żeby ją nakarmili, żeby ją przyjęli, zaprosili do środka. Jest głodna, słaba i bardzo ich potrzebuje. Przyniosła im w darze własną potrzebę, żeby ich ocalić.
— Pani Aranow, już naprawdę najwyższy czas…
Jest żebraczką, żebraczką z darem. Darem jest to, że potrzebuje tych ludzi. Potrzebuje, żeby ją nakarmili, żeby ją przyjęli, zaprosili do środka…
— Pani Aranow!
Nie jest Theresa, jest żebraczką. Żebraczką z darem. Darem jest to, że potrzebuje…
Droga do obozu niemalże zużyła jej siły. Obóz wyglądał na opuszczony, ale żebraczka znała się na tym. Przykucnęła przed budynkiem, na wprost okna, i zaczęła płakać. Jestem głodna, jestem taka głodna…” I rzeczywiście była. Theresa była głodna, żebraczką była głodna, Theresa była żebraczką, ze swoim darem.
W końcu drzwi się otwarły i zza framugi wyjrzała lękliwie jakaś starsza kobieta.
— Tak panią proszę, nie jestem Odmieniona, nic nie jadłam, jestem taka chora, nie zostawiajcie mnie tutaj…
W powietrzu zawisł ciężko strach tamtej kobiety, żebraczka czuła go dokładnie. Ale stara twarz zmarszczyła się ze współczucia. Żebraczką wyraźnie widziała, że stara kobieta w swoim długim życiu poznała, co to głód, choroba i samotność.
Powoli, powolutku kobieta wysunęła się przed drzwi. Za nią dwoje ludzi, z którymi musiała być związana: druga starsza kobieta i młoda dziewczyna, która grubymi rysami przypominała swą towarzyszkę. Jedna niosła miskę, druga koc, trzecia plastikowy kubek. Zatrzymały się o dziesięć kroków od żebraczki; wyprężone, dyszały ciężko ze strachu.
— Proszę, och, proszę. Już nie mogę się ruszać.
Strach zmagał się ze wspomnieniami. Stare kobiety, które pamiętały głód i choroby sprzed czasów Przemiany, na krótko stały się ludźmi z tamtych lat. Ruszyły ku Theresie — ku obcemu w potrzebie.
— No, masz, jak to się stało, że nie jesteś Odmieniona? Zjedz i idź dalej… Patrz no na jej ręce, Paula jak patyczki…
Plastikowa miska i łyżka. W środku jakaś paskudna papka, która wygląda jak owsianka, ale smakuje jak leśne orzechy, trochę goryczy przebija przez omastę ze zbyt słodkiego syropu klonowego. Żebraczka żarłocznie pochłonęła wszystko.
— Ona umiera z głodu… Paula, ona ledwie się rusza, nie możemy jej tu tak zostawić…
Zza framugi ciężkich drzwi wysunęli się powoli Josh, Mike i Patty, trzymając się kurczowo za ręce. Jomp. Żebraczka uniosła z trudem swoją łysą, pokrytą bliznami głowę. Nie poznali jej.
— Nie Odmieniona?! Jezu Chryste!
— Zaczyna padać, nie możemy jej tu tak zostawić…
Mikę podniósł ją z ziemi. Żebraczka skrzywiła się, kiedy twarde ramiona zetknęły się z jej wrażliwą skórą. Wniósł ją do środka, a za nim gęsiego ruszyli pozostali.
Mroczne, obce pomieszczenie, zewsząd pochylają się nad nią cudze twarze… Poczuła ucisk w gardle, przyśpieszone bicie serca. Ale przecież nie jest Theresą. Jest Żebraczką. Żebraczką z darem. Dla nich to niezwykle istotne, by byli komuś potrzebni.
Nie Odmienione dziecko, to, które widziała w poprzednim życiu, przyglądało jej się ukryte za nogami matki. A więc jeszcze żyje. I jest starsze — Żebraczka widzi teraz, że to mały chłopiec. Cieknie mu z nosa. A kaleka lewa ręka, krótsza od prawej, zwisa bezwładnie.
— Dziękuję — powiedziała w stronę kręgu twarzy. Kilka z nich cofnęło się, ale reszta z uśmiechem pokiwała głowami. — Czy pozwolicie teraz, żebym dała wam coś za to, że mi pomogliście?
Natychmiastowy wzrost niepokoju. Coś innego, nowego. Żebraczka zaczęła się zastanawiać, gdzieś głęboko w tej części mózgu, która należała do kogoś innego, jak bardzo pod wpływem jej słów zmienił się obraz ich mózgów.
— Możecie to zrobić, możecie to przyjąć — mówiła. — To tylko robot. Wszyscy widzieliście roboty, wiele razy.
Przez drzwi, które pozostały otwarte, wtoczył się teraz robot, zgodnie z otrzymanymi przedtem instrukcjami. Nie Odmienione dziecko, które nie miało okazji zbyt często widywać robotów, wybuchnęło płaczem.
— To jednostka medyczna — rzuciła desperacko Żebraczka. Może gdyby zaczęła mówić jak oni… — No wiecie, jednostka medyczna. Taka jak kiedyś. Nie może Odmienić dziecka, ale da mu lekarstwo na ten nos. I naprawi mu rękę. — I jeszcze raz powtórzyła: — Potraficie to zrobić.
— Co niby? — zapytał Josh. Nadal był tu najinteligentniejszy i najmniej przestraszony. Żebraczka zwróciła się więc bezpośrednio do niego.
— Zrobić coś nowego, Josh. Umiesz to zrobić, to będzie coś dobrego, nauczę cię, czego trzeba.
Posuwała się za prędko. Josh pobladł i postąpił krok do tyłu. Ale dostrzegła też w jego oczach krótki błysk zainteresowania, zanim zastąpił go strach. Będzie umiał. Będzie mógł się nauczyć, jak zmieniać biochemię własnego mózgu, żeby móc działać jak zupełnie inna osoba. Może nie wszyscy to potrafią, ale część na pewno. Być może to wystarczy.
Jakiś mężczyzna odsunął się teraz od robota, ciągnąc za ręce dwoje swoich partnerów.
— Nie, dobrze jest, jak jest. Zabieraj to sobie!
Ale matka okaleczonego dziecka dzielnie, choć z lękliwym drżeniem, pozostała na miejscu. Theresa zebrała się w sobie i połą brudnej, obszarpanej koszuli obtarła dziecku nos. Matka nie sprzeciwiła się, choć jej dłoń zacisnęła się mocniej na ramieniu dziecka. Mimo to pozwoliła żebraczce, która umazała sobie przy tym całą rękę śluzem, dotknąć dziecka. Miała powód, żeby zwalczyć strach.
„Weź neurofarmaceutyk, Tessie. To czysto medyczny problem”.
Z tą myślą na powrót stała się Theresą. Theresą słabą, Theresą przerażoną, Theresą w obcym miejscu wśród obcych ludzi. Poczuła, jak oddech zaczyna się rwać. Ale udało jej się być żebraczką, przyszła tutaj, udało jej się dokonać przemiany… Następnym razem będzie żebraczką dłużej. Nauczy innych, jak to się robi, tylko jeszcze nie teraz, jest taka słaba, boi się, ale ci inni przecież dobrze rozumieją, co to strach, oni się nią zajmą…