— Kocham cię, Judaszu — powiedział i odwrócił wzrok. — Kocham cię. Zrobię, co będę mógł.
„Kocham cię tak bardzo, Judaszu, że umarłbym za ciebie”. Płakał bezgłośnie, wściekły na siebie, próbując powstrzymać łzy.
Judasz pocałował go, a następnie wyprostował się, serdeczny, nieprzejednany, delikatnie chwycił Cuttera za podbródek i uniósł jego głowę. Cutter zobaczył plamę wilgoci na tapecie, zobaczył framugę drzwi, spojrzał na szczeciniasty, siwy zarost Judasza, na jego wychudzoną twarz. Judasz pocałował go. Cutter usłyszał, że z jego gardła wydobywa się łkanie, był wściekły na siebie, a potem także na Judasza. „Ty draniu” — pomyślał podczas pocałunku, a raczej próbował pomyśleć, ale nie potrafił się do tego zmusić. Zamierzał spełnić prośbę Judasza. „Kocham cię, Judaszu”.
CZĘŚĆ DZIEWIĄTA
ŚWIATŁO I DŹWIĘK
Rozdział trzydziesty pierwszy
Sterowiec leciał nad kamienistym stepem, napędzany przez wiatr i silnik. Wymarłe miasta w dole, pozostałości boomu kolejowego, przypominały plamy na heliotypie. Cutter obserwował krajobraz z małego kokpitu.
Z miasta wydostał ich Kolektyw. Najpierw poleciały dwa balony na wabia, pilotowane przez manekiny, i kiedy milicja rzuciła się na nie, aerostat ze zbiegami ruszył w drogę. Pilot leciał bardzo nisko, między wieżowcami i kominami fabryk, żeby nie został wykryty przez myśliwską flotę powietrzną.
Towarzyszył im strach przed podniebnymi piratami, ale nie licząc kretyńskich napaści hemoskrzydlaków i paru obcych wyrmenów, nie byli przez nikogo atakowani. Cutter cały czas myślał o Judaszu. Bulgotał w nim gniew zmieszany z tęsknotą, której nie umiał od siebie odegnać.
— Uważaj na siebie — powiedział mu Judasz na pożegnanie, obejmując go. Nie chciał powiedzieć, dlaczego zostaje i na czym polega jego rezerwowy plan. — Musisz się spieszyć. Milicja pokonała strefę kakotopiczną i ściga Radę. A potem wracaj. Kiedy zmienią trasę albo rozejdą się w różne strony, wracaj, będę czekał. A jeśli nie zdołasz przemówić im do rozsądku, zostaw ich i wróć do miasta, będę czekał.
„Nie będziesz” — pomyślał Cutter. „Nie tak, jak bym tego chciał”.
Pilotem był prze-tworzony, z pytonem w funkcji ramienia. Prawie się nie odzywał. Przez trzy dni Cutter zdążył się o nim dowiedzieć tylko tyle, że pracował kiedyś dla szefa gangu, a teraz był żarliwym zwolennikiem Kolektywu.
— Musimy się spieszyć — powiedział Cutter. — Od strefy kakotopicznej nadciąga niebezpieczeństwo. — Wiedział, co sobie pomyśli pilot: jakaś momentalna bestia wyruszyła na łowy, ale nie wyprowadzał go z błędu. — Musimy znaleźć Radę.
Sprawdził, czy lusterkom nic się nie stało. Szklarze zrobili wspaniały zamiennik. Cutter pokazał zwierciadła Madeleinie di Farji i wytłumaczył jej, do czego służą.
— Ile razy to robiłeś? — spytała.
— Ani razu — odparł ze śmiechem — ale Judasz Low wszystko mi wytłumaczył.
Cutter patrzył przez okno na biel nieba, z czarnymi punkcikami ptaków i rozdmuchiwanymi przez wiatr welonami kurzu. Lecieli nad deszczowymi chmurami, które wyglądały jak podłoga z dymu. Na skraju ich pola widzenia, wiele kilometrów na południe, zobaczyli ludzi. Długa, rozciągnięta kolumna, awangarda pociągu wagabundy poprzedzająca nawet niwelatorów i budowniczych mostów.
— Przeleć obok, nie za blisko — powiedział Cutter. — Niech wiedzą, że mamy przyjazne zamiary.
Serce biło mu szybko. Potrzebowali dobrej godziny, aby dotrzeć na koniec poprzerywanej linii Rady: niwelatorzy uprzątający, przyklepujący i ubijający teren, układacze szyn poruszający się z precyzją automatów, wreszcie wieczny pociąg.
