— Musimy zaczekać, aż to draństwo zniknie — powiedział Pomeroy.
— Nie możemy — odparł Drogon, zwracając się na przemian do Cuttera i Pomeroya. — Łapowżercy nie ścigają waszego przyjaciela, tylko nas. Idą tropem naszych myśli. Musimy się przedostać na drugą stroną.
— Mamy walczyć? Z łapowżercami?! — obruszył się Pomeroy.
— Będzie dobrze — powiedział Cutter z nagłym przekonaniem. — Unieszkodliwimy ich.
To Cutter, a nie Drogon znalazł drogę na dół. Zeszli jeden po drugim, szeptodziej na końcu.
— Ten przeklęty łapowżerca jest strasznie blisko — powiedział do Cuttera. — Przy wejściu. Zobaczył psy, wchodzi do kanionu.
Cutter spojrzał za siebie. „Chodź zobaczyć” — pomyślał. „Chodź i popatrz na swoją pułapkę”. Pobiegł w stronę wylotu wąwozu.
— Zwariowałeś?! — krzyknęli za nim jego towarzysze.-Wracaj, Cutter!
— Stój — powiedział szeptodziej i Cutter musiał się zatrzymać.
— Puść mnie! — wrzasnął wściekły. — Muszę coś sprawdzić. — Jego stopy jednak ani drgnęły. — Kurwa, puść mnie! — Szeptodziej wyswobodził go. Cutter pospieszył ku czarnej szczelinie. Z bijącym sercem zbliżał się do wylotu wąwozu, koło którego leżały kamienne śmieci, odłamki głazów. Wsunął głowę do środka. — Chodź mi pomóc — powiedział. — Pomóż mi ją znaleźć.
Rozległ się jakiś dźwięk. Cutter usłyszał ruch powietrza, oddech kamienia.
— Nadchodzi — powiedział szeptodziej.
Drogon stał bez ruchu, podobnie jak Pomeroy i Elsie. Patrzyli na Cuttera, jakby stracili wszelką nadzieję na ratunek.
— Chodź mi pomóc — powiedział Cutter i zajrzał w ciemności. Szum tego, co się zbliżało, uderzył go obuchem. Jego uwagę przykuł jakiś błysk. Zdradzał on rozciągnięty tuż nad ziemią drut ginący po obu stronach w stertach kamieni. Cutter wiedział, że kabel jest podpięty do ukrytych baterii i machin. — Znalazłem! — zawołał. — Podniósł wzrok i usłyszał potworny skowyt. Liście i kawałki mchu zostały wydmuchane z tunelu. Hałas robiony przez łapowżercę był bardzo dokuczliwy. Cutter zobaczył w szczelinie wirujące zgniłe liście. Między skalnymi ścianami rozbrzmiewało staccato, granie na werblu i dyszenie konia. Cutter wrócił do swoich towarzyszy. — Bądźcie gotowi do ucieczki — ostrzegł ich.
Nastał świt. Hałaśliwy. Koń galopował w ich stronę. Tak szybko poruszał nogami, że brzmiało to jak cały oddział kawalerii. Wierzchowiec Drogona. Biegł szybciej od wszystkich koni w dziejach wszechświata, po ostrych kamieniach, pędził dalej, mimo że miał skręcone kostki i popękane kopyta. Pot i krew z ran zalewały mu skórę. Coś plamistego uczepiło się jego szyi, ogoniasty kikut wwiercał się jak gąsienica w końskie ciało.
Za koniem pojawił się mężczyzna. Wisiał w powietrzu ze splecionymi ramionami i śmigał ku nim z przerażającą prędkością. Zobaczył ich. Obniżył lot, nadal pionowo. Otworzyli ogień. Czubki jego butów zawadzały o kamienie.
Cutter wstał, strzelił, odskoczył do tyłu i pośliznął się na łupku. Wszyscy strzelali. Szeptodziej stał na szeroko rozstawionych nogach z rewolwerem w każdej dłoni i mierzył spokojnie jak przystało na fachowca. Pomeroy i Elsie strzelali gorączkowo i trafiali. Z konia i mężczyzny trysnęła krew, ale to również ich nie spowolniło.
Lewitujący mężczyzna otworzył usta i plunął ogniem. Płomienie liznęły i rozżarzyły drut, toteż przez ułamek sekundy łapowżercy zobaczyli metal, ale byli za bardzo rozpędzeni. Wystraszony mężczyzna otworzył usta, a koń pysk, ale nie mogli się zatrzymać. Przerwali drut i wypadli na otwartą przestrzeń.
