Któregoś wieczoru, idąc przez zimną mgłę i stado spłoszonych gołębi skalnych, Cutter usłyszał głos. Głęboko w uchu.
— Chodź do mnie na górę. Muszę ci coś powiedzieć. Po cichu. Proszę cię. Po cichu.
— Drogon? — Żadnego dźwięku oprócz trzepotu skrzydeł. — Drogon?
Grzechot kamyczków.
To nie był rozkaz, tylko prośba. Szemracz mógł go zmusić do przyjścia, ale nie zrobił tego.
Drogon czekał pośród ciemnych wzgórz nad pociągiem.
— Myślałem, że odszedłeś — powitał go Cutter. — Gdzie się podziewałeś?
Obok Drogona stał siwowłosy mężczyzna. Szemracz trzymał w ręku pistolet z lufą skierowaną w dół.
— Ten? — spytał starzec i Drogon skinął głową.
— Kto to jest? — spytał Cutter. Mężczyzna trzymał ręce za plecami. Miał na sobie staroświecką kamizelkę. Liczył sobie co najmniej osiemdziesiąt lat, ale stał prosto jak struna i patrzył na Cuttera z życzliwą powagą. — Kto to jest, Drogon? Kim ty, kurwa, jesteś?
— Drogi chłopcze…
— Spokój — polecił Drogon Cutterowi do ucha.
— Jestem tutaj, by przedstawić ci sytuację. To jest święte dzieło i musisz być poinformowany. Powiem ci prawdę, synu: nie interesowałeś mnie i nie interesujesz. — Mówił z melodyjnym zaśpiewem. — Przybyłem tutaj, aby zobaczyć pociąg. Od dawna tego chciałem i przyszedłem pod osłoną ciemności. Ale twój przyjaciel — ruchem głowy pokazał na Drogona — uparł się, że musimy pomówić. Uważa, że może cię to zaciekawić.
Skłonił głowę. Cutter spojrzał na pistolet w dłoni Drogona.
— Teraz posłuchaj, co mam ci do powiedzenia. Jestem Wrightby.
— Tak, widzę, że mnie znasz, wiesz, kim jestem. Przyznaję, że mnie to cieszy.
Cutter ciężko oddychał. „Bogowiekurwacholera!” Czy to możliwe? Znowu zerknął na pistolet Drogona.
— Stój spokojnie. — Wyszeptany rozkaz. Cutter wyprężył się tak szybko, że kręgosłup mu zatrzeszczał. Był sztywny jak pal. — Nie ruszaj się.
„Jabberze…” Cutter zdążył już zapomnieć, jak się czuje człowiek komenderowany przez Drogona. Trząsł się, próbował zacisnąć dłonie w pięści.
— Jestem Weather Wrightby i pragnę ci podziękować. Za to, co zrobiłeś. Masz świadomość, co osiągnąłeś? Przemierzyłeś świat. Wielkie przedsięwzięcie naszych czasów, na które od młodości czekałem. Ja sam wielokrotnie próbowałem. Z moimi ludźmi. Nie szczędziliśmy wysiłków. Przebijaliśmy się przez góry, przez dymokamień, pokonywaliśmy wszelkie naturalne przeszkody. Znasz je. Próbowaliśmy, umieraliśmy, zawracaliśmy. Zjadani, zabijani. Powalani przez mróz. Próbowałem tego raz po raz. A potem byłem już za stary. To wszystko — zatoczył ramieniem — cały ten metalowy szlak z Nowego Crobuzon na mokradła, do rozwidlenia, do Cobsea, do Myrshock, to była wielka rzecz. Ale nie o to walczyłem. Nie taki był mój ostateczny cel. Moje marzenie. Wiesz o tym. Nie, poświęciłem swoje życie innej wizji, wizji drogi od morza do morza. Otworzyć kontynent. Na zachód od Nowego Crobuzon. Historyczne dzieło. O to walczyłem, tego pragnąłem. Wiesz o tym, prawda? Wszyscy wiecie. Nie będę udawał, że mnie nie zezłościliście. Byłem wściekły, kiedy zabraliście mój pociąg. Ale potem zobaczyłem, co robicie… Święte dzieło. Wzięliście na siebie znacznie więcej, niż musieliście. Nie było mi łatwo przyglądać się temu bezczynnie, ale nie chciałem stawać wam na przeszkodzie. — Weather Wrightby jaśniał, jego wilgotne oczy pałały. — Musiałem do was przyjechać. Musiałem wam to powiedzieć. Za to, co zrobiliście, oddaję wam cześć.
