Może jednak Billy Washington zrobił sobie ognisko — monitor tego nie wykaże. Po godzinie, którą spędziłam w ciepełku hotelowego pokoju w East Oleancie, kropka-Billy wreszcie się ruszyła. Przeszedł tego dnia jeszcze kilka mil — w krótkich odcinkach w różnych kierunkach. Jak człowiek, który czegoś szuka. Kropka ani na chwilę nie zniknęła z ekranu, co by znaczyło, że Billy znalazł się poza polem ochronnym z energii Y. To samo działo się przez następne trzy dni i noce. Potem wrócił do domu.
Choć to nie do uwierzenia, nie postawił mi się z powodu tego sygnalizatora. Albo go nie znalazł, nawet kiedy zdjął kurtkę (choć trudno w to uwierzyć), albo nie miał pojęcia, co to jest, i postanowił nad tym nie rozmyślać. Albo — a to przyszło mi do głowy o wiele później — widział go, ale myślał, że przypiął mu go kto inny, może kiedy spał, i ten ktoś chciał, żeby go nie ruszał. Ktoś z lasu. Ktoś, komu Billy chciał zrobić przyjemność.
A może chodziło o coś zupełnie innego. Skąd mam wiedzieć, co myśli Amator? Skąd w ogóle mam wiedzieć, co myślą inni ludzie? Czy ktoś, kto byłby w stanie posiąść tę wiedzę w krótkim czasie, spędziłby osiemnaście miesięcy z Russellem?
Dwa dni po powrocie Billy’ego Annie oświadczyła:
— Ta grawkolej znów się zepsuła.
Nie mówiła tego do mnie. Siedziałam w jej mieszkaniu — odwiedziłam Lizzie — ale Annie nie przyjęła jeszcze do wiadomości, że się tu znajduję. Nie patrzyła mi w twarz, nie odzywała się do mnie, manewrowała swoim sporawym korpusem wokół przestrzeni, którą zajmowałam, tak jakby to była jakaś niewytłumaczalna i bardzo wadząca czarna dziura. Billy wpuścił mnie pewnie tylko dlatego, że przyszłam z naręczem artykułów z przydziału i jedzeniem, które otrzymałam na chip Victorii Turner i które dorzuciłam do ciągle narastających złóż pod ścianami. W mieszkaniu unosił się zapach, który dziwnie przypominał woń pola, na którym żywiące się odpadkami mikroorganizmy nie nadążały z przerobem.
— Gdzie teraz jest? — zapytał Billy. Miał na myśli pociąg, który utkwił gdzieś na swojej magnetycznej trasie.
— Tu zaraz — odparta Annie. — Ćwierć mili za miastem, tak mówiła Celie Kane. Niektórzy są tacy wściekli, że mogliby go puścić z dymem.
Lizzie podniosła pełen zainteresowania wzrok znad swojego laptopu z bezcenną kryształową biblioteką. Nie byłam świadkiem reakcji Annie na mój podarek, ale Lizzie wszystko mi opowiedziała. Tylko dlatego nadal go miała, że zagroziła ucieczką. „Mam już dwanaście lat — oznajmiła matce — wiele dzieciaków ucieka z domu w tym wieku”. I pewnie tak właśnie jest z dziećmi Amatorów — mogą dowolnie wędrować ze swymi przenośnymi chipami żywieniowymi. To wtedy właśnie Annie przestała się do mnie odzywać.
— Czy pociągi się palą? — spytała Lizzie.
— Nie — odpowiedział krótko Billy. — A robienie szkód w pociągu jest niezgodne z prawem.
Lizzie chwilę to przetrawiała.
— Ale jeśli nikt nie może przyjechać z Albany pociągiem, żeby ukarać tych, co złamią prawo…
— Mogą przylecieć samolotem, nie? — warknęła Annie. — A ty mi tu nie myśl o łamaniu prawa, moja panno!
