Выбрать главу

Ile czasu Peg będzie się rozbierać? Czy sprawdza własne kieszenie? Ależ oczywiście — jest przecież zawodowcem. Ale głupim zawodowcem. I w dodatku chorym z miłości.

Czy dostatecznie głupim i chorym? Jeśli nie, to jestem tak samo martwy jak Leisha.

Siedziałem teraz niemalże w tej samej pozie co Leisha w chwili śmierci. Tylko że Leisha nawet nie wiedziała, co ją trafiło. Ja będę wiedział doskonale. W głowie miałem same zwinne i czujne kształty — jak srebrzyste rekiny krążyły wokół zielonej zamkniętej kratownicy.

Notatka w kieszeni Peg była napisana tym samym ołówkiem co moja „chistorją” — możliwe zresztą, że to był jedyny ołówek w całym tym bunkrze — ale nie na skrawku spłowiałego papieru pakowego. Była napisana na kawałku koronki Abigail, na prostokąciku porzuconym tak niedbale gdzieś na korytarzu, na prostokącie, na którym było mniej dziurek niż zwykle, więc dało się nabazgrać kilka słów pismem tak różnym od tego z „chistorji”, jak tylko się dało. Rzecz jasna, ekspert grafologiczny od razu by wiedział, że pisała to ta sama osoba. Ale Peg nie była ekspertem grafologicznym — Peg ledwie umiała czytać. Peg była głupia. Peg była chora z miłości, zazdrości i potrzeby chronienia swego stukniętego przywódcy.

Notatka głosiła: Ona zdradziła. Potrzebny plan. Dziś u Arlena. Zdołałem to napisać pośród całego tego miętoszenia, darcia i wiercenia się nad moją „chistorją”, a wsunąć skrawek do kieszeni Peg nie było już trudno. W każdym razie nie dla kogoś, kto swego czasu okradł gubernatora Nowego Meksyku tylko dlatego, że gubernator był ważną figurą i gościem Leishy, podczas gdy ja byłem naburmuszonym nastolatkiem-kaleką, którego właśnie wyrzucono z trzeciej szkoły, w której Leisha próbowała mnie utrzymać siłą swoich pieniędzy.

Leisha…

Srebrzyste rekiny przyśpieszyły. Czy Peg zdoła odcyfrować „zdradziła”? Może trzeba było pisać prostszymi słowami. Może była bardziej zawodowcem niż zakochaną kobietą, może była mniej głupia niż zazdrosna. Może…

Zamek u drzwi rozjarzył się nagle. W tej samej chwili, kiedy Peg znalazła się w pokoju, trzasnąłem ją w twarz swoim wózkiem, wkładając w to całą siłę wzmacnianych mięśni ramion. Upadła na drzwi, zamykając je swoim ciężarem. Jej oszołomienie trwało tylko króciutką chwilę, ale też więcej nie było mi trzeba. Jeszcze raz zamachnąłem się wózkiem, tym razem celując w nią poręczą, którą przedtem specjalnie wygiąłem — prosto w żołądek. Gdyby była mężczyzną, mógłbym uderzyć w jądra. Przedtem długo i cierpliwie odrywałem wyściółkę poręczy, a potem poruszałem cierpliwie metalową rurką w tył i w przód, aż w końcu złamała się, tworząc poszarpane ostrze. Wtedy przykryłem ją z powrotem wyściółką. Zajęło mi to kilka dni, bo mogłem wykorzystywać tylko te rzadkie chwile, kiedy nie budząc podejrzeń udało mi się pochylić nad poręczą i zasłonić sobą to, co robiłem. Teraz potrzebowałem ledwie kilku sekund, by poszarpanym końcem przebić jej brzuch.

Wrzasnęła, złapała kurczowo za metal i opadła na kolana, oparta o mój wózek. Była niezwykle silna — już po chwili wyrwała z brzucha rurkę. Za wygiętym metalem popłynął strumień krwi, lecz nie tak obfity, jak bym sobie tego życzył. Odwróciła się ku mnie, a ja zdrętwiałem. Na żadnym z moich koncertów, w czasie całej mojej pracy z podświadomymi obrazami nie udało mi się stworzyć nic tak pełnego dzikiej furii jak twarz tej kobiety.

Ale teraz znalazła się na kolanach — równo ze mną. Była silna, wyćwiczona i wyższa ode mnie, ale ja miałem wzmacniane mięśnie. I też ćwiczyłem. Przez chwilę szamotaliśmy się niezdarnie, aż udało mi się zewrzeć ręce na jej szyi i natychmiast z całej siły zacisnąłem palce, za których nadzwyczajną siłę zapłaciła niegdyś Leisha. Na wypadek, gdybym — niepełnosprawny — mógł tego potrzebować.

