Выбрать главу

— Nie mieliście prawa przeprowadzać tego projektu — mówił. — Nie mieliście prawa. Tak samo jak Jimmy Hubbley…

— To miało być „my”, nie „wy”. Byłeś jego częścią — mówiła.

— Już nie jestem.

— Tylko dlatego, że wpadłeś w ręce jakichś pseudonaukowych szaleńców. Mój Boże, Dan, żeby przyrównywać nas do Jimmy’ego Hubbleya…

— A zatem wiedzieliście o nim. I zostawiliście mnie tam na te wszystkie długie miesiące.

— Nie! Wiedzieliśmy o kontrrewolucji, ale nie wiedzieliśmy, gdzie cię trzymają…

— Nie wierzę ci. Mogliście mnie znaleźć. Wy, Superbezsenni, potraficie przecież wszystko, prawda?

— Myślisz, że cię okłamałam…

— Tak — odparł Dan. — Myślę, że mnie okłamałaś.

— Ale cię nie okłamałam. Dan!

To był okrzyk czystej rozpaczy. Nie mogłam patrzeć na jej twarz.

— Mogliście także zatrzymać ten dysymilator duragemowy, prawda? Ale nie zatrzymaliście, bo przygotowywał wam lepsze podłoże społeczne dla waszego projektu. Dla waszych planów. Czy nie tak było, Mirando?

— Tak. Mogliśmy powstrzymać dysymilator.

— I nic mi o tym nie powiedziałaś.

— Baliśmy się… — urwała.

— Czego? Że poskarżę Leishy? Dziennikarzom? ANSG?

— Przecież to właśnie zrobiłeś — odpowiedziała znacznie ciszej. — Przy pierwszej okazji. Naprawdę cię szukaliśmy, Dan, ale nie jesteśmy wszechmocni. Nie było sposobu, żeby się dowiedzieć, w którym bunkrze, gdzie… A ty tymczasem zrobiłeś dokładnie to, co przewidywali Jon, Nick i Christy: zdradziłeś projekt ANSG.

— Bo wreszcie zacząłem znów samodzielnie myśleć. W końcu. A to nie to, czego po mnie oczekują Superbezsenni, prawda? Chcecie myśleć za nas wszystkich i chcecie, żebyśmy wszyscy byli wam posłuszni bez cienia wątpliwości. Bo wy zawsze wszystko wiecie najlepiej, prawda? Na Boga, Mirando, czy ty nigdy się nie mylisz?

— Ależ owszem — odparła. — Myliłam się co do ciebie.

— Nie zamierzam sprawiać ci więcej takich problemów.

— Mówiłeś, że mnie kochasz! — krzyknęła.

— Już nie.

Wpatrywali się w siebie nieprzerwanie. Z twarzy Arlena nie mogłam nic wyczytać. Twarz Mirandy też jakby zamieniła się w kamień, zniknęły gdzieś łzy. Miała teraz oczy jak dwa lasery.

— Ja ciebie kochałam — powiedziała w końcu — ale ty nie mogłeś znieść, że jestem od ciebie lepsza. I to o to chodziło w twojej zdradzie. Jon miał rację. Tak naprawdę nigdy niczego nie rozumiałeś. Niczego.

Dan Arlen milczał. Zerwał się wiatr, przynosząc zapach chłodnej wody. Z dębu opadło jeszcze kilka liści. Brzozą wstrząsnął dreszcz. Znów usłyszałam za plecami hałas. I tym razem się nie obejrzałam.

— Mirando Sharifi, aresztuję panią pod zarzutem pogwałcenia… — zaczął znów agent ANSG.

— Nic nie poradzę na to, że wiem więcej i myślę lepiej od ciebie, Dan! — wykrzyknęła Miranda, jakby agenta w ogóle nie było. — Nic nie poradzę na to, że jestem tym, kim jestem!

Odpowiedział jej tonem niepewnym i pełnym złości, jaką mężczyźni zwykle próbują pokryć własną słabość:

— Kto powinien sprawować nadzór nad techniką…

— A gówno! — zawołał ktoś znienacka za moimi plecami. Odwróciłam się. Siedział tam na ziemi Billy i, oszołomiony, przyciskał ręce do piersi. Ten hałas to był on i Annie; wywlekali nieprzytomną Lizzie z podziemnego bunkra, który był im obcy i którego pewnie się bali. A może to Annie sama wlokła Lizzie po schodach, a agent z oparzoną dłonią pomógł wyjść Billy’emu. Agent stał teraz obok niego i patrzył na wszystko w oszołomieniu. Sam Billy natomiast wyglądał całkiem przytomnie. Siedział na zamarzniętym błocie — ten staruszek, którego ciało stanie się niedługo najefektywniejszą biologiczną maszynerią na świecie — i zrozumiałam, że on też ma pełną świadomość, czego jest świadkiem. Stary Billy Washington, Amator Życia. Spojrzenie otoczonych zmarszczkami oczu przesuwało się z wolna od Arlena do Mirandy — do tej ostatniej, jak dostrzegłam, z wyraźnym uwielbieniem — a potem jeszcze raz do Arlena i znów do Mirandy.

