Cutter zobaczył ich ezoteryczne pejcze. Zobaczył, jak kształtują powietrze. Wiedział, że wyrmenów i sterowiec unicestwiły luftgeisty, powietrzne elementale o potężnej mocy. W pościg za Żelazną Radą wysłano oddział inwokatorów, których broń stanowiły wyczarowywane przez nich byty. Treserzy zwierząt, nadprzyrodzonego rodzaju. Doborowe komando elementalistów.
Elementale. Cutter zawołał tak do swoich chaverim. Widział, że niektórzy usłyszeli i zrozumieli. Niektórych sparaliżowała zgroza.
Wśród Żelaznej Rady nie było elementalistów. Jeden mężczyzna trzymał w słoiku maleńkiego jaga, ducha ogniowego nie większego od płomienia zapałki. Ci nieliczni vodyanoi, którzy żyli w symbiozie ze swoimi wodnicami, mieli z nimi umowę, że nie mogą im rozkazywać. Ale część ludzi wiedziała, z czym mają do czynienia.
Elementale ustawiały się w podgrupach przygotowujących swoje specjalne zawołania. „Tego należało oczekiwać” — pomyślał Cutter. „Oddziały, które potrafią zwyciężać, nie wlokąc ze sobą ciężkiej broni. To musieli być elementaliści albo karcyści, bo demony są za bardzo kapryśne. Słodcy bogowie, komando elementalistów”. Fakt, że Nowe Crobuzon było gotowe zaryzykować utratę tych bezcennych fachowców, pokazywał, jak bardzo władzom zależało na likwidacji Żelaznej Rady.
— No już, spróbujmy! — krzyknął do Grubogolenia i do oporu nakręcił sprężynowy mechanizm. Skupił odbite światło i dostroił promień, co chwila zerkając przez ramię w oczekiwaniu ataku.
„Co to będzie?” — pomyślał. „Fulmeny? Petryfy? Wodnice?” Duchy błyskawicy, kamienia lub słodkiej wody, ale mogły być też inne: metalu, słońca, drewna czy ognia. Albo o spornym statusie: pomyślane, zrodzone z niczego i teraz realne. Duch betonu, duch szkła? Co to będzie?
Już teraz widział zwoje kurzu, które poruszały się pod wiatr, rozciągając powietrzne kończyny. Luftgeisty. Milicja zaczęła powoływać do istnienia inne byty.
„Słońce? Ciemności?”
Rzucili pochodnie na ziemię i płomienie wystrzeliły wysoko do góry, rozświetlając okolicę. Z tego morza ognia z okrzykami radości wyskakiwały stworzenia podobne do psów albo wielkich małp, stado jagów, elementali ognia, które poruszały się ognistymi susami. Cutter patrzył, jak konie bez jeźdźców stają w koło i odprawiają jakiś rytuał. Jeden po drugim wpadały w dygot i stękały agonalnie, kiedy ich wnętrzności zaczęły z siebie wyrzucać ulepione z ich mięśni, ścięgien i narządów bezskórne, ociekające krwią drapieżniki: proasmy, elementale tkankowe.
Powietrze, ogień i tkanki biegały i kicały ze zwierzęcym podnieceniem. Maszerujący ławą milicjanci strzelili z okultystycznych batów, na co elementale zareagowały strachem, entuzjazmem i mobilizacją. Pejcze trzaskały jak wygarbowana skóra i elyktryczność jak cienie. Każdy strzał z bata tryskał ciemnym światłem.
Elementaliści wydali swoim podopiecznym rozkaz: „Naprzód marsz!”. Powietrze, ogień i tkanki ruszyły do boju. Radni wrzasnęli. Wystrzelili z armat i kartacze rozprysły się pośród duchów natury. Bez żadnego planu, w panice uruchamiali golemowe pułapki Judasza.
Sztywnymi, automatycznymi ruchami golemy wyłoniły się z ziemi oraz kolejowego złomu i drewna. Było ich mniej niż elementali i każdy czerpał z mocy Judasza, który z pewnością poczuł się nagle wyzuty z sił. „A niedługo poczuje to jeszcze wyraźniej” — pomyślał Cutter i spróbował lepiej ustawić lusterko.
Na drodze jagów wybuchła bomba i znikły w zagajniku wysokich płomieni, wznosząc okrzyki rozkoszy. Kiedy opadł dym, elementale biegły dalej, tylko większe niż przedtem. Naprzeciwko nich stanął rząd ziemnych golemów.
