21. Victoria Turner: Zachodnia Wirginia
ONI NIC NIE ROZUMIEJĄ. ŻADEN Z NICH. AMATORZY to wciąż tylko Amatorzy, mimo tych wszystkich oszałamiających zmian, jakie nastąpiły — no i w końcu są jakieś granice tego, czego można się po nich spodziewać.
Szłam w kierunku Zachodniej Wirginii, niosąc moje nowe oficjalne nazwisko i gwałtownie niszczejącą sukienkę, w pełni zdrowia i pełna złych przeczuć. Jaka w tym wszystkim jest rola Huevos Verdes? Mirandę Sharifi sądzono przy wykorzystaniu najbardziej spektakularnych środków ostrożności, jakie znane są człowiekowi, a prasa z trzydziestu czterech krajów z zapartym tchem czekała na jakąś ultranowoczesną odsiecz w arturiańskim stylu, jakieś wyrwanie z płomieni prawniczego ognia, które jednak nigdy nie nastąpiło. Sama Miranda zaś podczas całego procesu nie odezwała się ani słowem. Ani jednym — nawet na miejscu dla świadka, pod przysięgą. Otaczała ją, rzecz jasna, powszechna pogarda, a przed budynkiem sądu Amatorzy — co do jednego pozaszczepiani — wzniecili taki piekielny, nieamatorski hałas, że starczyłby za milczenie dziesięciu baranków ofiarnych. Ale przecież nie za milczenie Huevos Verdes. Żadnej pomocy. Żadnej obrony, o której warto byłoby wspomnieć. Nul. Tylko strzykawki, które deszczem spadały z nieba, kiełkowały spod ziemi, rodziły się na kamieniach jak wytwór czystej alchemii — na chodnikach i polach tego kraju, który Superbezsenni właśnie tak dogłębnie, cicho i niewidocznie przeobrażali.
Zeznawał Dan Arlen. Opisał nielegalne genomodyfikacyjne eksperymenty Huevos Verdes w East Oleancie, w Kolorado, na Florydzie. Dwa ostatnie laboratoria spełniały najwyraźniej tylko rolę pomocniczą wobec East Oleanty i Huevos Verdes, ale na Boga, było ich tylko dwadzieścioro siedmioro! Jak, do cholery, zdołali obsadzić laboratoria w czterech różnych miejscach?
Oni nie są jak my.
W miarę jak proces posuwał się naprzód, stawało się to coraz bardziej jasne. Stało się także jasne, że Dan Arlen jest zupełnie taki sam jak my: tak samo brnie i potyka się w bagnie dobrych intencji, moralnych niepokojów, ograniczonego pojmowania, osobistych odczuć i rządowych dyspozycji w sprawie tego, co mógł, a czego nie mógł powiedzieć…
— To informacja ściśle tajna — brzmiała jego monotonna odpowiedź na większość pytań obrońcy Mirandy Sharifi, który z pewnością był wtedy najbardziej sfrustrowanym człowiekiem na całej planecie. Arlen siedział w wózku, a jego starzejąca się twarz Amatora pozostawała kompletnie bez wyrazu. „Gdzie pan przebywał, panie Arlen, między dwudziestym ósmym sierpnia a trzecim listopada?” „To informacja ściśle tajna”. „Z kim omawiał pan domniemaną działalność pani Sharifi na północy stanu Nowy Jork?” „To informacja ściśle tajna”. „Proszę opisać okoliczności, jakie doprowadziły pana do decyzji, iż powiadomi pan ANSG o działalności Huevos Verdes”. „To informacja ściśle tajna”.
Tak jakby trwała jakaś wojna.
Ale to nie była moja wojna. Ogłoszono mnie niezdolną do czynnej służby, usunięto wraz z przyległościami i odbitką siatkówkową ze wszelkich oprócz najbardziej publicznych baz danych, już na wieczność. W ciągu ostatniego roku trzykrotnie porywano mnie, przewożono do Albany, pozbawiano przytomności, a wtedy biomonitory wydawały wszystkie moje sekrety naukowcom, którzy najprawdopodobniej byli już zaszczepieni tym samym. Nie dzielono się ze mną uzyskanymi w ten sposób informacjami. Byłam rządowym wyrzutkiem.
Więc cóż mnie może obchodzić fakt, iż Stany Zjednoczone jako takie znalazły się na granicy nieistnienia — w tym dziwnym nacjonalistycznym posunięciu, które sprawiło, że sam rząd stał się dziś pojęciem przestarzałym? Co mnie to może obchodzić?
Nie wiem. Ale obchodzi. Możecie mówić, że jestem idiotką. Romantyczką. Uparciucha. Rozmyślnym, autokreowanym anachronizmem.
