Выбрать главу

W Spit Hearth prowadziły je kościoły: opieka nad ludźmi starszymi, ubogimi i sierotami znajdowała się w rękach hierofantów, mnichów i zakonnic. Swoimi zastępczymi szpitalami i stołówkami heretyckie i fanatyczne sekty budowały zaufanie, którego nie zyskałoby im tysiąc lat kaznodziejstwa. Widząc to, partia Nowe Pióra stworzyła przytułek tylko dla ludzi w Sunter, co stanowiło dla partii uzupełnienie walk ulicznych. Insurekcjoniści, którzy zostaliby natychmiast aresztowani, gdyby się ujawnili, nie mogli odpowiedzieć tym samym.

Zamiast tego poszli tropem pieniędzy z Kinken — i dowiedzieli się, że pochodzą od Francine 2, przestępczej królowej kheprich. Zdarzało się, że tego rodzaju fundacje subsydiowali potentaci nielegalnego przemysłu: krążyły słuchy, że w Mieście Kości pan Motley kupuje sympatię mieszkańców projektami pomocowymi. Ale niezależnie od tego, skąd pochodziły pieniądze, przytułek w Griss Fell był prowadzony przez miejscowych i Plenum dyskretnie dbało o to, aby wszyscy wiedzieli, że bierze w tym udział.

Kilku plenarystów z różnych frakcji pracowało ramię w ramię z niezrzeszonymi, toteż atmosfera była napięta. Dyskusje podczas przerwy na herbatę działacze prowadzili szeptem.

Ori nalewał rosół do misek. Rozpoznawał wiele twarzy i znał nazwiska niektórych wyrzutków społeczeństwa. Wielu z nich było prze-tworzonych. Kobieta, której za karę usunięto oczy — jej twarz była gładką taflą skóry od nosa aż po linię włosów — przeszła obok, trzymając się podartego płaszcza swego towarzysza. W większości ludzie, ale także przedstawiciele innych ras, którym się nie wiodło. Stary człowiek-kaktus ze zwiędłymi i kruchymi kolcami. Kobiety i mężczyźni pokryci bliznami. Niektórzy stracili rozum, śpiewali hymny, gadali od rzeczy albo zadawali pozbawione sensu pytania.

— Jesteś podwójny? — pytał starzec z kędzierzawymi włosami. Można się było dosłuchać resztek jakiegoś niezidentyfikowanego akcentu. — Jesteś podwójny? Jesteś nadliczbowy? Jesteś zakazany? Jesteś podwójny, synu?

— Ori! Przyszedłeś odpokutować za grzechy?

Ladia była pracownikiem pełnoetatowym. Żartowała ze wszystkich wolontariuszy, że przychodzą tutaj tylko po to, aby ulżyć swemu sumieniu. Nie była głupia — wiedziała, kto do jakiego ugrupowania należy. Kiedy Ori zrobił sobie przerwę, przyszła do niego i dolała mu alkoholu do herbaty. Ori wiedział, że stołowe obyczaje głodnych zagłuszają ich rozmowę.

— Jesteście jak Toro — powiedział do niej. — Wy jedni coś robicie, zmieniacie rzeczywistość tu i teraz.

— Wiedziałam! Wiedziałam, że przychodzisz tutaj, bo czujesz się winny — odparła, obracając sprawę w żart. — Spełniasz swój obowiązek.

Dotrwał do końca zmiany i zachował cierpliwość. Z niektórymi potrzebującymi próbował zamienić parę słów. Niektórzy uśmiechali się i odpowiadali, niektórzy owiewali go alkoholowym albo herbacianym oddechem.

— Jesteś nadliczbowy? Jesteś zakazany? Jesteś podwójny? — spytał go natarczywy starzec. Ori zabrał mu miskę. — Tak, jesteś podwójny. Jesteś podwójny, hultaju.

Mężczyzna uśmiechnął się jak święty, pokazał na goły brzuch Oriego tuż nad spodniami, z których wyszła mu koszula, i wcisnął za nie złożony egzemplarz „RR”.

* * *

Ori włożył koszulę do spodni, bez pośpiechu, który mógłby zwrócić na niego uwagę. Umył miski pod pompą, podczas gdy starzec rechotał, ciągnął się za brodę i powtarzał mu za plecami, że jest „podwójny”. Ori powoli obszedł salę, rozdając ostatnie kawałki chleba, i wrócił do roześmianego starca.

— Tak, jestem — powiedział półgłosem, konwersacyjnym tonem. — Jestem podwójny, ale byłbym ci wdzięczny, gdybyś tak głośno o tym nie trąbił, chłopie. Wolałbym, żeby nie wszyscy o tym wiedzieli, kapujesz? Zachowaj to w tajemnicy, co?