— Jest.
Cutter patrzył. Wagony towarowe, osobowe, nadbudowane wieże, rozkołysane mostki, pstre kolory przydatków, ozdoby z trupimi czaszkami, dym ze wszystkich kominów, na lokomotywach i wagonach. I wszędzie Radni, obok i na pociągu, w wąwozie, który przemierzał pociąg. Ładunek magicznego prochu strzelniczego eksplodował na dole.
— Psiakrew, myślą, że ich atakujemy. Skręcaj, zatocz łuk, opuśćmy jakieś flagi.
Pociąg toczył się powoli po układanych na bieżąco torach, a szyny z tyłu rozbierano. Zostawiał po sobie bałagan, przeoraną ziemię.
— Bogowie, ale szybko jadą! Za parę tygodni będą w mieście — powiedział Cutter.
„Parę tygodni”. Za wolno. Za późno. „Poza tym, co mogliby zdziałać?”
Cutter wyobraził sobie wieczny pociąg porzucony, zmurszały, zniszczony przez wiek i żywioły, żelazo zamienione w czerwony pyl, dachy zapadnięte, a z dachówek i strzech zrobił się kompost. W cieniu wagonów towarowych chwasty przebiły się przez twarde podłogi, szprychy i osie oplecione korzeniami, wiciokrzewem, królestwo budlei. Po zakamarkach pociągu biegają pająki i dzikie zwierzęta, kocioł wystygł. Ostatnie zapasy węgla zbijają się w lite złoże, którym kiedyś były. Kominy zatkane naniesionym przez wiatr lessem. Pociąg organicznie wrósł w krajobraz, zabarwił sobą podłoże.
Przejazd pociągu zostawiłby po sobie geograficzną zagadkę. Ostatni potomkowie Radnych, którzy uciekli — Cutter zamierzał ich przekonać, że muszą — przed nadciągającą milicją i zemstą Nowego Crobuzon, dzieci ich dzieci i tak dalej, znalazłyby relikty. Podążałyby wzdłuż tego rozciągniętego stanowiska archeologicznego, odkopując przeszłość.
Wiele kilometrów za ostatnimi maruderami, za strefą bardziej dzikiego, lesistego terenu, pełzał przez step robak ognia, który w teleskopie okazał się pułkiem ciemnych postaci. Żołnierze. Oddaleni o jakieś dwa dni.
— O Jabberze, są — przeraził się Cutter. — To oni. Milicja.
Kiedy wylądowali, czekali na nich przywódcy. Ann-Hari i Grubogoleń wyściskali Cuttera. Pozdrowili pilota i Cutter zobaczył, że Kolektywista ma łzy w oczach.
Cutterem zawładnęło poczucie wagi jego misji. Radni otoczyli go, chcieli wiedzieć, jak wygląda sytuacja w Nowym Crobuzon. Ann-Hari próbowała zapanować nad zamieszaniem, wziąć Cuttera na stronę, ale jemu bardzo zależało na tym, aby nie rozmawiać z nią sam na sam, aby nie była jedyną dysponentką przywiezionych przez niego informacji. Była dla niego zbyt potężna i wpływowa.
— Posłuchajcie! — krzyczał, aż w końcu został usłyszany. — Nadciąga milicja. Przeszli przez plamę kakotopiczną. Są najwyżej dwa dni drogi od was. I nie możecie jechać do miasta. Musicie uciekać.
Kiedy wreszcie zrozumieli, o co mu chodzi, przez ich szeregi przetoczyło się ryczące „Nie!”. Cutter wyplątał się z tłumu, wszedł na dach wagonu i tupnął sfrustrowany. Poczuł przepływ goryczy, smutku i pogardy, jaką zawsze budziło w nim politykowanie Judasza i Plenum. Chciał uratować tych ludzi przed ich rozpaczliwą tęsknotą.
— Durnie! — krzyknął. Wiedział, że mądrzej byłoby się pohamować, ale nie potrafił. — Posłuchajcie mnie, do ciemnej cholery! Na ogonie siedzi wam oddział milicji, który przeszedł przez zasraną kakotopiczną plamę, rozumiecie? Pokonali tam i z powrotem cały kontynent, żeby was zabić. A w Nowym Crobuzon czekają tysiące im podobnych. Musicie skręcić. — Przekrzyczał ich gniew. — Jestem waszym przyjacielem, nie wrogiem! Leciałem do was, kurwa, przez pustynię! Próbuję was uratować! Nie macie szans w walce z nimi, a tym bardziej z ich mocodawcami.