Kamienie wpadły w furię. Metalowe spirale rozwinęły się i zasiliły obwody taumaturgiczną energią. Stukot zaworów — po czym masa wezbranej energii została wyzwolona i uruchomiła proces, pod kątem którego ustawiono całą tę instalację — stworzyła golema.
Posłużyła się tym, co było w pobliżu. Materiałem ze szczeliny. Cała energia tego magicznego pola została w jednej chwili pobudzona. Kamienie podniosły się i sprawiały takie wrażenie, jakby od zawsze miały ludzki kształt. Te długie na sześć metrów piarżyste zbocza to jest ramię, te kruche, wyschnięte krzaki to jest drugie ramię, te wielkie głazy to brzuch, na dole nogi z kamienia, a na górze gliniana głowa.
Golem był prymitywny i skonstruowany z zabójczą prostotą. Szybko jak błyskawica wielotonowymi ramionami chwycił obu łapowżerców. Próbowali stawić mu czoło. Potrzeba było tylko niedostrzegalnego mgnienia, żeby golem przetrącił zwierzęciu kark i zmiażdżył łapowżercę wczepionego w grzywę konia.
Mężczyzna był szybszy. Plunął ogniem, który nieszkodliwie owiał twarz golema. Z nieprawdopodobną siłą mężczyzna szarpnął za ramię z zakrzepłego kamienia i wyrwał je ze stawu, toteż ruchy golema stały się koślawe, ale nie wypuścił łapowżercy z uścisku. Chociaż ramię odpadało po kawałku, golem ściągnął lewitującego mężczyznę na dół, chwycił jedną ręką za nogi, a drugą za głowę i rozerwał na dwoje.
Jak tylko gospodarz wyzionął ducha — jeszcze fruwając w powietrzu — golem, wykonawszy zadanie, przestał istnieć. Kamienie rozleciały się na wszystkie strony, wzbijając chmurę pyłu i częściowo zasypując martwego konia.
Rozszarpane członki gospodarza potoczyły się w zarośla i zbryzgały kamienie krwią. Pod garniturem coś pulsowało.
— Trzymajcie się z daleka — ostrzegał Cutter. — On poszuka sobie następnego gospodarza.
Drogon zaczął strzelać do spadającego ciała. Trup ledwo znieruchomiał, kiedy jakiś czworonożny stwór koloru krwiaka wypełzł z ubrania i zawisł w powietrzu jak pająk.
Rozpierzchli się. Strzelba Pomeroya zagrzmiała, ale stwór nie dał za wygraną i był już prawie przy wrzeszczącej Elsie, kiedy zatrzymała go kolejna salwa Drogona. Szeptodziej strzelał z marszu, trzy precyzyjnie wycelowane kule trafiły w ukrytą w trawie istotę. Drogon ją kopnął, a potem podniósł, poszarpaną i zakrwawioną.
To była ręka. Plamista prawa ręka. Z nadgarstka wyrastał krótki ogon.
— Manus — powiedział szeptodziej do Cuttera. — Kasta wojowników.
Znowu rozległ się hałas, jakby jakieś duże zwierzę przedzierało się przez zarośla. Cutter odwrócił się i spróbował zrobić jakiś odstraszający użytek z nienaładowanej broni.
Kolejny hałas, ruch w oddalonym o niespełna kilometr zagajniku. Jakiś kształt wyłonił się z ukrycia, olbrzym, gigantyczny szary człowiek. Nie wiedzieli, co zrobić czy powiedzieć, kiedy ruszył ku nim. W końcu Cutter krzyknął i puścił się biegiem. Gliniany człowiek był coraz bliżej i Cutter zobaczył, że ktoś macha do niego z pleców olbrzyma: mężczyzna, który zeskoczył na ziemię i podszedł do niego z otwartymi ramionami. Wołał coś, ale nikt go nie słyszał. Każdy jego krok, tak samo jak Cuttera, wzbijał do góry pył i lepkie insekty, które się do nich przyklejały.
Cutter biegł do góry, a mężczyzna na dół. Cutter zawołał imię mężczyzny. Głos mu się załamał.
— Znaleźliśmy cię — wyszlochał. — Znaleźliśmy cię.
CZĘŚĆ DRUGA
POWROTY
Rozdział szósty
Wysoko nad targowiskiem z hukiem otworzyło się okno. Wszędzie otwierały się okna nad targowiskami. Miasto targowisk, miasto okien.
Jeszcze raz Nowe Crobuzon. Niestrudzenie, bezlitośnie to samo. Wiosna była ciepła, zapachowo przykra: rzeki cuchnęły. Hałas. Nieprzerwanie Nowe Crobuzon.