Cutter dygotał jak zwierzę we wnykach, pozbawiony przez szemracza kontroli nad własnym ciałem. Szarpał się, ale bez skutku, ciągle słyszał „Nie ruszaj się” głęboko w uchu. Dźwięk ten przenikał go do szpiku kości. „Bogowie, kurwa, cholera”. Powietrze było zupełnie nieruchome. Z dołu dobiegały metaliczne brzęki. Było zimno.
— A potem przepadliście jak kamień w wodę, zniknęliście gdzieś na zachodzie. Ale wiedziałem, że jeszcze kiedyś o was usłyszę. A potem… — Weather Wrightby uśmiechnął się. — Chociaż przegrany i pokonany, mam swoje koneksje. Mam znajomych w Parlamencie, którzy chcą mojego sukcesu. Wiele dociera do moich uszu. Kiedy was znaleźli… jeden z ich zwiadowców albo kupców przeprawił się przez morze, usłyszał o kolejowym mieście i przekazał wiadomość do kraju, a oni wysłali szpiegów, którzy was wytropili… dowiedziałem się o tym. Kiedy wysłali żołnierzy, żeby pod osłoną wojny przywieźli z powrotem wasze głowy, również się o tym dowiedziałem. Czy mogłem zatem do was nie przyjść? Znacie drogę. Znacie szlak przez kontynent. Macie świadomość doniosłości tej wiedzy? Nie mogłem pozwolić, żeby ją pogrzebali. Poruszaliście się tak szybko, jak było to możliwe. W niektórych miejscach zbaczałem z trasy, trzymałem się bardziej na południe, bliżej Momentu. Ale przy wszystkich niuansach to jest wasza droga. Musiałem ją poznać. Przekazałem więc informację waszemu największemu obrońcy w mieście, jeszcze z czasów narodzin Rady. Myślicie, że ludzie o tym nie wiedzą? — Pokręcił głową z wyrozumiałym ubawieniem. — Kto mógł mieć jakieś wyobrażenie, dokąd udała się Rada? Oczywiście wiedzieliśmy to. Od dawna wiedzieliśmy, kto jest ich człowiekiem w mieście. Długo opłacałem jednego z jego znajomych, żeby utrzymać z nim kontakt. Uzyskał od niego informacje, które pozwalały mu was znaleźć. Byliśmy przekonani, że się tego podejmie. A my mu pomagaliśmy w wykonaniu tego zadania. W znalezieniu Rady i sprowadzeniu jej z powrotem do kraju. Mój szeptodziej. — Drogon był jego pracownikiem. Ochroniarzem, funkcjonariuszem MKK. Krew odpłynęła Cutterowi z żołądka. — Podobno jest gdzieś w pobliżu. Wasz protektor Low. Widziano go. Odkąd Kolektyw znalazł się na krawędzi klęski, sprawiał wrażenie zagubionego. Widziano go koło torów. Czekał na wasze przybycie. Mamy to, czego potrzebowaliśmy. Przyszliśmy pomóc i poznać ostatni etap drogi. Teraz znamy ją od początku do końca. Drogon, mój człowiek. Dobry chłop. Nie mogliśmy pozwolić, żeby was unicestwili. Musieliśmy temu zapobiec. Tak blisko celu, już prawie w domu. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby was zabili tak blisko miasta. Chcieliśmy waszego powrotu.
„Dlatego Drogon wrócił. Ten obłąkany bydlak, zasrana misja Wrightby’ego. A kawaleria, która przyjechała na ratunek? Wszyscy z MKK? Bogowie kochani! Było dla niego ważne, żebyśmy dotarli do końca. Chciał zobaczyć, jak koło się zamyka. Chciał poznać naszą drogę do ostatniego metra. Walczył z miastem. Zabił milicjantów, żeby doprowadzić do naszego powrotu”.
— A teraz jesteście tutaj. Spokojnie, synu, spokojnie.
— Nie ruszaj się — szepnął Drogon i szamotanina Cuttera ustała.
— Dzisiaj jesteście tutaj, a jutro starym odcinkiem torów pojedziecie do miasta. Zrobiliście to, co było do zrobienia. Naniosłem na moje mapy waszą trasę. Przez kakotopiczną plamę. Pokonaliście tę drogę dzięki sile waszych ciał i marzeń. Dziękujemy wam za to. — Drogon skinął głową, bez szyderstwa i fałszywej uprzejmości. — Możecie być pewni, że to wykorzystamy. Zbuduję żelazną drogę. Ten kontynent zostanie odnowiony, prze-tworzony, upiększony.