Stado wyrmenów Rady przyleciało zobaczyć, co jest grane. Radni debatowali, ale dyskusja była jednostronna, co doprowadzało Cuttera do szału.
— Pokonaliśmy już kiedyś milicję, dawno temu.
— Nieprawda! — zaprotestował. — Znam tę historię. Odpieraliście ich na tyle długo, żeby zdążyć zwiać, a to nie to samo. Poza tym teraz jesteście na otwartej przestrzeni. Nie macie gdzie się ukryć. Jeśli będzie bitwa, wyrżną was do nogi.
— Jesteśmy teraz silniejsi i mamy swoje zaklęcia.
— Nie wiem, jaką broń zabrała milicja, ale czy naprawdę myślicie, że powstrzymacie elitarne crobuzońskie oddziały za pomocą mchomagii? Zostawcie pociąg. Ukryjcie się. Inaczej jest już po was.
— A co z lusterkami Judasza?
— Nie wiem. Nie wiem nawet, czy uda mi się je uruchomić.
— To sprawdź — powiedziała Ann-Hari. — Przygotuj się. Nie po to przyjechaliśmy tak daleko, żeby teraz uciekać. Jeśli nas dogonią, to wdepczemy ich w ziemię.
Cutter przegrał.
— Kolektyw przesyła wyrazy solidarności i miłości! — krzyknął pilot drżącym głosem. — Potrzebujemy was! Potrzebujemy, żebyście nas jak najszybciej wzmocnili. Wasza walka jest naszą walką. Chodźcie, razem obalimy tyranię!
— Ich walka jest dawno przegrana! — wołał Cutter, ale nikt go nie usłyszał.
Podeszła do niego Ann-Hari. Prawie płakał z wściekłości i rozczarowania.
— Takie jest nasze przeznaczenie — powiedziała.
— Historia nie przebiega według planu — zareplikował. — Zginiecie.
— Nie. Będą straty, ale nie możemy teraz zawrócić. Wiedziałeś o tym.
Miała rację. Od początku wiedział. Pod wieczór wyrmeny wróciły z rekonesansu.
— Zmieszczą się w jednym wagonie! — krzyknął jeden z nich.
Oddział liczył zaledwie kilkudziesięciu milicjantów. Radni skwitowali tę wiadomość szyderczymi okrzykami. Wielokrotnie przewyższali wroga liczebnie.
— Może jest ich mało, ale tu nie chodzi tylko o to! — zawołał Cutter. — Myślicie, że idą z pustymi rękami?
— Tym bardziej masz powód, żeby zacząć się przygotowywać — stwierdziła Ann-Hari. — Zacznij ćwiczyć z lusterkami Judasza.
Władze Żelaznej Rady zgromadziły wszystkich zdolnych do walki. Maruderom rozkazano nadrobić dystans, dla ich własnego bezpieczeństwa. Przyspieszyli układanie torów, aby jak najszybciej dotrzeć do punktu, gdzie z ziemi sterczały formacje wulkaniczne, gdzie wzgórza dawały trochę osłony. Z nabytą przez lata fachowością szykowali się do walki.
— Znikł — powiedział jeden z wyrmenów. Chodziło o któregoś z uczestników misji wywiadowczej. — Znikł w locie. Coś go wyciągnęło z powietrza.
Nie było sposobności, na którą liczył Cutter, nie było czasu, żeby opowiedzieć historie związane z Kolektywem i wysłuchać, co Radni mają do opowiedzenia. Pracowali w wielkim pośpiechu. Cutter z wściekłością i rozpaczą patrzył na to, jak Żelazna Rada gotuje się na śmierć. „Wiedziałeś, że ich nie przekonam, ty draniu. Dlatego zostałeś. Szykujesz jakąś niespodziankę na wypadek mojej porażki”. Ale chociaż Judasz się z tym liczył, Cutter był zły, że jego misja zakończyła się fiaskiem.
Tej nocy nikt nie spał. Co jakiś czas przychodziły grupki maruderów.
Z pierwszym brzaskiem Cutter i Grubogoleń zajęli pozycje na sześciometrowych stelach oddalonych od siebie o kilkanaście metrów, każdy twarzą do słońca z jednym z lusterek Judasza. Przed wyjściem Cutter znalazł Ann-Hari, aby jeszcze raz jej powiedzieć, że wysyła swoje siostry z Żelaznej Rady na samobójczą śmierć. Czekała z uśmiechem, aż skończy mówić.
— Nasi magowie użyją tego, co dał im Judasz — odparła. — Mamy swoją taumaturgię i mamy to, czego on nas nauczył. Umiemy stworzyć golemy z pułapek, które zastawił.
