Fegkarion wypełzł z nicości.
— Szybciej! — ponaglał Cutter golema.
Elementaliści cofnęli się i utworzyli ochronny kordon wokół zaklinaczy księżyca. Zaczęli ciąć golema batami. Każdy strzał uszczuplał jego substancję, krople światła tryskały jak krew. Smagnięcia szarpały do tyłu głowami Cuttera i Grubogolenia. Krwawili, ale nadal sterowali golemem w stronę armaty.
O proasmach zapomniano. Ostatnia z nich przedarła się przez dwóch jeźdźców i opuściła pole bitwy, udając się na step w ślad za swoimi towarzyszami. Drogon nadal szeptał, ale chroniona jakąś taumaturgią milicja już go nie słuchała. Ich baty dosięgały Drogona, dosięgały golema.
— Szybciej, szybciej!
Świetlne nogi golema deptały atakujących go ludzi i blask ich rozsadzał. Księżycowy elemental był blisko, spiralnym ruchem przeciskał swoje lodowate, jarzące się szaro jestestwo przez otwór i Cutter zobaczył, że jest ogromny, monstrualny. Cutter wyciągnął ramię i golem powielił ten gest, aby zatkać lunarną armatę, wbił się w dziurę, przeniknął przez materię elementala do wnętrzności maszyny. Golem i elemental walczyli i destrukcyjne światło — zimne, gorące, szare, białe jak magnezja — zraszało powietrze jak pot.
Widząc, że proasmy zniknęły, Radni posłali do boju swoje najcięższe oddziały, ludzi-kaktusów i największych prze-tworzonych.
— Paru weźcie żywcem! — zawołał ktoś.
Milicjanci padali więc ogłuszani przez ludzi-kaktusów, a potem nastąpił huk rozpadu, księżycowa machina eksplodowała, posyłając nad stepem harpuny golemowego i księżycowego światła.
Milicja była oblężona przez Drogona i jego ludzi oraz świetlnego golema. Pole bitwy było usłane trupami elementalistów i niezliczonych Radnych, strzępami elementali tkankowych i ich ofiar, kroplami blasku, który wsączał się luminescencyjnie w ziemię. Ci nieliczni milicjanci, którzy przeżyli, poszukali schronienia w rozłogach Rohagi, podążając lepkim tropem proasm, które grasowały po pylistym pustkowiu jako stado czerwonych, amorficznych drapieżników.
Ranni milicjanci — od kuli, chakri, światła golemowego — leżeli na ziemi, pluli i złorzeczyli zbliżającym się Radnym.
— Skurwysyny! — krzyknął jeden z nich przez rozbity lustrzany hełm. Głos zdradzał strach, ale przede wszystkim wściekłość. — Wciągnęliście nas w tę pierdoloną plamę, tchórze, myśleliście, że to nas powstrzyma? Straciliśmy połowę ludzi, ale jesteśmy najlepsi. Wszędzie was dopadniemy, a teraz znamy już drogę. Tym razem uratowaliście skórę dzięki temu cyrkowi, dzięki tej zasranej latarni i pierdolonemu szemraczowi. Znamy drogę.
Zastrzelili go.
Zastrzelili wszystkich milicjantów, którzy przeżyli. Pochowali swoich zmarłych tam, gdzie leżeli, z wyjątkiem jednej prze-tworzonej, która zyskała sobie powszechny szacunek w Epoce Kretynizmu, kiedy działała jako rozjemczyni między zwaśnionymi frakcjami. Uczcili jej pamięć pochówkiem na ruchomym cmentarzu w pociągu, obok innych wybitnych członków Żelaznej Rady. Milicjanci zostali tam, gdzie polegli. Niektórzy Radni bezcześcili zwłoki.
Kiedy nad osmalonym przez jagi pociągiem znowu wzeszło słońce, Cutter znalazł Ann-Hari i innych członków starszyzny. Byli u kresu sił. Przyszli do nich: Drogon, Rahul i Grubogoleń. Cutter również ledwo żył ze zmęczenia. Uściskał Drogona i prze-tworzonego, który go woził.
— Poprzednim razem uciekliśmy przed milicją — powiedział Grubogoleń. — Teraz ich pokonaliśmy. Wykończyliśmy ich.
Jego zachwyt częściowo udzielił się nawet Cutterowi, który wiedział jednak, że zwycięstwo zawdzięczali zbiegowi pomyślnych okoliczności.
— Tak, udało wam się.
— Dlaczego wam? Ty… światło… wszyscy mieliśmy w tym udział.
— Niech ci będzie. Udało nam się.
