Выбрать главу

— Hej! Trochę wolniej!

Zwolniła; bezczelnie wlekła się teraz noga za nogą. Już się nie wykłócałem. Próbowałem za to dokładnie zapamiętać drogę.

A nie było to łatwe. Wszystkie tunele wyglądały tak samo: białe, pozbawione wszelkich cech indywidualnych — długie szeregi na przemian brudoodpornych płyt i identycznych, nie oznakowanych drzwi. Próbowałem więc zapamiętać okruchy upuszczonego jedzenia, ślady butów. Raz zobaczyłem przytrzaśnięty drzwiami prostokącik koronki i wiedziałem, że musiała tędy przechodzić Abigail. Peg pchała mnie jak robot, beznamiętnie i niezmordowanie. Zacząłem tracić rozeznanie w tym, co próbowałem zapamiętać.

Po trzech kwadransach minęliśmy robosprzątaczkę, która wymiatała wszystkie moje punkty orientacyjne.

Podczas całej tej wycieczki widziałem tylko dwoje otwartych drzwi. Jedne prowadziły do wspólnej łazienki. Inne otwarły się na moment, umożliwiając mi jeden szybki rzut oka na rzędy kanistrów o wysokich parametrach zabezpieczeń. Czy to dysymilator duragemowy? Albo jakiś inny niszczyciel, który według Jimmy’ego Hubbleya godzi się wypuścić na nieprzyjaciół?

— Co to było? — spytałem Peg.

— Zamknij się.

Po godzinie wróciliśmy w rejony dla plebsu. Lunch wciąż trwał. Peg pchnęła mnie do pustego stolika i rzuciła przede mną jeszcze jedną miskę gulaszu. Nie czułem się głodny.

Po kilku minutach przysiadł się do mnie Jimmy Hubbley.

— No, synu, spodziewam się, że usatysfakcjonowała cię ta mała wycieczka?

— Tak, tak, było wspaniale — odparłem. — Widziałem, jak ludzie pracują dla dobra rewolucji.

Roześmiał się.

— Och, przygotowania do rewolucji mają się dobrze. Ale nie mam zamiaru dać się sprowokować i pokazać panu wszystko, zanim będę gotów. Mamy dość czasu.

— Nie boi się pan, że armia stanie się niespokojna, tkwiąc w nieróbstwie? Co generał Marion robił ze swoim wojskiem między jedną a drugą bitwą?

Odłożyłem łyżkę; nienawidziłem go tak strasznie, że w jego obecności nie chciało mi się nawet udawać, że jem. Mój Boże, ależ bym się napił.

Wydawał się zaskoczony.

— Panie Arlen, normalnie nikt nie tkwi tu w nieróbstwie. Mamy wszak niedzielę, dzień sabatu. Przyjdziesz pan jutro, a zobaczysz normalne ćwiczenia. Generał Marion wiedział dobrze, jakie znaczenie dla ducha armii ma dzień odpoczynku i wytchnienia.

Popatrzył wkoło z zadowoleniem. Tylko trzy twarze w tej cholernej izbie wykazywały jakieś ślady życia: uśmiechający się do siebie Joncey i Abigail — ta ostatnia nadal zszywająca swoje koronki — oraz Peg.

— Jedz swój gulasz, synu — odezwał się życzliwie Hubbley. — Potrzebujesz jedzenia, żeby wzmocnić siły.

— Nie — odparłem. — Nie potrzebuję.

Rzecz jasna, nie miał pojęcia, o czym mówię. Ale Peg, czujna jak dzikie zwierzę, wychwyciła coś z tonu mego głosu. Rzuciła mi twarde spojrzenie, a potem znów zwróciła oczy na Jimmy’ego Hubbleya. Jej wiecznie skwaszona twarz stopniała teraz w szacunku i nabożnym podziwie, no i w tej beznadziejnej, pełnej tęsknoty miłości, jaką ktoś tak zwyczajny jak ona może żywić wobec kogoś, kto stoi nad nią równie wysoko, jak sam Bóg.

KSIĘGA TRZECIA

Październik 2114

Miarą naszego postępu jest nie to, że dodamy dóbr tym, którzy już mają ich nadmiar, ale to, czy damy dość tym, którzy mają ich zbyt mało.

