Выбрать главу

Jeden prze-tworzony gościł tutaj po raz pierwszy. Ramiona miał skrzyżowane w nadgarstkach i zespolone ze sobą w tym miejscu. Kiedy zginał i prostował palce, wyglądało to tak, jakby naśladował ptaka.

Były dwie kobiety z fabryki pod przęsłami kolei, tkaczki, poza tym doker, ślusarz i urzędnik vodyanoi w specjalnej imitacji ludzkiego garnituru, której można było używać w wodzie, z naszytym krawatem do kompletu. Jakiś człowiek-kaktus uczestniczył w spotkaniu na stojąco. Beczki taniego piwa i wina służyły za stoliki na dysydenckie publikacje: pomięty „Krzyk”, „Kuźnica” i kilka egzemplarzy najpopularniejszego wywrotowego pisma „Rozszalały Renegat”.

— Chaverim, dziękuję wam za przybycie. — Mężczyzna w średnim wieku emanował spokojnym autorytetem. — Pragnę powitać naszego nowego kolegę, Jacka. — Skinął głową w stronę prze-tworzonego. — Wojna z Tesh. Infiltracja milicji. Wolne związki zawodowe. Strajk w piekarni Purrilla. We wszystkich tych kwestiach mam coś do powiedzenia, ale na początek chciałbym przedstawić moje stanowisko — nasze stanowisko, stanowisko „RR” — w kwestii rasowej.

Spojrzał na vodyanoi, a potem na człowieka-kaktusa i zaczął mówić.

Właśnie te wprowadzenia, te dyskusje wciągnęły Oriego w środowisko „RR”. Przez trzy miesiące co dwa tygodnie kupował egzemplarz od sprzedawcy owoców w Murkside i w końcu ten człowiek spytał go, czy chciałby podyskutować na temat omawianych tam kwestii, a następnie skierował Oriego na tajne spotkanie. Ori chodził regularnie, podnosił coraz więcej kwestii, zgłaszał coraz więcej obiekcji, angażował się z coraz większym entuzjazmem, aż w końcu, po spotkaniu, kiedy zostali sami, prowadzący w geście zaufania podał mu swoje prawdziwe nazwisko: Curdin. Ori odwzajemnił mu się tym samym, chociaż na spotkaniach jak wszyscy inni wciąż zwracali się do siebie per Jack.

— Tak, tak — mówił Curdin — sądzę, że masz rację, Jack, ale pytanie brzmi: dlaczego?

Ori rozłożył „RR” i czytał fragmentami. Znajome apele o skoordynowane działania, gniewne i dogłębne analizy, całe kolumny o strajkach. Każdy zakład pracy, każdy protest — udany bądź nie — paru ludzi, którzy odłożyli narzędzia, dwudziesto — czy stuosobowa demonstracja, półgodzinne zaprzestanie pracy, zniknięcie każdego członka cechu lub podejrzewanego o wywrotowe działania związkowca. Katalog wszystkich sporów, śmiertelnie poważnych i błahych. Oriego to nudziło.

Brakowało artykułów na inne tematy. Rozczarowanie Oriego zebraniami narastało. Nic się tutaj nie działo. Prawdziwa walka toczyła się gdzie indziej, efemerycznie. Na przykład w Dworze Podżebraków.

Postukał w gazetę.

— A gdzie Toro? — spytał. — Toro zaliczył kolejną akcję. Słyszałem. W Chnum. On i jego ludzie unieszkodliwili strażników i zastrzelili radnego. Czemu tutaj o tym nie piszą?

— Jack, przecież jasno powiedzieliśmy, jakie jest nasze stanowisko wobec Toro — odparł Curdin. — Był na ten temat felieton w przedostatnim numerze. My nie… My w ten sposób nie działamy.

— Wiem, Jack, Wiem. Wy go krytykujecie. Czepiacie się go. — Prowadzący milczał. — Toro coś robi, walczy, nie czeka tak jak wy. Wy siedzicie z założonymi rękami i mówicie mu, że co za dużo, to niezdrowo.

— To nie tak. Nie krytykuję nikogo, kto walczy z radnymi, milicją czy burmistrzynią, ale Toro nic nie zmieni w pojedynkę czy nawet ze swoją małą ekipą…

— Coś jednak zmienia.

— Za mało.

— Ale przynajmniej coś.

Ori szanował Curdina, wiele się dowiedział od niego osobiście i z jego artykułów i nie chciał go do siebie zrażać, ale samozadowolenie prowadzącego zaczęło doprowadzać go do furii. Ten człowiek był ponad dwa razy starszy od niego… „Może to jest po prostu kwestia wieku” — pomyślał Ori. Siedzieli i patrzyli na siebie naburmuszeni, podczas gdy inni wymieniali spojrzenia.

