Выбрать главу

A gdyby weszła tu teraz ta wołowska lekarka i zapytała mnie, gdzie jest Eden — wiedziałbym już, co mam jej powiedzieć. W tym pokoju. Na tym łóżku. Z Annie Francy. Tutaj.

* * *

Spaliśmy do samego rana. Obudziłem się pierwszy. Światło dnia było jeszcze słabe, bladoszare. Przez długi czas po prostu siedziałem na brzegu łóżka i patrzyłem na Annie. Wiedziałem, że to był ten jeden jedyny raz. Czułem to, zanim jeszcze zasnęła, w tej króciutkiej chwili, kiedy leżeliśmy przytuleni, już po wszystkim. Wyczuwałem to w uścisku jej ramion, w ułożeniu szyi, w jej oddechu. Potrzebowałem teraz tylko właściwych słów, żeby jej powiedzieć, że wszystko w porządku. To i tak więcej, niż oczekiwałem, chociaż mniej, niż marzyłem. No, ale tego to już jej nie powiem. Człowiekowi zawsze marzy się coś więcej.

Annie wciąż spała, więc poszedłem sprawdzić, co z Lizzie. Siedziała w łóżku, trochę jakby zamroczona.

— Billy, jeść mi się chce.

— To dobry znak, Lizzie. Co byś zjadła?

— Coś ciepłego. Zimno mi. Coś ciepłego z kafeterii.

Miała jękliwy głos i cuchnący oddech, ale wcale mnie to nie obchodziło. Za bardzo cieszyło mnie, że jest jej zimno, kiedy ledwie wczoraj była cała rozpalona od gorączki. Ta wołowska lekarka była tak samo dobra jak medjednostka.

— Nie chodź budzić mamy, Lizzie. Siedź tu, a ja ci przyniosę coś do jedzenia. Gdzie jest twój chip żywnościowy?

— Nie wiem. Jeść mi się chce.

Pewnie Annie wzięła chip żywnościowy Lizzie. Ale wystarczy to, co wezmę na swój. Już nie jem tyle co kiedyś, a dzisiaj rano mógłbym żyć powietrzem.

W kafeterii nie było nikogo oprócz doktor Turner. Siedziała nad śniadaniem i oglądała jakiś wołowski kanał w holosieci. Wyglądała na zmęczoną.

— Ranny ptaszek, co? — zagadnąłem. Wziąłem sobie kubek kawy i bułkę, a dla Lizzie jajka, sok i drugą bułkę. Annie albo ja odgrzejemy potem jajka nad grzejnikiem Y. Usiadłem przy doktor Turner, tak na chwilę, z grzeczności. Albo żeby pomyśleć, co mam powiedzieć Annie. Doktor gapiła się na moje jajka, jakby były zdechłym od trzech dni świstakiem.

— Czy wy to naprawdę jecie, Billy?

— Jajka?

— Jajka! Sojsynt pacnięty na tacę i pomalowany — jak cała reszta. Nigdy nie próbowałeś prawdziwego, naturalnego jajka?

Niesamowite: kiedy to powiedziała, przypomniałem sobie, jak smakuje prawdziwe jajko. Takie świeżutkie, prosto od kury; babcia gotowała je dwie minuty i podawała z paskami gorących grzanek, posmarowanych prawdziwym masłem. Zanurzało się taki pasek w jajku, aż pokrywał się żółtkiem, i jadło się je razem, gorące. To już tyle lat, a przypomniało mi się akurat w tej chwili. Poczułem, jak ślina napływa mi do ust.

— Popatrz tylko na to — mówiła doktor Turner, a ja myślałem, że dalej chodzi jej o jajka, ale nie: teraz patrzyła na holowizję. A tam za biurkiem siedział jakiś przystojny Wół i gadał, jak to oni. Nie wszystko rozumiałem:

— …jeśli nawet istnieje możliwość ucieczki jakiegoś samoreproduktywnego dysymilatora… nie zweryfikowana… duragem… rząd powinien przedstawić nam fakty… podkreślić, że są one ograniczone tylko do niektórych wiązań molekularnych, a te są wyłącznie nieorganiczne… niezmiernie istotne rozgraniczenie… duragem… ANSG… podziemne laboratorium… brak personelu, zrozumiały przy obecnych trudnościach ekonomicznych… duragem…

— Dla mnie to te same co zawsze stare bzdury.

Doktor Turner wydała jakiś dziwny dźwięk, gdzieś z samego gardła, tak dziwny, że przestałem jeść i zastygłem z łyżką w połowie drogi. Musiałem wyglądać jak kretyn. Powtórzyła to jeszcze raz, a potem się roześmiała, zakryła usta dłonią, a potem znów się roześmiała. Nigdy przedtem nie widziałem, żeby jakiś Wół tak się zachowywał. Nigdy.