— Ja nie myślę, tylko Celie Kane — odpowiedziała rozsądnie Lizzie. — A poza tym, do East Oleanty nikt już nie będzie przylatywał z Albany samolotem. Wszystkie te Woły same mają dość własnych kłopotów, jeszcze gorszych niż nasze.
— Słuchajcie głosu dziecka — rzuciłam, ale oczywiście nikt nie zareagował.
Za drzwiami, na korytarzu, ktoś krzyknął. Obok drzwi zadudniły czyjeś biegnące stopy, zawróciły, ktoś uderzył pięścią w drzwi. Billy i Annie popatrzyli po sobie. Billy uchylił drzwi i wytknął głowę na korytarz.
— Co się stało?
— Znowu nie otworzyli składu! Drugi tydzień z rzędu! Mamy zamiar rozwalić tę pieprzoną budę. Potrzebuję jeszcze jednego koca i butów!
— Aha — mruknął Billy i zamknął drzwi.
— Billy — zaczęłam ostrożnie — czy ktoś wie, że macie tu kupę żywności i rzeczy z przydziału?
— Nikt oprócz naszej czwórki — odrzekł nie patrząc mi w oczy. Wstydził się.
— Nie mów nikomu. Nieważne, co będą mówić i jak bardzo będzie im tego potrzeba.
Billy popatrzył bezradnie na Annie. Wiedziałam, że trzyma moją stronę. Jak odkryłam, w East Oleancie działał zdrowy system gospodarki barterowej, istniejącej ramię w ramię z tą oficjalną, wołowską. Oskórowane króliki, dobrze przypieczone nad ogniskiem, były wymieniane na obrzydliwe makatki domowej roboty lub ręcznie haftowane kombinezony. Orzechy za zabawki, słoneczko za jedzenie. Usługi — od opieki nad dzieckiem po seks — za ręcznie robione drewniane meble. Łatwo mogłam sobie wyobrazić, jak Billy przehandlowuje niektóre ze zgromadzonych rzeczy; oczywiście nie wtedy, kiedy istniał choć cień prawdopodobieństwa, że Lizzie może ich potrzebować.
Annie to co innego. Dałaby się pokrajać za Lizzie, ale miała wpojone przekonanie o konieczności dzielenia się i ten bezmyślny konformizm, na którym opiera się społeczne poczucie wspólnoty. No i była uczciwa.
Wstałam i przeciągnęłam się.
— Chyba pójdę obejrzeć wyzwalanie Centrum Dystrybucji Dóbr nadzorcy okręgowego Aarona Simona Samuelsona.
Annie rzuciła skwaszone spojrzenie przeznaczone dla mnie, nie patrząc nawet w moją stronę. Billy, który wiedział, że mam przy sobie zarówno osobiste pole ochronne, jak i broń oszałamiającą, mruknął mimo to nieszczęśliwym tonem:
— Niech pani będzie ostrożna.
Lizzie skoczyła na równe nogi.
— Ja też idę!
— Lepiej siedź cicho, dziecko! Nigdzie nie idziesz, to niebezpieczne!
To oczywiście Annie. Awaria grawkolei zawiesiła chwilowo w działaniu groźbę ewentualnej ucieczki córki.
Lizzie zacisnęła wargi tak mocno, że prawie zniknęły. Nigdy przedtem tego u niej nie widziałam. Ale w końcu była przecież dzieckiem Annie.
— A właśnie, że idę!
— Nie, nie idziesz — wtrąciłam się. — To zbyt niebezpieczne. Opowiem ci, co się będzie działo.
Lizzie, mamrocząc pod nosem, ustąpiła.
Annie nie była mi specjalnie wdzięczna.
Niewielki, może dwudziestoosobowy tłumek walił w piankowe drzwi składu, jako taranu używając kanapy. Wiedziałam, że to działanie bezskuteczne — gdyby bramę Bastylii wykonano z pianki budowlanej, Maria Antonina jeszcze długo po szturmie przebierałaby wśród peruk. Przystanęłam po drugiej stronie ulicy i oparta o turkusową ścianę jakiegoś budynku, przyglądałam się poczynaniom buntowników.