Выбрать главу

— Nikt nie działa na mnie tak jak ty, Dan. Nikt — szepnęła Miranda.

Nie otworzyłem oczu; udawałem, że śpię.

* * *

Późnym popołudniem poszliśmy do laboratoriów. Byli tam Sara Cerelli i Jonathan Markowitz, oboje w szortach i boso. Jednym z podstawowych wymogów całego projektu było, żeby w żadnym swoim stadium nie odbywał się w warunkach sterylnych.

— Witaj, Dan — odezwał się Jon.

Sara na powitanie kiwnęła tylko głową. Skupieni na swojej pracy wywoływali w mojej głowie zwarte błotniste kształty.

Na małej tacy na laboratoryjnym stole leżała spora bryłka żywej tkanki, podłączona do mnóstwa urządzeń za pomocą cieniutkich cewek i jeszcze cieńszych kabli. Ściany obwieszone były dziesiątkami monitorów. Nie pojmowałem nic z tego, co wyświetlały. Tkanka na tacce miała kolor cielisty, trochę podpalany, ale pozbawiona była identyfikowalnego kształtu. Wyglądała tak, jakby w dowolnej chwili mogła przekształcić się w coś zupełnie innego. W czasie mojej ostatniej wizyty Miri powiedziała mi, że to niemożliwe. Bezsenni nie są przesadnie wrażliwi. Ja też nie, ale kształty, które pełzły mi przez myśli, kiedy się temu przyglądałem, były blade, cętkowane i pachniały wilgocią, choć ich krańce rysowały się ostro jak diamenty. Albo jak nanotechniczne ściany Huevos Verdes.

— To żyje — palnąłem głupio.

— Tak — uśmiechnął się Jon. — Ale nie czuje. W każdym razie nie… — zawiesił głos; wiedziałem, że nie może znaleźć właściwego słowa. Powinno to stworzyć między nami swoistą więź, ale tak nie było. Jon nie mógł znaleźć właściwego słowa, bo każde, które wybrał, wydało mu się zbyt proste, zbyt niekompletne dla wyrażenia jego myśli — a dla mnie było i tak zbyt trudne. Miri powiedziała mi kiedyś, że Jon, podobnie jak Terry Mwakambe, myśli w matematycznych formułach. Ale podobnie rzecz wyglądała ze wszystkimi innymi, nawet z Miri — mówili o ćwierć taktu za wolno. Sam się złapałem na tym, że mówię w ten sposób — ledwie miesiąc temu, kiedy rozmawiałem z czteroletnim prawnuczkiem Kevina Bakera.

Mimo wszystko Miri próbowała coś wyjaśnić.

— Na makropoziomie ta tkanka to organiczny komputer, który wykonuje ograniczony program organicznej symulacji, odzwierciedlający pracę układu nerwowego, krwionośnego i gastryczno-trawiennego. Dodaliśmy układ wspomagających pętli autokontroli Strethersa i subcząsteczkowe, samoreprodukujące się jednostronne asymilatory. To coś może… może doświadczać najróżniejszych zaprogramowanych procesów biologicznych i zdawać o nich szczegółowy raport. Ale nie ma ani uczuć, ani woli.

— Och — powiedziałem tylko.

To coś drgnęło leciutko na tacce. Odwróciłem wzrok. Miri, oczywiście, zauważyła. Widzi zawsze i wszystko.

— Jesteśmy coraz bliżej — powiedziała cicho. — To oznacza tylko tyle, że jesteśmy coraz bliżej. Odkąd nastąpił tamten przełom z bakteriorodopsyną.

Zmusiłem się, żeby spojrzeć na to raz jeszcze. Pod powierzchnią pulsowały cieniutkie jak włos żyłki. Blade, wilgotne kształty przepełzały przez moje myśli jak sunące po kamieniu larwy.

— Jeśli umieścimy na tacce mieszankę odżywczą, umie dobrać i wchłonąć to, czego potrzebuje, i przetworzyć w energię.

— Jakiego rodzaju mieszankę odżywczą? — Podczas ostatniej wizyty nauczyłem się tyle, że teraz byłem w stanie zadać to pytanie.

— Och, głównie glukozowo-proteinową. — Miri się skrzywiła. — Jeszcze długa droga przed nami.