— Za każdym razem, gdy którąś uruchomicie, on to poczuje. Z dowolnej odległości.
— Wiem. Uruchomimy wszystkie, po jednej naraz. Jak przyjdzie milicja. Jeśli nie będzie innego wyjścia. A nie będzie innego wyjścia.
Cutter i Grubogoleń koncentrowali się na swoich kamiennych słupach. Zaczęło świtać. Księżyc wciąż był widoczny, blady i wysoko na niebie. Kiedy słońce wyłoniło się zza horyzontu, jego światło padło na lusterka. Cutter skierował swój promień w dół, na zaznaczony wcześniej krzyżykiem punkt na ziemi. Grubogoleń zrobił to samo. Plamy zintensyfikowanego światła słonecznego skakały jak spłoszone zwierzęta po zaroślach i kurzu, by zogniskować się na iksie.
Siły bojowe Żelaznej Rady przygotowywały się do bitwy, chowały się w okopach i za umocnieniami, ustawiały broń. Cutter odwrócił się w stronę zachodnią, z której nadchodził wróg.
Nie czekał długo. Najpierw zobaczył tylko kurz. Spojrzał przez lunetę. Postacie były jeszcze mikroskopijne i rzeczywiście wyglądało na to, że jest ich niewiele.
Uzbrojona w bomby kwasowe i grawitacyjne noże eskadra wyrmenów poleciała ich nękać. Za nimi ruszył sterowiec z wężoramiennym pilotem i dwoma ochotnikami w roli kanonierów. Milicja podeszła bliżej. Wyrmeny szybowały nad strefą niczyją, a sterowiec leciał na niewielkiej wysokości. Silniki golemowych pułapek Judasza już warczały, magowie śpiewali zaklęcia.
Spomiędzy skał wyłonił się spanikowany Radny. Podszedł do nich chwiejnym krokiem. Wyczerpanie i strach przez dłuższą chwilę nie pozwalały mu mówić.
— Dogonili nas — wyjąkał w końcu. — Zabili moją kobietę. Było nas ośmioro. Tak zrobili, że coś wyszło z ziemi, coś wyszło z nas! — wrzasnął histerycznie.
Ludzie spojrzeli po sobie. „Kurwa, mówiłem wam!” — pomyślał zrozpaczony Cutter. „Mówiłem wam, że to nie przelewki”.
Trzy kilometry dalej wyrmeny zbliżyły się do żołnierzy. Nie było widać, żeby poruszający się w zwartym szyku jeźdźcy mieli jakiś sprzęt wojenny. Po dziwnym momencie zawieszenia wyrmeny były jeden po drugim wyciągane z powietrza.
Długa chwila ciszy, a potem…
— Co…?
— Czy…?
— Myślę, czy ty…?
Jeszcze nie strach. Wciąż dezorientacja. Cutter nie wiedział, co się stało, ale wiedział, że wkrótce przyjdzie strach.
Ostatni wyrmen miotał się w powietrzu, zawinięty w całun brudnej nicości, widoczny jako smuga cząstek, skrzeplina diabolicznego powietrza. Cutter zrozumiał.
— Gdzie oni się podziali? — zawołał ktoś.
Wyrmeny walczyły z powietrzem, które drapieżnymi falami rozrywało je na strzępy.
Również sterowiec znalazł się w zasięgu strzału i od ziemi pobiegły ku nim smugi pocisków. Później salwy ustały, ale statkiem powietrznym zaczęło rzucać, jakby płynął po wzburzonym morzu. Zawisał na kilka sekund, by zacząć spadać, ale nie grawitacyjnie, tylko jakby silniki i śmigła walczyły z jakąś niewidzialną mocą. Sterowiec został ściągnięty z nieba jakąś potężną ręką i rozpadł się na kawałki.
Wokół zbliżającej się milicji powstawały kształty z powietrza, z ziemi, z ognia niesionych przez nich pochodni. Żołnierzy było już widać z ziemi. Wszyscy poruszali inwokacyjnie dłońmi. Cutter widział zniszczone mundury, popękane hełmy, rysy i plamy Momentu w miejscach, gdzie skóra zmutowała w coś innego. Konie były cętkowane krwią i pianą. Przejście przez strefę kakotopiczną naznaczyło milicję.
Cutter oceniał, że jest ich kilkudziesięciu, a przecież Kraina Tysiąca Plag z pewnością mocno ich przetrzebiła. Cierpienia rozjuszyły ich, napełniły żądzą zemsty na renegatach, których ucieczka zapędziła ich do kakotopii. Nic dziwnego, że byli tak lekko uzbrojeni i tak nieliczni. Nie potrzebowali ciężkiego sprzętu i artylerii, skoro potrafili wyczarować broń z eteru i materii świata.