— W porządku, Judaszu, w porządku. — Cutter poklepał go po ramieniu i zostawił tam swoją dłoń. Objął Judasza. Do oczu napłynęły mu łzy, zamrugał, powstrzymał je. „Ale z nas para” — pomyślał i zaśmiał się w głos, a Judasz mu zawtórował. „Tam leży Nowe Crobuzon”. Cutter ustalił kierunek. — Judasz, dokąd idziemy?
— Zabierz mnie do domu — odparł Judasz i Cutter znowu miał mokre oczy.
— Tak — powiedział ostrożnie. — Zabiorę cię do domu.
Ich mała autoiluzja, że to jest możliwe. Szeroki łuk w stronę wzniesień za dworcem towarowym, może uda im się tamtędy przemknąć do ubogich dzielnic na obrzeżach miasta. Na przykład do Chimer albo przez przedgórze do Smoły, rzecznych koczowników i drobnych kupców, których może uda się nakłonić, żeby ich zabrali łodzią — koło Kruczych Wrót, Creekside i pozostałości getta kheprich — do Zakola Smogu, do wnętrza Nowego Crobuzon. Cutter ruszył na północ, jakby taki właśnie mieli plan.
„Co to było, Judaszu? Co ty zrobiłeś?” Cutter przypomniał sobie opowieści Judasza o bezcielesnych golemach, stiltspearach i ich ezoterycznej golemetrii. „Nie wiedziałem, że potrafisz dokonać czegoś takiego”.
Nagle nie byli już sami, trafili na ciągnącą w przeciwnym kierunku karawanę.
— Idziecie w złą stronę, przyjaciele — powiedział im jeden z napotkanych.
Cutter i Judasz bez słowa maszerowali dalej. Koła wozów oddaliły się, żłobiąc bruzdy w ziemi. Cutter spojrzał w niebo, zobaczył ptaki. „Jeszcze trochę. Jeszcze kawałek”. Nie umiał powiedzieć, do kogo czy do czego kieruje swoją prośbę. Judasz osłabł i Cutter go podtrzymał.
— Jak ty wyglądasz — powiedział. — Jak ty wyglądasz. — Własnym rękawem starł brud z twarzy Judasza. — Jak ty wyglądasz.
Zbliżyła się druga mała fala uciekinierów. Tym razem etnicznie zróżnicowana. Ludzie z pchanymi wózkami, stęsknieni za wodą vodyanoi. Gruba kaktuska z potężną pałką w garści. Uniosła ją na widok Cuttera i Judasza, ale z powrotem opuściła, kiedy zobaczyła ich dokładniej. Były dwie kobiety khepri, tak ciasno zawinięte w szale, że poruszały się drobnymi kroczkami. Konwersowały za pomocą głowoskarabeuszy, gestykulowały głowoodnóżami i żuchwami, a dodatkowo emitowały tchnienia chymicznej komunikacji. Za nimi, jako swego rodzaju znak interpunkcyjny wieńczący tę mieszaną grupę, szedł konstrukt.
Cutter wytrzeszczył oczy. Nawet Judasz spojrzał uważniej, przez mgłę swego wyczerpania. Konstrukt minął ich, telepiąc się koleinami.
Kończyny, tułów i głowa w mniej więcej ludzkim układzie, głowa urobiona z cyny i szkła, reszta z żelaznych rur. Jedno ramię oryginalne, drugie — część zamienna z wypolerowanego, jaśniejszego metalu. Przez wylot, który przypominał pęczek cygar, wydychał dym. Cylindry nóg podnosił i odstawiał z nieludzką precyzją. Na odpowiedniku ramienia niósł tobołek na końcu laski.
Jeden z nielicznych legalnych konstruktów, służący albo zabawka jakiejś bogatej rodziny? Ocaleniec z pogromów, który przez lata ukrywał się w podziemiu? „Coś ty za jeden?” Poszedł za swoim właścicielem na wygnanie, starannie stawiając kroki, po prostu wykonywał zmatematyzowane rozkazy wczytane do jego maszyny analitycznej? Cutter przyglądał mu się z zabobonnym lękiem przedstawiciela pokolenia urodzonego po Wojnie Konstruktów.
Głowa obróciła się ze zgrzytem źle naoliwionego metalu. Spojrzał na nich mlecznymi, melancholijnymi oczami i chociaż absurdem byłoby sądzić, że pośród kółek zębatych mechanizmu za tym szkłem tkwi samoczynnie zrodzona świadomość, Cutter przez moment miał poczucie, że po upadku Kolektywu sytuacja w Nowym Crobuzon stała się tak bardzo nie do zniesienia, że nawet maszyny zaczęły uciekać. Kiedy konstrukt ich minął, Cutter i Judasz ruszyli dalej.