Możecie mówić, że jestem patriotką.
— Billy — odezwałam się jednego razu, kiedy dreptaliśmy wzdłuż nie kończących się torów kolejowych — czy ty jeszcze jesteś Amerykaninem?
Rzucił mi typowe spojrzenie Billy’ego, to jest: inteligentne, lecz bez krzty werbalnego zrozumienia. — Ja? Pewnie.
— Czy nadal będziesz Amerykaninem, kiedy będzie cię zabijał jakiś fanatyczny Wół z ostatniego okopu legalistów w Oak Mountain?
Potrzebował chwili, żeby to sobie rozważyć.
— Tak.
— A czy nadal będziesz Amerykaninem, jeśli zginiesz zaatakowany przez purystyczny amatorski rząd z podziemia, który stwierdzi, że zaprzedałeś się genetycznemu wrogowi?
— Mnie nie zabije żaden inny Amator.
— No, ale gdyby — czy nadal będziesz Amerykaninem?
Tracił cierpliwość. Jego stare, pełne młodzieńczego blasku oczy poczęły błądzić po twarzach w poszukiwaniu Annie.
— Tak.
— Czy nadal będziesz Amerykaninem, kiedy nie będzie już Ameryki, nie będzie centralnego rządu i administracji, kiedy zapomną o konstytucji, a Woły wyginą, wybite do nogi przez jakichś rewolucyjnych fanatyków z podziemia, a Miranda Sharifi zgnije w więzieniu obsługiwanym wyłącznie przez roboty?
— Vicki, za dużo myślisz — oznajmił Billy. Przeniósł uwagę na mnie, całą tę agape, dzięki której udało mi się tak długo przeżyć poza własną kastą. — Myśl raczej o tym, jak utrzymać się przy życiu; to przynajmniej ma jakiś sens. Ale nie możesz brać sobie na kark całego cholernego kraju.
— Umysł ludzki, jak powiedział kiedyś Charles Lamb, potrafi zakochać się we wszystkim. Możesz nazywać mnie patriotką, Billy. Czy ty już nie wierzysz w patriotyzm?
— Ja…
— A poza tym kiedyś widziałam, jak pies zabija się, spadając z balkonu.
Billy zdołał już jednak wypatrzeć Annie. Uśmiechnął się do mnie i odszedł, żeby iść obok ukochanej, której suknia była nieustannie konsumowana przez piersiaste ciało. Wyglądała jak pastoralna boginka.
Dotarliśmy do Oak Mountain czternastego lipca, co jednak tylko mnie wydało się zabawne czy choćby warte wzmianki. Było tam już około dziesięciu tysięcy ludzi, według bardzo pobieżnych szacunków. Rozłożyli się kołem na płaskim terenie wokół więzienia, a kolejni przybysze rozlokowywali się już na zboczach okolicznych wzgórz. Na milę dookoła ziemię oczyszczono z roślinności, żeby móc się odżywiać; pozostawiono tylko dające cień drzewa. Teren upstrzony był namiotami w kolorach kombinezonów z czasów Przedtem: turkusowym, złocistym, karmazynowym i wściekle zielonym. Nocą płonęły ogniska i stożki Y.
W czasie pierwszej wojny światowej więcej żołnierzy wyginęło z powodu chorób biorących się z tłoku i niehigienicznych warunków w okopach niż od pocisków. Podczas oblężenia Dunmaru obrońcy pozjadali najpierw szczury, potem zabrali się za siebie. Podczas interwencji w Brazylii o wiele bardziej ucierpiały tropikalne lasy niż walczące strony, bo zaawansowana technika wojenna niszczyła wszystko, czego tknęła. To się już nigdy nie powtórzy. Nigdy.
Czy historia ludzkości ma jeszcze jakieś znaczenie?
Billy ma rację. Za dużo myślę. Trzeba się skoncentrować na tym, jak przeżyć.
— Wysmaruj sobie twarz ziemią — przykazała Lizzie, przyjrzawszy mi się krytycznie.
Rada ta wydała mi się zbyteczna — przecież wszyscy dookoła i tak uwalani byli ziemią, fakt teraz zupełnie do przyjęcia. Kurz stał się czysty. Kurz to matczyne mleko. Podejrzewałam, że Miranda Company swym magicznym napojem odmieniła nam wrażenia węchowe. Ludzie przestali dla siebie cuchnąć.
— Wsadź sobie więcej liści we włosy — mówiła dalej Lizzie, przekrzywiając na bok głowę i analizując mój wygląd. Ładna twarzyczka zmarszczyła się od troski. — Tutaj są jacyś dziwni ludzie, Vicki. Nie rozumieją, że Woły też mogą być ludźmi.