— Jasne. — Zachowanie starca uległo nagłej zmianie. Wyszedł z niego spryt szaleńca. Zniżył głos. — Jasne, da się zrobić, co nie? Dobrzy ludzie, ci podwójni. Wy podwójni. Tak samo jak inni, nadliczbowi, wolni i zakazani. — Partia Nadliczbowych, Wolny Związek, Liga Zakazanych, nie tylko podwójni! Starzec wymienił frakcje Plenum. — Dobrzy ludzie, ale tylko kłapią zębami — powiedział, otwierając i zamykając usta. — To wszystko jest tylko kłapanie zębami. — Ori uśmiechnął się i skinął głową. — Lubią gadać. I wiesz, nie ma w tym nic złego, gadanie jest dobre. Nie zawsze jest tylko… kłapaniem zębami.

— Kto to jest ten stary? — spytał Ori Ladii.

— Spiral Jacobs — wyjaśniła. — Biedny stary obłąkaniec. Znalazł kogoś do rozmowy! Uznał, że cię lubi? Uznał cię za zakazanego, wolnego, podwójnego? — Ori przyjrzał się jej bacznie. Nie wiedział, co ma o tym sądzić. Czy w jej słowach jest jakiś ukryty sens? — Zaczął ci mówić o ramionach i językach? Ramiona i języki, Spiral! — krzyknęła. Pomachała ramionami i wystawiła język, a starzec ze skrzeczącym śmiechem zrobił to samo. — Jest za tymi pierwszymi, a przeciwko temu drugiemu, o ile dobrze sobie przypominam — powiedziała do Oriego. — Recytował ci już swoją rymowankę? „Za dużo pytlowania, za mało działania”.

Kiedy Ori wychodził tego wieczoru do domu, w drzwiach spotkał innego ochotnika, człowieka o dobrym sercu, ale trochę tępego.

— Widziałem, że rozmawiałeś z Ladią o Spiralu Jacobsie. — Uśmiechnął się i szepnął: — Słyszałeś, co o nim mówią? Co wcześniej robił? Był z Jackiem Pół-Pacierza! Przysięgam na Jabbera. Był w bandzie Jacka, znał Człowieka z Blizną i się wywinął.

Rozdział dziewiąty

Następnego wieczoru Spiral Jacobsa nie było w przytułku i dzień później też nie. Zaskoczenie i radość, z jaką Ladia witała Oriego, zaczęła przygasać. Zauważył, że Ladia go obserwuje, aby sprawdzić, czy nie handluje narkotykami albo kontrabandą, ale ciężko pracował i mogła się tylko dziwić.

W czaszelę, kiedy Ori zamiatał podłogę przytułku, usłyszał:

— Jesteś zakazany? Jesteś podwójny? — Spiral Jacobs zobaczył go, uśmiechnął się i powiedział: — Dobry chłopak. Jesteś, czyż nie, jesteś… — Zamrugał powiekami, uniósł do góry jeden palec i puścił do Oriego oko, a potem nachylił się i szepnął: — Podwójny.

„Jedna próba” — pomyślał Ori. Zmusił się do sceptycyzmu. Jedno małe ustępstwo dla tej ofiary. Dopiero kiedy całe jedzenie zostało wydane i pierwsze bezdomne rodziny zaczęły się schodzić z żebractwa lub złodziejstwa, żeby odpocząć, Ori skierował niespieszne kroki w stronę miejsca, w którym Spiral założył obóz.

— Napijemy się kiedyś razem? — zagaił. — Wydaje mi się, że mamy parę wspólnych zainteresowań. Moglibyśmy pogadać o różnych rzeczach. O podwójnych. O naszym przyjacielu Jacku.

— Nasz przyjaciel, no. Jack.

Starzec położył się na kocu. Cierpliwość Oriego zaczęła się wyczerpywać. Spiral Jacobs wygrzebał skądś kartkę papieru. W skrzyżowanych zagięciach zgromadził się brud. Z dziecinnym uśmiechem Spiral pokazał kartkę Oriemu.

* * *

W wieczornym chłodzie Ori maszerował do domu. Szedł za trasą kolejki, koło torów wydźwigniętych nad dachy na ceglanych przęsłach, łukach podobnych do węży morskich. Przez brudne okna przejeżdżających pociągów sączyło się słabe światło i kładło konwulsyjne cienie na wielopłaszczyznowym krajobrazie dachów, po czym zza kominów znowu wypełzała ciemność.