Выбрать главу

— Panie i panowie — odezwał się nieszczęśliwym głosem technik. — Korporacja Grawkolei Morrisona i senator Cecylia Elizabeth Dawes przepraszają za zwłokę w naprawie pociągu. Okoliczności, które pozostają poza…

— Czy ja jestem politykiem czy co? — krzyknął ktoś gorzko.

— I po co my na was głosujemy, szumowiny?

— Lepiej powiedz pan tej senator, że na tym pociągu straciła wszystkie swoje głosy!

— Należy nam się obsługa…

Technik ze spuszczonym wzrokiem ruszył zdecydowanie w stronę lokomotywy, a obok dreptały jego dwa roboty. Kiedy mnie mijał, dostrzegłam mglisty poblask pola Y Ale kilku Amatorów — sześć czy siedem osób — dalej spoglądało na tor, rozwijający się w ciemną i wietrzną dal, a ich oczy płonęły i mogłabym przysiąc, że to był blask żalu.

Naprawa pociągu zajęła technicznemu kilkanaście minut. Nikt go nie napastował. Odleciał swoim samolotem, a pociąg podjął swoją wędrówkę. Amatorzy Życia grali w kości, narzekali, spali, doglądali swoich nieznośnych dzieciaków. Przeszłam przez wszystkie wagony w poszukiwaniu wielkogłowego. Zniknął, kiedy obserwowałam reakcję tłumu na przybycie technika. Musiał zostać tam, na szarpanej wiatrem prerii, pośród kryjących wszystko ciemności.

5. Billy Washington: East Oleanta

JA TAM OD CZASU DO CZASU MUSZĘ PÓJŚĆ SOBIE w las. Kiedyś nie mówiłem o tym nikomu. Ale teraz, kiedy idę, tak trzy-cztery razy do roku, mówię Annie, a ona przyszykuje mi zawsze trochę surowizny z kuchennych zapasów: jabłka, ziemniaki i sojsynt, którego jeszcze nie przerobili na potrawy. I jestem tam sam, przez jakieś pięć czy sześć dni z dala od tego wszystkiego — od kafeterii, holo-tancerek, ryczącej muzyki, przydziałów ze składu i łobuzów z pałkami, a nawet od energii Y. Robię sobie ogniska. Niektórzy ludzie od dwudziestu lat nie opuścili East Oleanty, chyba że grawpociągiem i do innego miasteczka, które wygląda dokładnie tak samo jak nasze. Dla nich nasze lasy równie dobrze mogłyby rosnąć w Chinach. Mnie się widzi, że oni się boją, że mogą w tej ciszy usłyszeć samych siebie.

Miałem ruszyć do lasu następnego ranka po tym, jak się zepsuła kuchnia w kafeterii, a my rozmawialiśmy z nadzorcą Samuelsonem przez rządowy terminal. Ale nie miałem ochoty zostawiać Annie i Lizzie bez jedzenia, no a już na pewno nie miałem ochoty pchać się tam, gdzie łażą wściekłe szopy, kiedy robostrażnik się zepsuł.

Lizzie stała przy mojej kanapie w samej nocnej koszuli — zamazana różowa plama w moich rozespanych oczach.

— Billy, myślisz, że już naprawili kuchnię?

Annie ziewając wyszła ze swojej sypialni, też jeszcze w nocnej koszuli z syntetycznego płótna.

— Daj spokój Billy’emu, Lizzie. Głodna jesteś?

Lizzie pokiwała głową. Usiadłem na kanapie i osłoniłem ręką oczy przed porannym słońcem.

— Posłuchaj, Annie. Trochę myślałem. Jak naprawią tę kuchnię, powinniśmy zacząć zabierać tyle jedzenia, ile się tylko da, i przechowywać je tutaj. Możemy codziennie brać cały przydział z chipa — ty i Lizzie rzadko kiedy to robicie, a ja też nie za często — potem jeszcze trochę surowizny z kuchni. Ziemniaki, jabłka i sojsynt.

Annie zacisnęła wargi. Żaden z niej ranny ptaszek. Ale tak mi było dobrze obudzić się rano u niej, że zupełnie o tym zapomniałem.

— Jedzenie zwyczajnie zgnije u nas po trzech-czterech dniach. Nie mam zamiaru trzymać tu żadnych zgniłków. To niehigienicznie.

— No to będziemy wyrzucać i przynosić następne — mówiłem miękko. Annie nie lubi, żeby coś było inaczej niż zwykle.

— Billy, myślisz, że już naprawili kuchnię? — powtórzyła Lizzie.

— Nie wiem, słoneczko. Chodźmy zobaczyć. Lepiej się ubierzcie.

