Выбрать главу

W gigantycznej, wspartej na dźwigarach pieczarze Dworca Perdido, w przepastnej hali głównej, Judasz i Cutter pozbyli się broni, z grubsza oczyścili ubrania z resztek zjawieńców i wmieszali się w tłum nocnych podróżnych i milicji. Wsiedli do pociągu.

Otoczeni przez pracowników nocnej zmiany telepali się przez krajobraz Ludmead. Kiedy na północy pojawiły się kopuły Uniwersytetu Nowego Crobuzon, wysiedli na następnej stacji — Sedim Junction. Jak tylko pasażerowie opuścili peron, Cutter zaprowadził Judasza do rozwidlenia torów wiodących w kierunku Kelltree i Dog Fenn. Zeskoczyli na tory i ruszyli na południe.

Niektóre linie zahaczały o terytorium Kolektywu, gdzie starano się utrzymywać krótkie połączenia zgrane z siecią Triesti — z Syriac Rising do Saltpetre, z Low Falling Mud do Rim. Regularne pociągi i te z flagami Kolektywu zbliżały się do siebie i zatrzymywały w odległości kilku metrów, po dwóch stronach barykad zbudowanych na torach.

Żebra rysowały się potężnie na tle nieba. W połowie ich długości, dziesiątki metrów nad liniami kolejowymi, można było zobaczyć zębaty ubytek — w jedno z Żeber trafił pocisk. Szczerba była bielsza, ale już żółkniała. W dole Cutter zobaczył dziurę w ciągu szeregowej zabudowy — spadający odłamek zmiażdżył domy. Pośród wojennego rumowiska leżały tony pokruszonej kości.

Szli pustym odcinkiem torów, do którego nikt nie rościł sobie prawa. Kominy sterczały z trzęsawiska ulic niby ciekawskie peryskopy. W końcu zobaczyli ścianę ze śmieci, która blokowała tory. Płonęły pochodnie. Na uliczkach w dole toczyły się walki, zaatakowani przez milicję Kolektywiści odstąpili od barykady i cofnęli się o kilka ulic, by ostrzeliwać się z kiosków, budek voxiteratora, zza żelaznych słupów.

Po drugiej stronie barykady, od doków Kelltree, nadjeżdżał partyzancki pociąg — widzieli światła i kłęby pary. W biegu zasypywał pociskami milicję na dole.

— Stać, gnoje! — dobiegło zza barykady.

Cutter chciał grzecznie poprosić, żeby ich wpuścili, ale uprzedził go otrząsający się z otępienia Judasz.

— Wiesz, do kogo mówisz, chaver? — zagrzmiał. — Wpuść mnie, w tej chwili! Jestem Judasz Low. Jestem Judasz Low!

* * *

Gospodyni Oriego otworzyła im drzwi.

— Nie wiem, czy wróci — powiedział Cutter.

Uciekła z oczami, zagryzła zielone usta i skinęła głową.

— Posprzątam później — odparła. — To dobry chłopak. Lubię go. Wasi znajomi są tutaj.

Curdin i Madeleina czekali w pokoju Oriego. Policzki Madeleiny spływały łzami. Curdin leżał na materacu, w który wsączała się jego krew. Ociekał potem.

— Jesteśmy uratowani? — spytał, kiedy weszli Judasz i Cutter. Nie zaczekał na odpowiedź. — Zrobiło się nieprzyjemnie. — Usiedli koło niego. Judasz ukrył twarz w dłoniach. — Wzięliśmy trochę jeńców, kapłanów, Parlamentarzystów, z Pełnego Słońca, partii burmistrza. No i ludzie… Trochę ich poniosło. — Pokręcił głową. — On nie żyje albo umiera — dodał po chwili milczenia. Poklepał się w tylne nogi. — Ten. Człowiek wewnątrz mnie. To było najgorsze w całej sprawie. — Stanął na pięcie zniszczonej tylnej nogi. — Czasem miałem wrażenie, jakby chciał iść w inną stronę. Mam w brzuchu węzeł. Zastanawiam się, czy to był martwy człowiek, czy zostawili go tam żywego. Czy jego mózg funkcjonuje tam w ciemnościach. Chybaby oszalał, nie? Byłem albo półtrupem, albo półobłąkańcem. Albo więzieniem. — Zakasłał i pojawiła się krew. Przez długi czas wszyscy milczeli. — Żałuję, naprawdę żałuję, że was tu nie było od początku. — Spojrzał na sufit. — Działaliśmy po omacku. Ludzie na ulicach orientowali się w sytuacji dużo szybciej niż Plenum. Część milicji przechodziła na naszą stronę. Trzeba było się spieszyć, żeby nie zostać w tyle. Organizowaliśmy wykłady i przychodziły setki osób. Ludzie-kaktusy przegłosowali otwarcie Szklarni dla zwiedzających. Nie mówię, że wszystko było tak, jak trzeba, ale staraliśmy się. — Znowu cisza. Madeleina nie odrywała wzroku od jego twarzy. — Chaos. Koncesjoniści chcieli spotkać się z burmistrzem, piklingi chciały pokoju za wszelką cenę. Triumfaliści krzyczeli, że musimy zmiażdżyć Tesh: czy w tym mieście zostali jeszcze jacyś odważni ludzie i tak dalej. Trzon Plenum. I prowokatorzy. — Uśmiechnął się. — Mieliśmy plany. Popełnialiśmy błędy. Kiedy przejęliśmy banki, Plenum wykazało za mało zdecydowania, bo pożyczaliśmy z tego tylko małe sumy, chociaż to od początku w gruncie rzeczy były nasze pieniądze. — Milczał bardzo długo. Cutter pomyślał, że nie żyje. — Kiedyś było inaczej — podjął wreszcie. — Żałuję, że tego nie przeżyliście. Gdzie Rahul? Chcę mu o tym opowiedzieć. Znaczy, on albo jego ludzie coś zobaczą. Bo idą tutaj, prawda? Bogowie raczą wiedzieć, jak zostaną powitani. — Zatrząsł się jakby od bezgłośnego śmiechu. — Milicja na pewno wie, że nadchodzi Żelazna Rada. Dobrze, że nadchodzi, tylko szkoda, że nie wcześniej. Cały czas o nich myśleliśmy. Mam nadzieję, że będą z nas dumni.

