— Wiecie już?
Dziesiątki razy słuchali tych samych historii. Wśród zbiegów musieli się znajdować również ludzie z dzielnic kontrolowanych przez Parlament, ale nikt się do tego nie przyznawał: wszyscy byli Kolektywistami, którzy uciekali przed milicją. „Na pewno nie jesteś jakimś drobnym kapusiem?” — myślał sarkastycznie Cutter. „Na pewno jesteś organizatorem ruchu oporu, jak twierdzisz?”
— Słyszeliście?
„Że wojna się skończyła, że pobiliśmy Tesh, a kiedy pobiliśmy Tesh, burmistrz odzyskał kontrolę nad sytuacją, przywrócił porządek i Kolektyw padł? Tak, słyszeliśmy”. Ale nie wszyscy w to wierzyli.
W tych odrodzonych miastach goszczono ich seksem i crobuzońską kuchnią.
— Po co tam jedziecie? Nie słyszeliście? Kolektywu już nie ma. Jakieś niedobitki, paru terrorystów w Dog Fenn, parę ulic tu i tam.
— Ja słyszałem co innego. Mnie mówili, że wciąż istnieje i walczy.
— Jedziecie pomóc, walczyć po stronie Kolektywu? Ja bym nie wracał. Do diabła, tam jest wojna!
— Ja bym wrócił. Mogę się z wami zabrać?
Część z tych, którzy uciekli szukać szczęścia na pustkowiu — zwłaszcza młodych — przyłączyła się do wiecznego pociągu, by zaledwie po kilku tygodniach wrócić do Nowego Crobuzon.
— Opowiedzcie nam o Żelaznej Radzie! — prosili i ich nowi towarzysze raczyli ich starymi historiami.
Kursowały legendy o niezwykłych, nieznanych mocach.
— Słyszeliście o golemiście Judaszu Low?
Cutter słyszał.
— A co?
Cutter podszedł do mężczyzny, który to powiedział.
— Golemista Low ma armię sztucznych ludzi. Robi ich z gliny w swojej piwnicy i kiedy przyjdzie czas, przejmie władzę w Nowym Crobuzon. Widziano go poza miastem, w zajezdniach kolejowych, na bocznicach, przy torach. Ma plany.
Odległość malała i wiadomości od uciekinierów były coraz świeższej daty.
— Już po wszystkim — mówili. — Kolektywu nie ma. Żal za serce ściska.
Tego wieczoru Cutter rozglądał się za Drogonem i uzmysłowił sobie, że szeptodziej zniknął. Cutter ruszył wzdłuż pociągu, rozpytywał się, rozsyłał wici, ale bez rezultatu.
Naturalnie istniała możliwość, że szemracz pojechał na polowanie albo jakąś sobie tylko znaną misję, ale Cutter był przekonany, że Drogon odszedł na dobre. Że przekroczyli jakąś niewidoczną granicę, że poczuł w powietrzu coś, co mu się nie spodobało, i postanowił zakończyć swoją przygodę z Żelazną Radą.
„Czy to już wszystko?” Taki nagły, bezbarwny koniec znajomości. „To było wszystko, czego chciałeś? Nie miałeś potrzeby się pożegnać?”
Cutter również przygotowywał się do odejścia. To już nie mogło długo potrwać. Z wyprzedzeniem poczuł pustkę, tęsknotę za czymś utraconym. Zadawał sobie pytanie, jak i gdzie milicja zaatakuje i unicestwi Radę. Prze-tworzeni, ich rodziny i towarzysze, Radni — wszyscy wiedzieli, co się szykuje. Zmienili repertuar śpiewanych przy pracy pieśni na wojenne. Oliwili strzelby i rewolwery, w przewoźnych piecach hutniczych wytapiano sztylety, miecze, szable. Radni nosili przy sobie własnoręcznie zrobioną lub kradzioną broń. Soczewki ze szkła i miedzi, narzędzia artyleryjskiego szamanizmu. Stojaki z lancami i bronią z zachodniego wybrzeża.
— Ludzie do nas napłyną, staniemy się armią, weźmiemy miasto szturmem. Odwrócimy losy walki. Wpiszemy się na karty historii.
Cutter najchętniej zatkałby sobie uszy.
Strużki uciekinierów błądziły po kraju, nie wiedząc, dokąd zmierzają, byle dalej od crobuzońskiej rzezi.
Okolica wciąż niezasiedlona, nieliczne na poły zdziczałe sady, drzewa owocowe z klimatu umiarkowanego. Wyraźny moment graniczny. Wciąż pośród dzikiej, niebezpiecznej krainy, a potem nagle i z dziwnym rozczarowaniem zobaczyli oznaki cywilizacji. Wiedzieli, że są blisko.
Niwelatorzy i zwiadowcy.
