— Oczywiście. A jeśli Kelvin-Castner może coś jeszcze dla pana zrobić, proszę wezwać nas bez wahania.
Na ekranie pojawiła się twarz Lizzie. Jej czarne kręcone włosy sterczały teraz we wszystkich możliwych kierunkach jak włochate wektory. Czarne oczy błyszczały z podniecenia, mimo że pod nimi pojawiły się głębokie cienie.
— Właśnie próbowałam się połączyć z twoim pokojem.
— Nie ma mnie tam — palnął bezmyślnie Jackson. — Jest tylko Vicki. Wróciła z mojego i Theresy…
— Wiem — przerwała mu pospiesznie. Podniosła ręce do włosów i pociągnęła za nie, tworząc kolejne wektory. — Obudziłam ją. Jackson, muszę do was przyjść. Muszę się z wami widzieć, osobiście. Zaraz.
— Lizzie, tu jest bioochrona. Jeśli wejdziesz, nie będziesz mogła wyjść przez…
— Wiem, wiem! Ale ja muszę tam wejść, no muszę! Zaraz!
Jackson przyjrzał się uważnie jej oczom. To nie podniecenie w nich błyszczy, lecz strach. A w mowie coraz bardziej słychać było ton Amatorki.
— Lizzie, co…
— Jak na razie nic. Ja tam nie umiem przeszperać tego systemu. Jest za trudny. Ale nie chcę tu być całkiem sama. Chcę do Vicki. Chcę tam do was wejść!
Lizzie, jak zauważył Jackson, z całej siły starała się wyglądać żałośnie. Nastolatka sama w obcym miejscu, w środku nocy, która chce do swojej zastępczej matki. Tylko że to jest Lizzie Francy, która sama wędrowała na piechotę do Nowego Jorku, włamała się do na pozór nieprzenikalnej enklawy i przeszperała więcej wołowskich korporacji, niż pewnie Jackson potrafiłby wymienić. Ten żałosny wygląd jest udawany.
Ale ukrywany pod nim strach — nie.
— Dirk… — zaczął.
— Wiem, że jak tam wejdę, muszę przejść kilkutygodniową kwarantannę. Ale chcę do Vicki! I nie umiem przeszperać tego pieprzonego systemu! — Ciemne oczy napełniły się łzami.
— W porządku — odparł kompletnie oszołomiony Jackson. — Powiem, żeby holo zaprowadziło cię do sekcji Dekon. Thurmond Rogers podał mi kod. Cały ten proces zajmuje jakąś godzinę. Ale nie możesz zabrać tam swojego terminalu, Lizzie.
— Ale tu mam swój pamiętnik! I pierwsze zdjęcia Dirka! — Wybuchnęła płaczem.
— Lizzie, kochana…
— Chcę do Vicki!
Niespodziewanie to samo poczuł Jackson. Vicki może będzie wiedziała, jak sobie radzić z tym niespodziewanym wybuchem histerii. Lizzie, akurat Lizzie, cała we łzach i spazmach za matką… A przecież Vicki nawet nie jest jej matką. No, on jakoś nie mógł uwierzyć w to, że Lizzie nie potrafi przeszperać systemu Kelvin-Castner.
— No dobrze, wchodź, Lizzie — odezwał się koło niego głos Vicki. — Zostaw swój terminal. Czy te informacje, o które tak się boisz, nie mają kopii w systemie Jacksona?
— Nie! Jakbym spróbowała, ktoś mógłby je świsnąć!
— No to zanieś swój osobisty system — już go rozłączyłaś z systemem K-C, prawda? Oczywiście, że tak — wynieś go przed budynek. Przez drzwi, które masz za sobą, potem skręć w lewo na końcu korytarza, a potem dalej aż do wyjścia przeciwpożarowego. Tam znajdziesz siedmioro ludzi w półciężarówce. Daj im swój system, a oni ci go popilnują, kiedy będziesz szła do mnie.
Jackson aż zamrugał ze zdziwienia. Półciężarówka? Ekran natychmiast się podzielił, a z tej drugiej połówki przemówił do nich Thurmond Rogers:
— Żadne dane stanowiące własność Kelvin-Castner nie mogą zostać wyniesione poza obręb budynku. Pani Francy analizowała systemy K-C, a więc…
— Dwoje z tych siedmiorga ludzi to wynajęci agenci ochrony wyspecjalizowani w polach Y. Mają stosowny sprzęt, żeby zamknąć system Lizzie w taki sposób, aby nie mógł zostać otwarty bez odbitki siatkówkowej jej, Jacksona i dwóch przedstawicieli K-C, obecnych przy zapieczętowywaniu. Jednym z nich możesz przecież być ty sam, Thurmond.