Mieli przed sobą jeszcze wiele kilometrów drogi. Jakiś hałas. „Milicja już wiele godzin temu dotarła do zastygłej Żelaznej Rady” — pomyślał Cutter. Dźwięk przybliżył się. Cutter zamknął oczy. Zgodnie z jego oczekiwaniami okres wytchnienia dobiegał końca.
Na małej, usłanej kamieniami polanie Cutter i Judasz zobaczyli Rahula i dosiadającą jego jaszczurczego grzbietu Ann-Hari, która jechała z wyszczerzonymi zębami i rewolwerem w dłoni.
— Judasz. — Zeskoczyła na ziemię. — Judasz.
Cutter poklepał się po kieszeniach, aż w końcu znalazł pistolet. Uniósł go niepewnie i próbował wymierzyć. Rahul przyskoczył do niego jak błyskawica i pochwycił w jaszczurcze ramiona. Wygiął się do przodu w talii i odebrał mu broń. Z szorstką życzliwością poklepał Cuttera po policzku. Potem zaczął go odciągać jak rodzic niesforne dziecko. Cutter protestował, ale tak słabo, jakby nic nie mówił. Był prawie pewien, że pistolet by nie wystrzelił. Że jest zatkany albo nienaładowany.
Judasz słaniał się na nogach i patrzył na Ann-Hari. Uśmiechnął się do niej ze swoim profetycznym spokojem. Ann-Hari drżała na całym ciele. Cutter próbował coś powiedzieć, zapobiec temu, co wisiało w powietrzu, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.
— Dlaczego? — spytała Ann-Hari, ze łzami w oczach podchodząc do Judasza.
— Inaczej by zginęli — odparł Judasz.
— Nie możesz tego wiedzieć.
— Nieprawda. Widziałaś. Widziałaś na własne oczy. Wiesz, co by się stało.
— Ja nie wiem, ty nie wiesz i nikt nie wie! Bądź przeklęty, Judaszu!
Cutter nigdy nie widział Ann-Hari tak wściekłej, tak niepanującej nad sobą. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, ponieważ to nie była jego chwila.
Judasz nie okazywał po sobie strachu, patrzył na Ann-Hari z niepodzielnością uwagi, która szarpnęła Cuttera za serce. „To nie może się tak skończyć”. Uścisk ramion Rahula był opiekuńczy.
— Ann-Hari — powiedział Judasz łagodnym głosem, chociaż na pewno wiedział. — Wolałabyś, żeby zginęli? Żebyś ty zginęła? Próbowałem was nakłonić do zawrócenia, próbowaliśmy… — „Wiedziałeś, że nie zawrócą” — pomyślał Cutter. — Są teraz bezpieczni. Nic nie może im się stać. Żelazna Rada trwa.
— Zamarynowałeś nas, ty draniu…
— Wszyscy byście zginęli…
— Anuluj to.
— Nie wiem jak. A nawet gdybym wiedział, nie zrobiłbym tego, wiesz o tym.
— Anuluj to.
— Nie. Wszyscy byście zginęli.
— Kurwa, Judasz, nie masz prawa…
— Wszyscy byście zginęli.
— Może. — Wypluła z siebie to słowo. Nastąpiła długa cisza. — Może byśmy zginęli, ale nie wiesz tego. Nie wiesz, czy za plecami milicji nie stał Kolektyw i nie czekał na nas, żeby zaatakować, a teraz wszyscy się boją. Nie wiesz, ilu ludzi zmobilizowałby nasz przyjazd, nawet gdyby nas pozabijali. Rozumiesz? Nawet gdyby nas pozabijali.
— Musiałem… to jest Rada. Musiałem zadbać o to, żeby nic jej się nie stało, żeby wam nic się nie stało.
— Nie miałeś prawa o tym decydować. Nie miałeś prawa.
Nieznacznie odsunął ramiona od ciała i spojrzał jej prosto w oczy. Łącząca ich więź nie umarła, przeskakiwały niewidoczne iskry. Zdawali się czerpać energię z otoczenia. Judasz patrzył na nią z cierpliwością, z gotowością.
— Rada nie była twoją własnością, Judaszu Low. Nigdy tego nie zrozumiałeś. — Uniosła pistolet. Cutter sapnął i szarpnął się w uścisku Rahula. Przycisnęła lufę do piersi Judasza. Ani drgnął. — Ta twoja pycha… Nie stworzyłeś Żelaznej Rady. Nigdy nie była twoją własnością. — Cofnęła się kilka kroków i wymierzyła mu z pistoletu w usta. — Może do końca tego nie zrozumiesz, Judaszu. Judaszu Low. Żelazna Rada nigdy nie była twoja. Nie ty decydujesz. Nie ty decydujesz, co, gdzie i kiedy. To było nasze miejsce, nasza godzina. Wiedzieliśmy to. Podjęliśmy decyzję. Nie wiesz i my też nie wiemy… nigdy się nie dowiemy, co by się stało. Pozbawiłeś tych ludzi wolności wyboru.