— Tam. Zaraz za tym. — Za kamienistymi wzniesieniami. — Stare tory. Do Junctiontown na moczarach. A potem do Nowego Crobuzon.
Dwa dni drogi. Cutter liczył się z tym, że z krzemiennych jaskiń i kryjówek w każdej chwili mogą wyskoczyć oddziały crobuzońskiej milicji, ale nie wyskakiwały. Jak długo miał jeszcze czekać? Ze wszystkich sił starał się im wyperswadować to przedsięwzięcie. Czy przyjdzie mu jeszcze raz nastawiać lusterka?
— Golemista Low był widziany. Jest w górach, strzeże nas. Jest przy starych torach.
„Tak? Rzeczywiście?” — pomyślał sarkastycznie Cutter. Czuł się bardzo samotny. „Gdzie jesteś, Judaszu?” Nie wiedział, co ma robić.
Małe grupy Radnych odchodziły — głównie starsi, pierwsze pokolenie, które pamiętało fabryki kar. W niewielkiej, ale odczuwalnej liczbie. Szli szukać drewna lub pożywienia i nie wracali. Ich towarzysze kręcili głowami z oburzenia i zatroskania. Nie wszyscy byli nieustraszeni albo zdolni zignorować strach.
„Podejmę decyzję, kiedy zobaczę stare tory” — pomyślał Cutter. Potem poszedł z torowymi, którzy przeciskali żelazną drogę przez szpary między geologicznym osadem i bazaltowymi podporami, ciągnęli ją przekopem — i oto jego oczom ukazały się tory, wilgotnie błyszczące, czarne, ale lśniące. Ponad dwudziestoletnie. Biegnące szerokim łukiem, ścieśnione przez perspektywę, ślizgające się po geografii. Metalowa ścieżka. Niekonserwowane podkłady uginały się, ale mocowały szyny do podłoża.
Aplauz Radnych długo unosił się w zimnym, wilgotnym powietrzu. Torowi wymachiwali narzędziami. Prze-tworzeni gestykulowali nieforemnymi kończynami. Droga do Nowego Crobuzon. Stara droga. Zostawiona na pastwę żywiołów, kiedy pustki w skarbcach i magazynach położyły kres epoce prosperity MKK. W niektórych miejscach ściany przekopu osunęły się i pogrzebały metal. Torowisko stało się bieżnią dla dzikich zwierząt.
Szabrownicy ukradli niektóre odcinki torów. Rajcy uzupełniali luki z własnych zasobów. Żelazna Rada przemierzyła już kiedyś tę drogę, jeszcze nienarodzona, jako zwykły pociąg. Wilgotne kamienie, czarny, lśniący metal. Cutter nie mógł oderwać od tego wzroku. Co dalej? Co się dzieje w mieście? Gdzie walczy Kolektyw? Zostać czy odejść?
„Judaszu, ty draniu, gdzie jesteś?”
Młotkowi kładli szyny i starannie wyskalowanymi uderzeniami z boku nadawali im odpowiedni kierunek. Delikatnie skręcali, żeby wpuścić tory do starego przekopu.
„To wszystko jest posłowie” — pomyślał Cutter. „To się dzieje po zakończeniu opowieści”.
Kolektyw upadał albo upadł, w mieście panowała anarchia i przemoc. „Przeważymy szalę” — pomyślał Cutter ze smutną ironią, przedrzeźniając w głowie słowa Radnych.
„Najważniejsza chwila w dziejach Nowego Crobuzon. Doprowadzony do upadku przez wojnę i przez kres wojny, który — przebaczcie mi, bogowie — był moim dziełem, naszym dziełem. Ale co mieliśmy zrobić? Oddać miasto Teshim?” Wmawiał sobie, że Kolektyw i tak by upadł, ale wcale nie był tego pewien. Rysował znaki na ziemi, kontury pociągów, mężczyzn i kobiet uciekających przed czymś albo biegnących ku czemuś. „Może Kolektyw tylko się ukrywa. Może wszyscy w mieście czekają. Może powinienem zostać”. Wiedział, że nie zostanie.
Z obawy przed milicją i rozbójnikami rozciągniętego kolejowego miasta pilnowało więcej strażników, ale większość rozbójników, którzy przychodzili, liberosynkretów i innych, pragnęła przyłączyć się do Rady. Zjawiali się codziennie i pytali, czy muszą przejść próbę, udowodnić swoją przydatność. Radni witali ich przyjaźnie, choć niektórzy martwili się, że mogą być wśród nich szpiedzy. W chaosie tych dni nie było jednak miejsca na nadmierną ostrożność. Cutter wszędzie spotykał nowych przybyszów ogarniętych niepewnym entuzjazmem. Pewnego razu przetarł oczy ze zdumienia, bo wydawało mu się, że zobaczył mężczyznę, którego tułów był posadowiony tyłem na grzbiecie konia.