* * *

Koło południa zapadł w śpiączkę. Madeleina nadal nie odrywała z niego wzroku.

— To on próbował powstrzymać motłoch, który chciał się zemścić na zakładnikach — wyjaśniła.

— Posłuchaj mnie — powiedział Judasz do Cuttera. Stali w holu. Niezdecydowanie Judasza zniknęło. Był twardy jak jeden z jego żelaznych golemów. — Kolektyw jest martwy. Nie, cicho bądź, słuchaj. Jest martwy, a jeśli Żelazna Rada tutaj przyjedzie, to też będzie martwa. Nie mają żadnych szans. Milicja wyjdzie pociągowi na spotkanie tuż za granicami miasta. I będą czekali. Zanim Rada tu dotrze, czyli za co najmniej cztery tygodnie, milicja rozprawi się z Kolektywem i pośle wszystkie siły przeciwko Żelaznej Radzie. Ale ja nie pozwolę jej zabić. Nie pozwolę. Posłuchaj mnie. Musisz wrócić i powiedzieć im, żeby nie przyjeżdżali. Niech skierują pociąg na północ, w góry, albo zostawią go i zostaną liberosynkretami, wszystko jedno. Nie mogą przyjechać do miasta. Cicho bądź! — Cutter chciał się odezwać, ale teraz zacisnął usta. Nigdy nie widział Judasza tak stanowczego, anielski spokój znikł i zostało twarde jak kamień jądro. — Cicho bądź i słuchaj. Musisz natychmiast ruszać. Wydostań się z miasta, wszystko jedno jak, i znajdź ich. Jeśli Rahul, Drogon czy ktoś inny tutaj wróci, wyślę ich za tobą. Cutter, nie możesz dopuścić do tego, żeby pociąg tutaj przyjechał.

— A co z tobą?

Twarz Judasza spoważniała. I chyba posmutniała.

— Może ci się nie udać, Cutter. Na tę okoliczność mam w zanadrzu coś, co może pozwoli uniknąć najgorszego.

* * *

— Umiesz posługiwać się tymi lusterkami, prawda? Pamiętasz, jak ci tłumaczyłem? Bo milicja przeszła przez strefę kakotopiczną. Dogonią Radę. A skoro im się udało, to znaczy, że są niesamowicie sprawni, twardzi i szybcy. Musisz to uświadomić Radzie. Nie zawiedź mnie, Cutter.

— A ty? Co będziesz robił, kiedy ja pojadę przekonywać Radę?

— Już mówiłem. Mam pewien pomysł… na wypadek niepowodzenia. Ostatni atut. Bo, na Jabbera, wszystkich bogów i w ogóle wszystko, Cutter, nie dopuszczę do tego. Zatrzymaj ich. Ale jeśli tego nie zrobisz, ja wkroczę do akcji. Nie zawiedź mnie, Cutter.

„Drań” — pomyślał Cutter, którego tak potwornie zabolały słowa Judasza, że nie był w stanie mówić. „Żeby tak do mnie powiedzieć! Przecież wiesz, ile dla mnie znaczysz”. Drań. Miał poczucie pustki w piersiach, jakby zapadał się w siebie, jakby jego wnętrzności wyrywały się do Judasza Lowa.