Widzowie przycupnęli na mizernych ławeczkach, które ciągnęły się wzdłuż całego toru. Pokrzykiwali radośnie. Jeździec był już w połowie trasy, kiedy z platformy wystrzelił drugi skuter. Mój helikopter został sprawdzony przez rządowe pole bezpieczeństwa, które podłączyło się do mojej tablicy rozdzielczej i teraz wprowadzało mnie do środka. Obróciłam się w fotelu, żeby nie stracić z oczu toru. Zmniejszywszy wysokość, widziałam dokładniej pierwszego jeźdźca. Zwiększał właśnie przechył skutera, mimo że ten odcinek trasy był znacznie trudniejszy, bo prześlizgiwał się po wystających kamieniach, załomach i stertach przyciętych gałęzi. Zastanawiałam się, skąd wie, że ten drugi go dogania.
Widziałam, że pędzi wprost na wystający z ziemi głaz. Żółta linia toru przemykała tuż ponad nim. Jeździec przerzucił ciężar ciała na środek, próbując zmniejszyć prędkość, ale zrobił to za późno. Skuter wierzgnął, stracił kontakt z torem i zarzuciło go w bok. Jeździec poleciał na ziemię. Głowa uderzyła w głaz z szybkością ponad milę na minutę.
Po chwili po jego ciele przemknął drugi skuter, a stożki energetyczne utrzymały go idealnie sześć cali nad rozbitą czaszką.
Mój helikopter schodził w dół wśród wierzchołków drzew, by po chwili wylądować między dwoma gazonami pełnymi jaskrawych kwiatów.
Colin Kowalski przywitał mnie już w holu — surowym neo-wrightowskim atrium, utrzymanym w przygnębiających szarościach.
— Mój Boże, Diano, ależ pobladłaś! Co się stało?
— Nic takiego — odrzekłam.
Śmiertelne wypadki na skuterach zdarzają się bez przerwy. Nikt nie próbuje ująć wyścigów w jakieś ramy prawne, a już na pewno nie politycy, którzy dzięki nim kupują sobie głosy. Bo niby po co? Amatorzy Życia sami wybierają sobie tę głupią śmierć, tak samo jak z własnego wyboru zażywają słoneczko, zapijają się do utraty świadomości albo marnują życie, zanieczyszczając środowisko naturalne ciut szybciej, niż roboty są w stanie je oczyścić. Kiedyś, kiedy wystarczało pieniędzy, roboty środowiskowe świetnie dawały sobie radę. Stephanie w jednym miała absolutną rację: nie obchodzi mnie, co robią Amatorzy Życia. Bo niby dlaczego? Bez względu na to, czego dokonała moja matka czterdzieści lat temu, dziś Amatorzy Życia nie liczą się ani pod względem ekonomicznym, ani politycznym. Są wszechobecni, ale bez znaczenia. Chodziło raczej o to, że nigdy wcześniej nie widziałam wypadku z tak bliska. A rozbita czaszka miała równie mało istotny wygląd, jak korona kwiatu.
— Potrzeba ci świeżego powietrza — oświadczył Colin. — Może się przejdziemy?
— Co takiego? — parsknęłam zaskoczona. — Właśnie łyknęłam świeżego powietrza. A teraz raczej bym sobie usiadła.
— Czy lekarz nie zalecił ci relaksujących spacerów? W twoim stanie?
Colin wziął mnie pod rękę, a tym razem miałam dość rozumu, żeby nie wyskoczyć z żadnym: „W moim czym?” Stary nawyk szybko wraca. Colin obawiał się, że budynek nie jest dość szczelny.
Ale jak to możliwe, żeby kompleks budynków rządowych, otoczony polem Y o maksymalnym stopniu skuteczności, nie był dość szczelny? Całe to miejsce musi być przecież wielowarstwowo chronione, zabezpieczone i nieustannie sprawdzane. Istniała tylko jedna grupa ludzi, którą można by od biedy podejrzewać o możliwość wyprodukowania do tego stopnia niewykrywalnej aparatury inwigilującej… Zaskakiwałam sama siebie. Serce dosłownie zamarło mi na chwilę. Wygląda na to, że wciąż jeszcze jestem w stanie zainteresować się czymś poza samą sobą.
Colin szedł obok mnie przez prześliczny ogródek-świątynię dumania, aż w końcu wyszliśmy na otwartą przestrzeń trawnika. Posuwaliśmy się wolno, jak przystało osobie w moim stanie — jaki by on nie był.