— Nie, Billy… To nie są te same co zawsze stare bzdury. Zdecydowanie nie. Ale bardzo łatwo mogą się stać tymi co zawsze nowymi bzdurami, a wtedy wszyscy będziemy mieć zmartwienie.

— Jakie zmartwienie?

Zacząłem jeść szybciej, żeby jedzenie dla Lizzie nie wystygło. Lizzie była głodna. To dobry znak.

— A co to, do cholery, za gówno? — wykrzyknął jakiś nastoletni łobuz, który właśnie wchodził do kafeterii. — Kto puszcza tu to wołowskie łajno?

Zobaczył doktor Turner i odwrócił wzrok. Gotów byłem przysiąc, że boi się ją zaczepić, ale to było zupełnie niesamowite — łobuzy nigdy się nie wahają, kiedy mają kogoś sponiewierać. Znów przestałem jeść i przez chwilę tylko się gapiłem. Łobuz rzucił głośno: — Kanał siedemnasty — i holosieć przełączyła się na jakiś sport, ale mimo to nawet na nią nie spojrzał. Wziął swoje jedzenie z taśmy i usiadł przy stoliku w przeciwnym końcu sali.

Doktor Turner uśmiechnęła się lekko.

— Przedwczoraj wieczorem trochę się z nim poprztykałam. Pchał się z łapami. Wolałby pewnie, żeby to się nie powtórzyło.

— Pani jest uzbrojona?!

— Nie tak, jak myślisz. Chodź, pójdziemy zobaczyć, co z Lizzie.

— Z nią wszystko w porządku — powiedziałem, ale doktor Turner już wstała i było zupełnie jasne, że wybiera się razem ze mną. Nie mogłem myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, co powiem Annie na temat zeszłej nocy. W żołądku rosła mi nieduża zimna grudka, bo może Annie pomyślała, że nie powinienem już się u niej pokazywać. Żeby nie było wstyd — jej, mnie, nam obojgu. Jeżeli tak faktycznie było, to nie mam już powodu, żeby dłużej włóczyć po świecie to stare cielsko razem ze starą, głupią głową.

Lizzie siedziała na kanapie i bawiła się lalką.

— Mama poszła przynieść mi wody do mycia — wyjaśniła. — Mówiła, że jeszcze nie mogę iść do łaźni. Co mi przyniosłeś do jedzenia, Billy?

— Jajka, bułkę i sok. Tylko nie przesadź.

— A to kto? — Oczy Lizzie znów błyszczały, ale twarz była wychudzona i zapadnięta. Znów chwycił mnie strach.

— Jestem doktor Turner. Ale możesz mówić do mnie Vicki. Wczoraj dałam ci lekarstwo.

Lizzie przemyślała całą sytuację. Prawie widziałem, jak pracuje ten jej mały, bystry móżdżek.

— Jesteś z Albany?

— Nie. Z San Francisco.

— Nad Pacyfikiem?

Doktor Turner wyglądała na zaskoczoną.

— Tak. A skąd wiesz, gdzie to jest?

— Lizzie dużo chodzi do szkoły — wyjaśniłem prędko na wypadek, gdyby Annie miała wejść i usłyszeć. — Ale jej matka nie jest tym specjalnie zachwycona.

— Przerobiłam już całe oprogramowanie dla szkoły średniej. Nie było trudno.

— Pewnie, że nie — mruknęła doktor Turner. — A teraz co? Oprogramowanie dla college’u? Z położeniem Oceanu Indyjskiego?

— Jej mama nie… — próbowałem wtrącić.

— W East Oleancie nie ma oprogramowania dla college’u — powiedziała Lizzie. — Ale ja i tak już wiem, gdzie jest Ocean Indyjski.

— Jej mama naprawdę nie…

— Czy możesz mi załatwić programy dla college’u? — spytała Lizzie miękko, ale bez obawy, tak jakby to była normalka prosić Woła o to, co sam powinien robić dla naszego dobra. Albo coś w tym rodzaju. Ostatnio przestałem być taki pewien, kto tu dla kogo się uczy i kto dla kogo pracuje.

— Może — odparła tamta. Głos jej się zmienił. Teraz bardzo uważnie przyglądała się Lizzie. — Jak się czujesz?

— Lepiej — odpowiedziała, ale sam widziałem, że już jest zmęczona.

— Zjedz i połóż się — powiedziałem. — Byłaś bardzo chora. Gdyby nie to lekarstwo…

Za moimi plecami otworzyły się drzwi i do mieszkania weszła Annie.