— Nawet jeśli tak jest, nie możesz…
— W ekipie w półciężarówce obecny jest też prawnik. Ma nakaz sądowy pozwalający na bezpieczne zabranie stąd wszelkich danych, które mogą mieć znaczenie w sprawie kontraktu doktora Aranowa z Kelvin-Castner.
— Ale to należy do kontraktu tylko wtedy…
— Wśród osób w półciężarówce znajduje się też mikrobiolog. Jest przygotowana do przejrzenia danych Lizzie przed ich zapieczętowaniem i jako ekspert sądowy będzie mogła orzec, czy rzeczywiście mają one znaczenie dla kontraktu doktora Aranowa. Chyba że, rzecz jasna, nie życzycie sobie, aby przejrzała te dane.
Thurmond Rogers tylko wpatrzył się w nią z nienawiścią.
— Idź już, Lizzie — mówiła Vicki. — To nie będzie długi spacer i nikt nie będzie cię zatrzymywał. Wewnątrz kołnierza twojego kombinezonu jest sygnalizator; ludzie w półciężarówce będą dokładnie śledzić twoje ruchy, kiedy wyjdziesz poza zasięg monitorów K-C. Doktor Rogers powie, żeby drzwi otworzyły się przed tobą, a potem wpuści cię do środka. Razem ze świadkiem z półciężarówki. Idź już, skarbie.
Lizzie, nadal z tym samym blaskiem w oczach, zebrała swój terminal i brzydki fioletowy plecak. Przycisnęła terminal mocno do piersi i wyszła poza zasięg monitora. Vicki wciągnęła głęboko powietrze i nie wypuściła go, dopóki na ekranie nie ukazała się obca męska twarz. Mimo środka nocy, mężczyzna prezentował się nadzwyczaj świeżo, był należycie uczesany i idealnie spokojny.
— Elizabeth Francy jest już z nami, pani Covington. Razem z systemem. Zapieczętowywanie systemu rozpocznie się natychmiast, kiedy tylko Kelvin-Castner przyśle tu swoją ekipę. Chyba że wolą, aby to doktor Seddley przeanalizowała dane.
— Rogers? — rzuciła pytająco Vicki.
Thurmond Rogers jeszcze nie ochłonął z nienawiści. Ale zdołał się opanować.
— Na razie żadnych analiz. Zaraz będę przy wschodnim wyjściu przeciwpożarowym, w towarzystwie pracowników ochrony Kelvin-Castner.
— Ależ oczywiście — odparła zadbana męska twarz, a Jackson ni z tego, ni z owego przypomniał sobie tamten anonimowy system, który włączył dla niego wiadomości. — Pani Francy, w towarzystwie agenta Addisona, wraca teraz do budynku. — Obie połówki ekranu pociemniały.
Jackson popatrzył teraz na Vicki. Stała boso, z włosami potarganymi od snu. Lewy policzek przykrywały pasemka włosów. Sprawiała wrażenie młodej i bezbronnej.
— Kto to jest agent Addison? A pozostali trzej ludzie w półciężarówce?
— Ochroniarze.
— Ale skąd wiedziałaś, jak…
— Tym właśnie się zajmuję — odparła Vicki. — A raczej kiedyś się zajmowałam. Choć oczywiście nie ja za to wszystko zapłaciłam, tylko ty.
— Jak…
— Lizzie już dawno wyszperała wszystkie numery twoich kont osobistych. Ale to bardzo etyczne stworzonko, na swój sposób. Mogłabym przysiąc, że nigdy z nich nie skorzystała. — Vicki uśmiechnęła się. — Czego natomiast nie mogłabym powiedzieć o sobie.
Jackson położył rękę na ramieniu Vicki. Nie twardo, ale i nie pieszczotliwie.
— Co wyszperała Lizzie?
— Nie będę wiedziała, dopóki sama nam nie powie albo dopóki nie odpieczętują terminalu. Ale bardziej interesuje mnie, dlaczego tak się upierała, żeby przejść w strefę bioochrony i rozmawiać z nami osobiście.
— Czy ten agent… czy ochroniarz… czy czym tam jest… przejdzie z nią przez Dekon?
— Nierozerwalnie jak atom w cząsteczce — rzuciła w powietrze Vicki. — A agent ma przy sobie podskórne nadajniki o ciągłej emisji. Pomiędzy licznymi innymi usprawnieniami.
— W takim razie poczekajmy — orzekł Jackson — aż Lizzie przejdzie przez Dekon.