Potem Ori przeprosił za swoje zachowanie.

— Ja się nie gniewam — odparł Curdin. — Możesz być tak niemiły, jak tylko chcesz, ale powiem ci prawdę, Jack. — Byli sami i poprawił się: — Powiem ci prawdę, Ori. Martwisz mnie. Wydaje mi się, że idziesz przemyślaną drogą. Te twoje sztuki teatralne i kukiełki…

Pokręcił głową i westchnął.

— Nie jestem temu przeciwny, daję słowo, słyszałem, co się stało w Dworze Podżebraków, i wiesz, wyrazy uznania dla ciebie i twoich kolegów. Ale epatowanie i strzelaniny nie wystarczą. Pozwól, że cię o coś zapytam. Twoi koledzy, Elastyczni Lalkarze, dlaczego wybrali taką nazwę?

— Wiesz dlaczego.

— Nie, nie wiem. Wiem, że to jest hołd, i cieszę się z tego. Ale czemu dla niego, a nie dla Seshecha albo Billy’ego le Ginsena, czemu nie dla Poppy’ego Lutkina?

— Bo by nas aresztowali.

— Nie udawaj idioty, chłopie. Wiesz, o co mi chodzi… Są dziesiątki nazwisk, które mogliście wybrać, żeby coś przekazać, żeby nasikać burmistrzyni do wanny, ale uczciliście akurat jego. Założyciel i wydawca „RR” — a nie „Kuźnicy”, „Walki Robotniczej” albo „Szydła”. Dlaczego? — Curdin uderzył się gazetą w udo. — Powiem ci dlaczego, chłopie. Może o tym wiesz, może nie, ale to właśnie jego władza się boi. Bo miał rację. Na temat frakcji, na temat wojny, na temat pluralizmu. A Bill i Poppy, i Neckling Verdant, i cała reszta, Toro i jego banda, a nawet sam Jack Pół-Pacierza, dobrzy ludzie, chaverim, ale w takich kwestiach ich strategia jest gówno warta. Ben miał rację, a Toro jest na złej drodze.

Arogancja? Zaangażowanie? Pasja? Krytyczna analiza? Wściekły Ori nie miał ochoty rozszyfrowywać tonu głosu Curdina.

— Będziesz teraz szydził z Jacka Pół-Pacierza?

— Ależ nie, źle mnie zrozumiałeś…

— Na litość bogów, za kogo ty się uważasz? Toro coś robi, Curdin. Zmienia rzeczywistość. Ty… ty tylko gadasz, „Rozszalały Renegat” to tylko pusta gadanina. A Benjamin Elast nie żyje. Od dawna. Trup.

— Jesteś niesprawiedliwy — odparował Curdin. — Dopiero co zacząłeś się golić i ty mnie chcesz opowiadać o Benjaminie Elaście?

Powiedział to żartobliwym tonem, chcąc rozładować atmosferę, ale Ori był święcie oburzony.

— Przynajmniej coś zrobiłem! — zawołał. — Przynajmniej coś robię!

Rozdział ósmy

Nikt nie znał powodu wojny z Tesh. Redakcja „RR” miała swoje teorie, były też oficjalne wersje z kryjącymi się za nimi machinacjami, ale w środowisku Oriego nikt nie znał konkretnej przyczyny ani nawet nie wiedział, kiedy wojna się zaczęła.

Przed wielu laty dała się odczuć długotrwała recesja. Statki kupieckie z Nowego Crobuzon coraz częściej wracały do portu, donosząc o pirackich, niespodziewanych atakach okrętów nieznanego pochodzenia. Celem tych ataków stały się ekspedycje badawcze i handel Nowego Crobuzon. W swojej długiej historii miasto oscylowało między autarkią i otwarciem na świat, ale, jak narzekali poturbowani kapitanowie, próby zdobycia nowych rynków jeszcze nigdy nie zostały tak dotkliwie i tak nieoczekiwanie ukarane.

Po wielu stuleciach niepewności i dziwnych stosunków miasto doszło do porozumienia z Wiedźmokracją i jego statki mogły bez przeszkód żeglować przez Cieśninę Ognistej Wody. Istniała zatem droga morska do stepów i wysp, legendarnych miejsc na drugim końcu kontynentu. Statki wracały z długich rejsów i chwaliły się, że były w Maru’ahm. Po latach spędzonych na morzu przywoziły inkrustowane kamieniami szlachetnymi ciastka z miejsc odległych o tysiące mil morskich, z podwójnego miasta krokodyli zwanego Bracia. A potem zaczęły się problemy z piractwem i Nowe Crobuzon powoli sobie uświadomiło, że jest obiektem ataku.