Cutter czuł pomruk mechanizmu zegarowego. Kółka zębate wirowały w przenikających się nawzajem wymiarach. Lusterko poruszyło się jak niemowlę.
— Włączaj! — krzyknął.
Grubogoleń wykonał polecenie i Cutter poczuł kolejne szarpnięcie. Mocno przytrzymał swoje zwierciadło i zobaczył, że Grubogoleń robi to samo. Połączone odbite światło zaczęło pełzać po ziemi i pęcznieć. Było czymś rzeczywistym, posiadającym wymiary, ruchomym. Cutter zobaczył podobny do ryby, pływający byt, wyłoniony z nicości i zbudowany z twardego światła, promieniujący jak słońce. Cutter poczuł, że siły wypływają z niego jak krew z rany.
— Jest! — krzyknął. — Wyślijmy to na nich!
Grubogoleń i on trzymali usterka skierowane ku sobie i poruszali nimi synchronicznie. Byt z żarłocznego światła wędrował po ziemi, kiedy powoli odwrócili się w kierunku elementali.
Na polu bitwy rozpoczął się drugi, straszny akt dramatu. Milicjanci z batami podeszli do przodu, poganiając elementale, i chociaż pierwsza linia Radnych strzelała ze wszystkiego, co mieli pod ręką, proasmy były nie do zatrzymania.
Pociski wbijały się w te stworzenia z pozlepianych razem muskułów, wwiercały się w nie, po czym ołów, krzemień czy żelazne brzeszczoty były rekonfigurowane i wypluwane. Proasmy, elementale z tkanek końskich, dotarły do ziemnych umocnień.
Wtoczyły się na nie amorficzne jak ameby, jak jeżowce, naszpikowane kośćmi, których używały w funkcji kończyn, nagle przybrały postać humanoidalną, to znowu zrobiły się podobne do rżących, bezskórnych gnu. Wspięły się na szczyt barykady i przystanęły, a potem runęły na wrzeszczących Radnych.
Cutter dokładnie widział, co zrobiły: zanurkowały w ciała ludzi. Wlewały się przez skórę Radnych, wnikały w ich tkanki, pływały w ich wnętrznościach. Ofiary, ich nowe mieszkania, groteskowo się rozdęły i w osłupieniu drapały się w klatkę piersiową, szyję czy gdzie tam, by po chwili wybuchnąć bądź z mokrym odgłosem zapaść się w sobie. Zostawiwszy na ziemi sflaczały worek swojej ofiary, proasma kontynuowała szturm, powiększona o ukradzione mięso. Proasmy pędziły przez linię wroga, wywracając wnętrzności przeciwników na wierzch i porzucając zakrwawione szmaty ich skór. Po każdym ataku były większe i wyposażone w większą liczbę tkankokości.
— Jabberze, miej nas w swojej opiece — szepnął Cutter. Pociągnął za zwierciadło i poczuł opór. Cutter i Grubogoleń poruszyli się w niejednakowym tempie, skutkiem czego świetlna istota zaczęła się rozpadać, rozszczepiać na części połączone śluzopodobnymi strzępami świetlnej materii. — Do tyłu, do tyłu po twojej stronie, są za daleko od siebie! — krzyknął Cutter.
Usiłowali na powrót zmontować świetlnego golema.
Strzały z milicyjnych batów sięgały dalej, niż wynosiła ich długość. Wysoko w górze luftgeisty krążyły agresywnie, kiedy elementaliści skorygowali ich parametry. Runęły na dół niewidoczne. Wciskały się w usta Radnych, którzy bezradnie strzelali i szlachtowali powietrze, wchodziły im do płuc i rozrywały ich.
Salwa artyleryjska, bomby, wątła fala taumaturgii ze strony Rady, po czym milicja się przegrupowała. Jeden funkcjonariusz był ranny, tylko jeden zginął. Jagi trafiły na pierwszego golema, kolosa z kamienia i kawałków torów. Przystąpiły do zapaśniczej walki, wzięły go w uścisk. Ich ogniste ciała otuliły golema i mocą swego żaru zaczęły topić twardą stal. Nie przestając walczyć, zamienił się w kałużę własnej substancji: strużki stopionego golema spływały na ziemię.
Radni walczyli ze wszystkich sił, lecz elementale krążyły wśród nich z zabójczą łatwością, figlowały jak psy albo dzieci. Strategia milicjantów, którzy powołali elementale do istnienia, była ogromnie niebezpieczna: tych drapieżnych zwierząt nie dało się oswoić. Z drugiej strony elementaliści potrzebowali ich tylko do tego jednego krótkiego ataku.