Staliśmy teraz w małym pokoiku — białym, jasnym i kompletnie pustym. Ściany dookoła były idealne — najmniejszej rysy, zadrapania, nic. W życiu nie widziałem jeszcze takich ścian. Staliśmy tak bardzo długo, choć najpewniej tylko tak nam się wydawało. Przycisnąłem ramiona do piersi, żeby jakoś powstrzymać ten ból, który chciał mnie przegryźć na wylot. Doktor Turner spojrzała na mnie i aż zmieniła się na twarzy.
— Dlaczego, Billy… — zaczęła mówić, gdy wtem otworzyły się drzwi, których tam przedtem nie było, i stanęła w nich moja wielkogłowa, czarnowłosa dziewczyna z lasu. Ledwie zdołałem ją zobaczyć, a zwierzak w moich piersiach zebrał się w sobie i z całej siły zatopił zęby w moim sercu. Wszystko pociemniało.
15. Diana Covington: East Oleanta
KIEDY OTWARŁY SIĘ BRAMY EDENU, ZUPEŁNIE STRACIŁAM zimną krew, racjonalność myślenia, a nawet zwykły zdrowy rozsądek.
Bardzo mnie to martwiło. Stałam z umierającym dzieckiem i staruszkiem, którego w końcu — mimo wszystko — jakoś pokochałam, w progu technologicznego sanktuarium, którego mój rząd szuka od Bóg jeden wie jak dawna, twarzą w twarz z najpotężniejszą kobietą tego świata — i martwiłam się, że brama do tego raju otwarła się tylko z powodu moich irracjonalnych wrzasków. Tylko że tak naprawdę nie o to mi chodziło. Dobrze wiedziałam, że nie o to chodziło. W końcu nie prezentowałam sobą aż tylu standardowych odchyleń na krzywej irracjonalizmu. Niemniej owo uczucie trzymało się mnie uparcie, bo nic już nie szło normalnie, a kiedy nic nie jest normalne, to wtedy żadna rzecz nie zdaje się człowiekowi bardziej nienormalna od reszty. Rozpadają się skale i miary. A główną przyczyną tego stanu rzeczy była Miranda Sharifi.
Z bliska wydała mi się jeszcze mniej pociągająca niż wtedy, w Waszyngtonie. Duża, nieco zniekształcona głowa, niesforne czarne włosy, ciało krępe. Miała na sobie białe spodnie i koszulę — sztuczne, ale nie przypominające amatorskiego kombinezonu. Twarz blada. Jedyna barwna plama w tej postaci to czerwona wstążka we włosach. Przypomniało mi się, co pomyślałam wtedy na schodach do Sądu Naukowego — że jest za stara, żeby nosić wstążki — i zrobiło mi się dziwnie wstyd.
Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Stałam zapatrzona w tę czerwoną wstążkę.
Annie opadła na kolana. Rąbek jej zabłoconej kurtki rozścielił się niezbyt wdzięcznie na lśniącej podłodze, a ona podniosła błagalnie wzrok, jakby patrzyła na anioła. Zresztą — może naprawdę sądziła, że Miranda to anioł.
— Proszę pani, musi nam pani pomóc. Moja Lizzie umiera na jakąś chorobę, Billy mówi, że ona umiera, a doktor Turner mówi, że to nienaturalne, ta choroba, że to genomodyfikowane… A Billy, on taki dla nas dobry, a sam przecież nic z tego nie ma… Ale Lizzie, moja mała…
Wybuchnęła płaczem.
Przy słowach „doktor Turner” spojrzenie Mirandy na moment przeniosło się na mnie, potem wróciło do Annie. Poczułam nagle, że ona wie już na mój temat wszystko: zna wszystkie moje fałszywe tożsamości, żałośnie nieistotny romans z ANSG oraz całą historię moich kolejnych miejsc zamieszkania, moich niby-zawodów i niby-miłości. Poczułam się obnażona, przejrzysta aż do poziomu pojedynczych komórek. Natychmiast też nakazałam sobie przestać. Nie była medium — była ludzką istotą, kobietą, która ma po swojej stronie zadziwiającą technikę i superpodkręcony mózg, którego myśli nigdy nie odgadnę i nigdy nie pojmę, nawet gdyby ktoś próbował mi je wyjaśnić.
Pewnie tak samo czuli się Amatorzy, stając przed Wołami takimi jak ja.
A Annie, na klęczkach i wśród łez, dodała jeszcze: — Proszę. — Tylko tyle. Jednak w tym miejscu słowo to zabrzmiało z zaskakującą godnością.