— Zgubiliśmy się w mieście — relacjonował Rahul. Drogon szepnął przytakująco. — Wyszliśmy z tego tunelu czy uliczki, nieważne, i znaleźliśmy się gdzieś w środku miasta. Minęło sporo czasu, zanim się zorientowaliśmy, gdzie dokładnie jesteśmy. Ale tej nocy nie mieliśmy z wami żadnego kontraktu. Nie wiedzieliśmy, czy załatwiliście tego gościa z Tesh. Zabiliście go, no nie? Do Kolektywu wracaliśmy strasznie długo. Musieliśmy uważać, żeby nie wpaść w jakąś dziurę. Kiedy się dowiedzieliśmy, że wyjechałeś… Nie mam do ciebie pretensji, siostro, nie mogłeś wiedzieć, że przyjdziemy… Kiedy się dowiedzieliśmy, postanowiliśmy wracać do Rady. Przeszmuglowaliśmy się na zewnątrz, a potem Drogon zniknął na dwa dni i wrócił ze swoimi braćmi.
— Nie ma nas dużo konnych wędrowców — powiedział Drogon Cutterowi. — Można rozpuścić wici. Wiem, gdzie ich szukać. I mają wobec mnie dług wdzięczności.
— Gdzie teraz są?
— Większość odjechała. Niektórzy ruszą rano. To są koczownicy, Cutter. Podziękuj im taką monetą, jaką możesz, niczego więcej nie chcą.
— Wiedzieliśmy, że milicja was ściga — powiedział Rahul. — Gnaliśmy na złamanie karku.
— Przybyliście znikąd.
— Jechaliśmy tajemnymi drogami. Drogon je zna. Jechaliśmy szybko jak wiatr. Nigdy nie widziałem takich koni. Gdzie mnich? Ten, co mówił o ukrytych szlakach. Qurabin. O, nie… bogowie. A Ori? Czy on…? Ori? Bogowie, bogowie. A…
— Elsie.
— Nie. Nie. O, bogowie.
— Nie wierzyłem, że możecie zwyciężyć — powiedział Cutter do Radnych. — Przyznaję to. Pomyliłem się. Na szczęście. Ale to nie wystarczy. Mówiłem wam, dlaczego nie ma tutaj Judasza, pracuje nad czymś. Dla Kolektywu. Ale jest już za późno. Za późno. Judasz próbuje uratować to, co można jeszcze uratować. Posłuchajcie mnie. Kolektyw jest skończony. Nie, zatkajcie gęby i słuchajcie. Kolektyw był… marzeniem, tylko pięknym marzeniem. To nie zadziałało. Jeśli nie jest już martwy, to będzie za kilka dni. Rozumiecie? Za kilka dni. Zanim Rada dotrze pod miasto, Kolektywu już nie będzie. Władze wprowadzą stan wojenny. I co wtedy? Zabili Stem-Fulcher i guzik to dało. Systemu nie da się pokonać… nie patrzcie tak na mnie, nie podoba mi się to tak samo jak wam. Kiedy przyjedziecie i powiecie: „Witamy, jesteśmy duszą rewolucji, pozwólcie nam się zainspirować”, wiecie, co się stanie. Wiecie, co na was będzie czekało. Cała crobuzońska milicja. Każda zasrana machina wojenna, każdy karcista, każdy taumaturg, każdy konstrukt, każdy szpicel i kapuś. Zabiją was na oczach miasta i nadzieja, którą jesteście, bo dalej nią jesteście, umrze razem z wami. Posłuchajcie. Powiem wam jeszcze raz, co Judasz polecił mi wam przekazać. Musicie zawrócić. Żelazna Rada musi zawrócić. Albo zostawić pociąg. Dalsza jazda do Nowego Crobuzon byłaby samobójstwem. Zginiecie. Unicestwią was. A do tego nie można dopuścić. To nie do przyjęcia. Żelazna Rada musi zawrócić.
Rozdział trzydziesty drugi
— Zniszczą was — powiedział. — Chcecie umrzeć? Macie zobowiązania wobec świata, potrzebujemy was.
Oczywiście nie dali się przekonać. Znowu ruszyli, parli przez pagórkowaty teren, zostawiwszy za sobą strupy walki. Cutter ze zgrozą przyjął fakt, że go nie posłuchali, ale nie spodziewał się niczego innego. Przedstawił swoje argumenty i otrzymał różne odpowiedzi.
Niektórzy raczyli go idiotycznym triumfalizmem, który doprowadzał go do szału.
— Już raz pokonaliśmy Nowe Crobuzon i zrobimy to znowu.’ — mówili.
Cutter patrzył na nich z osłupieniem, bo wiedzieli — widział to po nich — że to mrzonki. Wiedzieli.