— Colin, skarbie, czy ja może jestem w ciąży?
— Masz chorobę Gravisona. Rozpoznaną zaledwie dwa tygodnie temu w Enklawie Medycznej Johna C. Frementa, na podstawie regularnych uskarżań się na zawroty głowy.
— W moich aktach medycznych nie ma śladu żadnych uskarżań.
— Teraz już jest. Trzy zgłoszenia w ciągu ostatnich czterech miesięcy. I mylna diagnoza dotycząca stwardnienia rozsianego. Twoje problemy zdrowotne to jedna z przyczyn, dla których porzucił cię David Madison.
Mimowolnie skrzywiłam się, słysząc nazwisko Davida. Niektóre miejsca pełne są połyskujących wieżowców, zbudowanych na jałowej, zdradziecko niestabilnej ziemi. Na przykład Japonia. A są też takie, które przypominają Eden — bogate, ciepłe, wibrujące kolorami — gdzie powstaje tylko gorycz. Czyja to wina? Mieszkańców rajskiego ogrodu, rzecz jasna. Oni z pewnością nie mogą zwalić winy na ciężkie dzieciństwo.
Nie ma większej goryczy nad świadomość, że mogło się mieć rajski ogród, lecz własnoręcznie zamieniło się go w Hiroszimę. Bez niczyjej pomocy.
Colin poprowadził mnie jeszcze kawałek dalej. Pod kopułą panowała łagodna i bezwietrzna, lecz rześka pogoda. Przyjemnie było czuć rękę Colina na ramieniu. Stephanie nie miała racji — Colin był przystojny, mimo że nie genomodyfikowano mu wyglądu. Miał gęste ciemne włosy, wysoko sklepione kości policzkowe i krzepkie ciało. Szkoda, że taka z niego piła. Religijny stosunek do własnej pracy — nawet jeśli ta praca jest warta zachodu — zawsze trąci zboczeniem seksualnym. Oczyma wyobraźni widziałam Colina, jak dokonuje inspekcji nagich ciał swoich kochanek, szukając naruszeń genetycznych standardów. I jak potem na nie donosi.
— Nie tracisz czasu, skarbie — powiedziałam. — Po co te zmiany w mojej kartotece? Jeszcze nawet nie powiedziałam, że chcę w to grać.
— Potrzebujemy cię, Diano. Skontaktowałaś się ze mną w najwłaściwszym momencie. Waszyngton znów obciął nam fundusze, to dziesięcioprocentowy spadek w…
— Oszczędź mi politycznego szkolenia, Col. Do czego mnie potrzebujecie?
Wyglądał na leciutko urażonego. Piła. Ależ to jasne, że obcięli im fundusze. Wszystkim obcinają fundusze. Waszyngton to system binarny — pieniądze wpływają i wypływają. A więcej ich wypływa, niż wpływa. O wiele więcej — utrzymywanie całej nacji Amatorów Życia stało się niezwykle kosztowne, od kiedy Stany Zjednoczone straciły patent na energię Y. A w dodatku cała starzejąca się infrastruktura przemysłowa, od dawna nie reperowana, psuła się w tempie jednostajnie przyśpieszonym. Nawet Stephanie, przy swoich pieniądzach, zaczęła już na to narzekać. Sektor publiczny musiał to odczuć znacznie silniej. A od niemal stulecia pokrywanie wydatków z deficytu budżetowego jest niezgodne z prawem. Czyżby Colin przypuszczał, że o tym nie wiem?
— Nie miałem zamiaru robić ci szkolenia — odrzekł nieco sztywno. — Potrzebujemy cię do inwigilacji. Masz przygotowanie, jesteś czysta i nikt nie będzie śledził elektronicznie twoich posunięć. A gdyby nawet przyciągnęły one czyjąś uwagę, choroba Gravisona będzie tu doskonałą przykrywką.
Jak do tej pory wszystko się zgadzało. „Miałam przygotowanie”, bo piętnaście lat wcześniej wzięłam udział w nie notowanym programie szkoleniowym — do tego stopnia tajnym, że do tej pory nie skorzystano z usług wyszkolonych wtedy agentów. W każdym razie z moich usług nie skorzystano, ale z drugiej strony zrezygnowałam przecież przed ukończeniem. Zjawił się Claude. Albo któryś z pozostałych. Colin Kowalski także uczestniczył w tym programie i od tej chwili datuje się jego kariera w agencji rządowej. Byłam czysta, bo w żadnym banku danych nie pojawiło się ani jedno słowo na temat tego kursu.