W ścianie za plecami Mirandy ukazały się drzwi. Wytknął przez nie głowę jakiś mężczyzna.
— Miri, oni już tu jadą…
— Idź sam, Jon — odpowiedziała i to były pierwsze słowa, jakie od niej usłyszeliśmy. Jon też miał zniekształconą głowę, ale regularne rysy, co razem dawało dziwaczną i budzącą niepokój kombinację. Zacisnął usta.
— Miri, nie możesz przecież…
— Chyba już ustaliliśmy! — przerwała mu ostro i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest spięta. Zaraz potem odwróciła się do niego i wypowiedziała kilka słów — tak szybko, że nie zdołałam nic uchwycić. Jednak pomimo tej szybkości odniosłam dziwne wrażenie, że każde z tych słów stanowi odrębną jednostkę komunikacyjną, a nie tylko ogniwo w łańcuchu gramatycznym wypowiedzi… Ale to tylko moje domysły. Miranda miała na serdecznym palcu lewej ręki jeden jedyny pierścionek — prostą, wąską obrączkę ze złota, wysadzaną drobnymi rubinami.
Jon cofnął się, a drzwi zniknęły. Nie został nawet ślad, że kiedykolwiek istniały.
Miranda położyła drżącą dłoń na ramieniu Annie.
— Niech pani nie płacze. Wydaje mi się, że będę mogła pomóc im obojgu. A już z całą pewnością mogę pomóc pani córce.
Jednak najpierw uklękła przy Billym. Przytknęła mu do serca jakieś pudełeczko i uważnie odczytała wynik na malutkim ekranie. Potem przyłożyła je do jego szyi i ponownie odczytała wynik, po czym przykleiła na karku staruszka plaster z lekarstwem. Przyglądając się temu, poczułam się spokojniejsza. Jak dotąd wszystko wyglądało znajomo. Stosowała zwykły tryb postępowania przy ataku serca, jeśli Billy przechodził właśnie atak serca.
Powoli zaczął odzyskiwać oddech, jęknął.
Miranda zajęła się teraz Lizzie. Z kieszeni wyjęła długą, cienką i nieprzejrzystą czarną strzykawkę. Bardzo niewiele lekarstw podaje się dzisiaj pod postacią zastrzyku. Coś drgnęło mi w piersiach.
— Dostała już atnybiotyk o szerokim spektrum działania i jakieś leki antywirusowe w jednostce medycznej model K. Jednostka twierdzi, że to nieznany wirus, poza wszelkimi konfiguracjami znanych, sztucznie tworzonych mikroorganizmów.
Miranda nawet nie podniosła głowy.
— To czyściciel komórek, doktor Turner. Sądzę, że sama pani się tego domyśliła.
Było coś w jej sposobie mówienia, co wywoływało wrażenie pewnego szczególnego nacisku, tak jakby dobierała słowa nadzwyczaj starannie, a mimo to czuła, że zupełnie nie są w stanie wyrazić tego, co chce nam powiedzieć. Nie zauważyłam tego w Sądzie Naukowym, bo tam wygłaszała wcześniej przygotowane przemowy.
Annie przyglądała się, jak igła zanurza się w karku Lizzie. Skamieniała w bezruchu, klęczała na rąbku swojej kurtki.
Miranda nie wahała się ani chwili.
— Czy pani nie zamierza im niczego wyjaśnić, pozostawić im jakiś wybór…? — wykrztusiłam.
Miranda nie odpowiedziała. Wyjęła z kieszeni drugą strzykawkę i wstrzyknęła coś Billy’emu.
W głowie tłukły mi się myśli o pokładach tłuszczu w arteriach układu krwionośnego, o wszystkich uśpionych przez lata śmiercionośnych wirusach, które pogrążone w limfie czekają stosownej chwili, a kiedy organizm osłabnie, atakują; o toksycznych błędach reprodukcyjnych w DNA, które przez tych sześćdziesiąt osiem lat musiały wytworzyć się w ciele, krwi i kościach Billy’ego… Nie śmiałam jednak się odezwać.
Miranda wyjęła trzecią strzykawkę i odwróciła się w stronę Annie, która obronnym gestem wyciągnęła przed siebie dłoń.
— Nie, proszę pani, ja wcale nie jestem chora…
— Ale bez tego wkrótce pani będzie — odparła Miranda. Annie pochyliła głowę. Przypominała teraz kogoś pogrążonego w modlitwie i nie wiedzieć czemu nagle mnie to rozwścieczyło. Miranda zrobiła zastrzyk Annie i odwróciła się do mnie.