— A rozwiązaliście już problem otrzymywania azotu bezpośrednio z powietrza? — zapytałem; wykułem to pytanie na pamięć, toteż w głowie wywołało tylko maciupeńki pusty kształt. Ale Miri uśmiechnęła się promiennie.

— I tak, i nie. Opracowaliśmy już mikroorganizmy, ale recepcja na poziomie tkankowym nadal potyka się o współczynnik Tollersa-Hilberta, szczególnie na poziomie włókienek epidermy. No i żadnych postępów w kwestii receptora azotowego i pośredniczącej endocytozy.

— Tak?

— Damy sobie z tym radę — oznajmiła Miri o ćwierć tonu za wolno. — To tylko kwestia zaprogramowania odpowiednich enzymów.

— Nazywamy to Galwat — odezwała się Sara. Ona i Jon roześmiali się.

— Wiesz, od Galatei — wtrąciła szybko Miri. — I od Erina Galwaya. No i od Johna Galta, tego bohatera książkowego, który chciał zatrzymać motor świata. No i, rzecz jasna, od równań transferencyjnych Worthingtona…

— Rzecz jasna — odparłem. W życiu nie słyszałem o Galatei, Erinie Galwayu, Johnie Galcie ani Worthingtonie.

— Galatea to z mitologii greckiej. Był taki rzeźbiarz…

— Pozwolisz, że przejrzę teraz statystyki z koncertów? — rzuciłem. Sara i Jon spojrzeli po sobie. Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem dłoń do Miri. Chwyciła ją mocno i poczułem, że jej dłoń drży. Głowę wypełniły mi szybkie, trzepoczące kształty, delikatne jak papier. Grube na jakiś tuzin poziomów cząsteczkowych. Opadły na skałę, szorstką i twardą jak sama ziemia. Trzepotały coraz szybciej i szybciej, delikatny papier rozpalał się do czerwoności, aż skała rozpadła się na kawałki. W sercu skały znalazła się zastygła mleczna biel, pulsująca delikatnymi żyłkami.

— Nie chciałbyś zobaczyć, jak Nikos i Allen posunęli się w pracy nad czyścicielem komórek? Idzie im to znacznie szybciej niż nam tutaj. A Christy i Toshio zrobili prawdziwy przełom w programie, który wyłapuje błędy asymilatorów proteinowych.

— Pozwól, że obejrzę teraz statystyki z koncertów — powtórzyłem. Skinęła głową raz, drugi — cztery razy.

— Statystyki prezentują się nieźle, Dan. Ale z danych wynika, że w trakcie drugiego przesunięcia w czasie twojego koncertu robi się dziwna luka. Terry twierdzi, że musisz w tym miejscu zmienić kierunek. To dość skomplikowane.

— W takim razie ty mi to wyjaśnisz — rzuciłem obojętnie.

Na jej twarzy wykwitł olśniewający uśmiech. Sara i Jon znów spojrzeli po sobie, ale żadne się nie odezwało.

* * *

Za pierwszym razem, kiedy Miri pokazywała mi, jak Superbystrzy porozumiewają się między sobą, nie mogłem w to uwierzyć. To było trzynaście lat temu, zaraz po tym, jak przybyli z Azylu. Zaprowadziła mnie do pokoju z dwudziestoma siedmioma holoscenami na dwudziestu siedmiu terminalach. Każdy został zaprogramowany tak, by „przemawiał” w innym języku — ich wspólną bazą był angielski, ale w każdym wypadku przystosowano go do sznurów myślowych właściciela terminalu. Miri, wówczas szesnastoletnia, wyjaśniała mi budowę jednego z własnych sznurów myślowych.

— Załóżmy, że powiesz do mnie jakieś zdanie. Dowolne zdanie pojedyncze.

— Masz piękne piersi.

Zarumieniła się; smagłe policzki pokryły się kasztanowymi plamkami. Rzeczywiście miała piękne piersi. No i piękne włosy. Równoważyły trochę zbyt dużą głowę, kwadratowy podbródek, niezgrabny chód. Nie była ładna, a na tyle inteligentna, że zdawała sobie z tego sprawę. Chciałem, żeby dzięki mnie poczuła się atrakcyjna.