— Ona musi najpierw iść do łaźni. Cała śmierdzi. Ja zresztą też. Odprowadzisz nas, Billy?

— Jasne.

Jaki pożytek może mieć z takiego starego wraka jak ja, kiedy spotkamy te wściekłe szopy? Ale Annie przeprowadziłbym nawet obok tych duchów, co to tak się ich boi.

Przy łaźni nie było żadnych szopów. W męskiej części zastałem tylko pana Kellera, który jest taki stary, że nie wydaje mi się, żeby pamiętał, jak ma na imię, i dwóch małych chłopców, którzy nie powinni być tutaj sami. Ale widać było, że dobrze się bawią, rozchlapując naokoło mnóstwo wody. Przyglądałem się im z przyjemnością. Przynosili z rana radość.

Pan Keller powiedział mi, że kuchnia już działa. Odprowadziłem Annie i Lizzie, czyściutkie jak zmyte rosą poziomki, na śniadanie. W kafeterii było pełno ludzi, nie tylko jedzących Amatorów, ale i Wołów, którzy kręcili holo kongresmenki Janet Carol Land.

Tym razem to była naprawdę ona, nie żadna taśma. Stała przed pasem żywieniowym, który oferował te co zawsze sojsyntetyczne jajka, bekon, płatki śniadaniowe i pieczywo, plus dodatkowo świeże genomodyfikowane truskawki. Ja tam nie lubię genomodyfikowanych truskawek. Trzymają się tygodniami, ale gdzie im do tych małych dzikich poziomek, które rosną w czerwcu na wzgórzach.

— … służąc swoim ludziom najlepiej, jak potrafi, bez względu na rodzaj potrzeby, bez względu na godzinę, bez względu na okoliczności — mówił do holokamery jakiś przystojny Wół. — Janet Carol Land jest zawsze na miejscu, gotowa służyć mieszkańcom East Oleanty, gotowa służyć wam wszystkim. Oto polityk, który naprawdę zapracował sobie na ową pamiętną pochwałę z kart Biblii: „Dobrześ mi służył, mój dobry i wierny sługo!”

Land stała uśmiechnięta. Wyglądała nieźle, jak to wołowskie kobiety, nawet takie, które nie są już młode — delikatna skóra, różowe wargi i włosy ułożone w ładne, srebrne fale. Ale trochę za chuda. Nie to co Annie, która teraz zaciskała swoje ładne, jeżynowe usta tak, jakby chciała wycisnąć z nich sok.

Land zwróciła się do przystojniaka.

— Dziękuję, Royce. Jak ci wiadomo, kafeteria to samo serce mojego miasta arystokratów. Dlatego kiedy kafeteria źle funkcjonuje, poruszę niebo i ziemię, aby znów działała, jak należy. O czym obecni tu praworządni obywatele East Oleanty mogą przekonać się osobiście.

— Porozmawiajmy zatem z niektórymi z nich — powiedział Royce z uśmiechem, w którym ukazał pełny zestaw zębów. On i Land podeszli teraz do stolika, przy którym z nietęgą miną siedział Jack Sawicki.

— Burmistrzu Sawicki, co pan sądzi na temat jakości usług, jakie wyświadczyła dziś waszemu miastu pani kongreswoman Land?

Paulie Cenverno podniósł wzrok znad swojego talerza przy sąsiednim stole. Obok niego siedziała Celie Kane. Roztrzęsiona dolna warga Annie ułożyła się w pół-uśmiech, pół-grymas.

— Jesteśmy ogromnie szczęśliwi, że pas żywieniowy znowu działa i… — zaczął Jack Sawicki nieszczęśliwym głosem.

— A kiedy wy, popierdoleńcy, macie zamiar załatwić te wściekłe szopy, co? — wtrąciła się Celie.

Twarz Royce’a stężała.

— Nie myślę…

— No to lepiej pomyśl, i to solidnie, o tych szopach, bo inaczej ty i ta twoja kongreswoman będziecie musieli zacząć myśleć o nowej pracy!

— Cięcie — rzucił szybko Royce. — Nie martw się, Janet, będziemy to jeszcze redagować.

Uśmiech trwał na twarzy Royce’a, jakby był z pianki budowlanej, ale ja widziałem jego oczy i musiałem odwrócić wzrok. Dni moich bijatyk dawno już minęły, chyba że będę musiał się bić o Annie i Lizzie. Royce wziął panią kongreswoman pod ramię i poprowadził w stronę drzwi.

— Mówię poważnie! — rozwrzeszczała się Celie. — Ile dni już minęło, a wy gówno zrobiliście! Służba publiczna! Jesteście zwyczajne…