Peg walnęła mnie w głowę z całej siły. Nie dałem się jednak. Ból zatapiał nas oboje, zatapiał wszystko dookoła.

Wtedy po raz trzeci zniknęła purpurowa kratownica w mojej głowie. A tuż za nią i wszystko inne.

* * *

Powoli, powolutku odzyskiwałem świadomość otaczających mnie przedmiotów i ich właściwych kształtów, różnych od kształtów w moich myślach. Były konkretne, ostro zarysowane i przede wszystkim rzeczywiste. Moje ciało też odzyskało swoje kształty: zwinięte nogi, głowa leżąca na wózku, piekące ostrym bólem jądra. Moje dłonie, zamknięte wokół szyi Peg. Jej purpurowa twarz, wysunięty z ust spuchnięty język. Nie żyła.

Przyjrzałem się jej uważnie. Nigdy dotąd nikogo nie zabiłem. Obejrzałem sobie każdy jej cal.

Najszybciej jak mogłem, postawiłem wózek na kołach, umieściłem wyściółkę z powrotem na poszarpanej rączce i usadowiłem na siedzeniu swe obolałe ciało. Peg miała przy sobie pistolet, więc go zabrałem. Nie wiedziałem, jakiego sprzętu używają do obserwacji mojego pokoju. Peg mogła pewnie wchodzić, kiedy chciała. Czy program do nadzoru potrafił interpretować swoje zapisy, czy potrafił osądzić, kiedy należy włączyć alarm? Czy raczej ktoś musiał obserwować, co się dzieje? I czy ktoś to rzeczywiście obserwował?

Hubbley powiedział mi kiedyś, że Francis Marion był nadzwyczaj skrupulatny w kwestii wart i zwiadu.

Otwarłem drzwi i wyjechałem wózkiem na korytarz. Koła zostawiały za sobą cienką smużkę krwi na nieskazitelnej nanotechnicznej podłodze, ale nic nie mogłem na to poradzić.

Podczas wszystkich wędrówek po korytarzach bunkra obserwowałem, kto wychodzi z których drzwi. Cały czas nasłuchiwałem, próbując ustalić, którzy z poruczników cieszą się największym zaufaniem, którzy są na tyle bystrzy, że mogą pracować z komputerami. Udało mi się w ten sposób ustalić, które drzwi kryją za sobą terminal.

Nikt po mnie nie przyszedł. Upłynęło już pięć minut, odkąd opuściłem swój pokój. Osiem minut. Dziesięć. Żadnych alarmów.

Dotarłem do drzwi, za którymi miałem nadzieję znaleźć terminal. Rzecz jasna, były zamknięte. Wypowiedziałem do zamka kilka sztuczek z kodami nadrzędnymi, których nauczyli mnie Miranda i Jonathan — sztuczek, których nie rozumiałem — i po chwili zamek rozjarzył się światłem. Otworzyłem drzwi.

Był to magazynek, pełen małych szarych kanistrów, ułożonych warstwami aż po sufit. Na kanistrach nie było etykiet. A w pomieszczeniu nie było żadnych terminali.

W korytarzu rozległy się czyjeś kroki. Szybko zamknąłem za sobą drzwi magazynu. Kroki uchichły; znów uchyliłem drzwi. Teraz ludzie krzyczeli w dalszej części korytarza.

— Niech to diabli, gdzie on może być? Niech to wszyscy diabli!

To był głos Campbella. Szukali mnie. Ale program nadzoru przecież powinien im wyraźnie wskazać, gdzie jestem…

Odezwał się inny głos, kobiecy — cichy i zwiastujący śmierć:

— Spróbujcie w pokoju Abby.

— Abby?! Przecież ona też w tym jest, do kurwy nędzy! Ona i Joncey! Już zajęli sale z terminalami…

Głosy zamilkły. Zamknąłem drzwi. Kształty w mojej głowie nagle rozdęły się jak balony, wypychając wszelkie myśli, ja jednak zepchnąłem je na bok. To już koniec. Zaczęło się. Nie szukali mnie, szukali Hubbleya. Zaczęła się rewolucja wewnątrz rewolucji.

Myślałem najszybciej, jak umiałem. Leisha. Gdyby tu była Leisha…

Leisha nigdy nie knuła. Nie zabiłaby nikogo. Wierzyła, że należy ufać, że w końcu uda się oddzielić dobro od zła, ufać w fundamentalne podobieństwa między ludźmi, ufać w ich umiejętność osiągania kompromisu i zdolność do wspólnego życia. Ludziom potrzeba być może nadzoru i kontroli, ale na pewno nie potrzeba im z góry narzuconej siły ani defensywnego izolowania się, ani siejącej zniszczenie zemsty. Leisha, w przeciwieństwie do Mirandy, wierzyła w zasady prawa. Dlatego była teraz martwa.