— A gówno — powtórzył i w jego głosie kryły się nieskończone pokłady znaczeń. — Kłócicie się, wy dwoje, o to, kto powinien sprawować nadzór nad tą techniką, ale czy nie widzicie, że nie chodzi o to, kto powinien, ale o to, kto to potrafi?

Gestem pełnym wdzięczności położył sękatą dłoń na zwiniętej, uśpionej figurce Lizzie, która leżała w błocie z twarzyczką nareszcie spokojną, chłodną i wilgotną, bo właśnie ustała jej śmiercionośna gorączka.

16. Diana Covington: Albany

NIE BYŁO NICZEGO, CO DAŁOBY SIĘ SKONFISKOWAĆ jako dowód rzeczowy. Przyleciało jeszcze kilka samolotów, a Dan Arlen użył kodów, dzięki którym w ścianie bunkra pojawiły się drzwi. Jakoś udało mi się załatwić, żebym była przy tym obecna. Służby bezpieczeństwa działały chaotycznie, tylko Mirandę Sharifi przykuto elektrokajdankami do brzózki, a agenci nie spuszczali z niej oczu, jakby spodziewali się, że wbrew prawom grawitacji dokona zaraz jakiegoś wniebowstąpienia — z tą brzózką i ze wszystkim. Zresztą może naprawdę tego się spodziewali. Ale Miranda pozwoliła, żeby ją ujęto. Co do tego nikt nie miał najmniejszych złudzeń — sama na to pozwoliła.

Ale nikt — nie wyłączając mnie — nie miał pojęcia dlaczego.

Za drzwiami bunkra nie było nic. Nawet te sterylne ochronne ściany, które z całą pewnością się tam przedtem znajdowały, uległy samozniszczeniu za pomocą tej samej nanotechnologii, która je zbudowała. Było tam tylko kilka ziemnych korytarzy i jaskiń, które ciągnęły się daleko w głąb góry. Niebezpiecznie było się w nie zapuszczać bez odpowiedniego sprzętu, ponieważ ściany z ziemi kruszyły się i groziły zawaleniem. Trudno było nawet określić, jak głęboko ciągną się te tunele. Niepodobna było ustalić, co w ich wnętrzu uległo nanozagładzie ani też co z nich przedtem usunięto. „Miri, oni już tu jadą. Miri, nie możesz przecież…” Szukałam spojrzeniem czarnych strzykawek, którymi zaszczepiono naszą czwórkę, ale zobaczyłam tylko smugi roztopionej czerni na podłodze przy schodach, gdzie przedtem leżeli Billy i Lizzie.

* * *

Zdarzyło się coś jeszcze. I, co niewiarygodne, zdarzyło się, kiedy było już prawie po wszystkim.

Ale najpierw jeden z agentów dokonał mojego aresztowania.

— Diano Arlene Covington, jest pani aresztowana za pogwałcenie kodeksu prawnego Stanów Zjednoczonych, artykuł 18 paragraf 1510, 2381 i 2383.

Utrudnianie śledztwa. Udzielenie pomocy uczestnikom rebelii lub powstania. Zdrada stanu. W końcu miałam być przecież agentką ANSG.

Miranda przyglądała mi się uważnie spod brzózki. Coś za uważnie. Dan Arlen zniknął już we wnętrzu samolotu. My mieliśmy czekać na następny — ze względów bezpieczeństwa lub ze względu na brak miejsca. Nagłą zmyłką, którą zaskoczyłam swojego agenta, zanurkowałam pod jego ramieniem i puściłam się pędem w stronę Mirandy.

— Hej, ty!

Miała zaledwie czas, by szepnąć mi: — Coś jeszcze w strzykawce… — a rozwścieczony agent już mnie dopadł i wlókł z powrotem w stronę samolotu. Od jego uścisku porobiły mi się siniaki na ramieniu.

Ledwie to do mnie dotarło. „Coś jeszcze w strzykawce…”