FRANKLIN DELANO ROOSEVELT, DRUGIE EXPOSE PREZYDENCKIE

10. Diana Covington: East Oleanta

DOBRĄ STRONĄ UGRZĘŹNIĘCIA W ZAPADŁEJ DZIURZE, takiej jak East Oleanta, był fakt, iż uświadomiłam sobie, że ANSG nie ma pojęcia, gdzie podziewa się Miranda Sharifi. To była przecież ultranowoczesna i bardzo stanowcza w działaniu agencja, ale najwyraźniej nie miała pojęcia nawet, gdzie ja jestem. Nie korzystałam z żadnej tożsamości z zestawu przekazanego mi przez Colina Kowalskiego, choć w drodze do East Oleanty zmieniałam personalia trzy razy. Victoria Turner została uwiarygodniona w urzędzie skarbowym, w stanie Teksas, w banku, w którym złożono jej rodzinny majątek, w odpowiednich firmach softwerowo-edukacyjnych, w Państwowym Instytucie Opieki Zdrowotnej, w sklepach spożywczych… Mój przyjaciel fałszerz był naprawdę dobry w swoim fachu. Czy dość dobry, by przekonać Huevos Verdes? A kto to wie? Jedno wiedziałam na pewno: ANSG nie ma pojęcia o miejscu mego pobytu.

Drugim godnym odnotowania faktem było to, że nie zadzwoniłam do ANSG i nie powiedziałam, gdzie jestem i co podejrzewam. Składam to na karb własnej pychy. Chciałam móc im powiedzieć: „Oto Miranda Sharifi w swoim nielegalnym laboratorium genetycznym — szerokości geograficznej 43°45’16”, długości geograficznej 74°50’87” — bierzcie ją, chłopcy”, a nie: „No cóż, zdaje mi się, że ona jest gdzieś tutaj w pobliżu — to możliwe, choć nie mam na to dowodu”. Gdybym była normalnym agentem, nie tolerowano by tak długiego milczenia z mojej strony. Ale nie byłam normalnym agentem. Niczym nie byłam normalnie. I bardzo chciałam, żeby w całym moim nieefektywnym życiu choć raz udało mi się coś zdziałać samodzielnie. Było mi to bardzo potrzebne.

Rzecz jasna, tak samo jak ANSG nie znałam dokładnie miejsca, gdzie ukrywa się Miranda Sharifi, choć podejrzewałam, że musi to być gdzieś pod ziemią w lesistych okolicach gór Adirondack, niedaleko East Oleanty. Ale nie miałam zielonego pojęcia, gdzie należy jej szukać.

Aż do spotkania z Lizzie Francy.

* * *

Jeszcze tego samego wieczoru wróciłam obejrzeć Lizzie i opowiedziałam jej o najprostszych operacjach komputerowych. Widziałam wtedy, jak Billy Washington zmienił się na twarzy, kiedy spytałam o Eden. Ten człowiek był najmniej przekonującym kłamcą, jakiego w życiu spotkałam. Wiedział coś na temat Edenu, a przy tym był beznadziejnie zakochany w o wiele twardszej i o wiele bardziej konwencjonalnej Annie, Lizzie zaś dosłownie robiła z nim, co chciała. Biedaczysko Billy.

Lizzie siedziała na kanapie, miała na sobie różową koszulę nocną, a włosy splecione w szesnaście warkoczyków. Na kocu walały się jakieś elektroniczne podzespoły. Obejrzałam to wszystko przez ramię Billy’ego, który nie chciał mnie wpuścić do środka.

— Lizzie sobie śpi.

— Nie, wcale nie śpi, Billy. Przecież widzę.

— Vicki! — krzyknęła Lizzie swoim dziecięcym głosikiem, aż coś drgnęło mi w piersiach. — Jesteś!

— Źle się czuje, nie potrzeba jej teraz towarzystwa.

— Nic mi nie jest — zaprzeczyła Lizzie. — Wpuść Vicki, Billy! Prooooszę!

No i wpuścił, z nieszczęśliwą miną. Annie nie było w domu.

— Co ty tu masz, Lizzie? — zapytałam.

— Roboobierak z kuchni w kafeterii — odpowiedziała natychmiast, bez śladu poczucia winy. Billy skrzywił się boleśnie. — Zepsuł się i rozebrałam go, żeby zobaczyć, czy nie dam rady naprawić.

— I dasz radę?

— Nie. A ty?

Popatrzyła na mnie z głodem wiedzy pobłyskującym w brązowych oczach. Billy wyszedł.

— Pewnie nie — odparłam. — Nie jestem technicznym od robotów. Ale daj popatrzeć.

— Sama ci pokażę.

Pokazała. Złożyła części roboobieraka z prostym, standardowym chipem Kellora, napędzanym energią Y. Chodziłam do jednej szkoły z Alison Kellor, która zawsze prezentowała znużoną pogardę dla imperium elektronicznego, które miała w przyszłości odziedziczyć. Lizzie poskładała robot w niecałe dwie minuty i pokazała mi, że nie chce działać, mimo że chip jest nadal aktywny.