Выбрать главу

— Twoi kumple każą mi robić różne rzeczy — powiedział Ori. — Niezbyt gościnne typy, co?

— Tak, ale jak już się z tobą zaprzyjaźnią, to na całe życie. Jestem w tym przytułku już bardzo długo i czekałem, czy znajdę kogoś, kogo będę im mógł przedstawić.

W ten ostrożny i zakamuflowany sposób Ori i Spiral Jacobs dyskutowali o polityce. Na spotkaniach chaverim „RR” Ori był milczący i czujny. Ich liczba to spadała, to znowu rosła. Z kobiet zatrudnionych w fabryce z Skulkford przychodziła już tylko jedna. Coraz częściej zabierała głos i była coraz lepiej poinformowana.

Słuchał tego z pewną nostalgią i zadawał sobie pytanie: „Jak ja to zrobię?”.

* * *

Poszedł do Dog Fenn. Milicję trudniej tam było znaleźć, ale za to miał lepsze możliwości ukrycia się. Potrzebne były dwie próby, staranne planowanie i sporo szekli na łapówki.

Noce w ciemnościach pod przęsłami mostu Barley. Dwuosobowy patrol spotkał zdyszanego chłopaka, który powiedział im, że ktoś wpadł do rzeki, a jego koledzy narobili krzyku. Młoda prostytutka wołała w czarnej wodzie o pomoc, a górą świszczały pociągi. Miotała się w autentycznym strachu (nie umiała pływać, ale podtrzymywała ją od dołu dwójka małych vodyanoi, które bełtały wodę swoim ekwiwalentem śmiechu).

Pierwszej nocy milicjanci stanęli na brzegu i oświetlili latarkami rozkolebaną kobietę, a dzieci wrzeszczały, że zaraz się utopi. Funkcjonariusze krzyknęli do niej, żeby się trzymała, i poszli po posiłki. Ori wyszedł z ukrycia, wyciągnął niezbyt zachwyconą prostytutkę z wody i kazał wszystkim opuścić miejsce zdarzenia.

Drugiej nocy jeden z funkcjonariuszy zostawił kurtkę i buty swojemu koledze i wszedł do zimnej wody. Vodyanoi dali nura, skutkiem czego kobieta spanikowała i zaczęła tonąć. Chaos w wodzie nie był udawany. Wrzeszczące dzieci nagabywały drugiego milicjanta, żeby Pomógł, popychały go, aż w końcu ryknął na nie i zamachnął się pałką, ale było już za późno. Przeszukały ubranie jego kolegi, mimo że trzymał je w ręku, i opróżniły kieszenie.

Ori zostawił znaczek w starym bucie na rogu Toro. Kiedy wrócił tam dwa dni później, ktoś na niego czekał.

Starobark był człowiekiem-kaktusem, chudym i niskim jak na swoją rasę, niższym od Oriego. Szli przez targ mięsny. Ori zobaczył, że ceny nadal rosną.

— Nie wiem, kto cię skierował w naszą stronę i nie będę o to pytał — powiedział Starobark. — Gdzie byłeś do tej pory? Z kim się zadawałeś?

— „Podwójne R” — odparł Ori i Starobark skinął głową.

— No tak, nie powiem o nich złego słowa, ale musisz się zdecydować, chłopcze. — Skierował ku Oriemu twarz, którą lata działania słońca prawie całkowicie wyprały z zielonego koloru. Ori czuł się przy nim bardzo młody. — U naszego przyjaciela jest zupełnie inaczej. — Podrapał się w nos, a rozpostarty pierwszy i ostatni palec utworzyły znak rogów. — Mam w tyłku, co by powiedzieli Elast czy ktoś z jego bandy. Możesz się pożegnać z filozofowaniem. Nie jesteśmy zainteresowani teorią wartości jako pracy, diagramami tendencji koniunkturalnych i innymi tego typu bzdurami. „Podwójne R” produkuje tylko kolejne koncepcje. Nie obchodzi mnie, czy umieją wykładać jak na uniwersytecie. — Zatrzymali się pośród much, ciepłego zapachu mięsa i okrzyków sprzedawców. — Mnie interesuje, co potrafisz zrobić, stary. Co możesz dla nas zrobić? Co możesz zrobić dla naszego przyjaciela?

* * *

Zrobili z niego gońca. Musiał pokazać swoją wartość, zabierając paczki albo listy, które zostawiał dla niego Starobark, transportując je przez miasto bez sprawdzania, co to jest, dostarczając je ludziom, którzy patrzyli na niego nieufnie i odprawiali go przed otworzeniem przesyłek.

Pił w Dwóch Gąsienicach, pielęgnując przyjaźń z nuevistami. Chodził na dyskusje „RR”. Tajemnice historii: „Jabber: święty czy oszust?”; „Szef Żelaznej Rady: prawda ukryta za stereotypem”. Energiczna młoda szwaczka stała się politycznym autorytetem. Ori czuł się tak, jakby obserwował wszystko przez okno.

W pierwszym tygodniu tathtisa, po niespodziewanym ochłodzeniu, Starobark zatrudnił go w roli czujki. Dopiero w ostatniej chwili powiedziano mu, na czym będzie polegało jego zadanie, i był bardzo przejęty.

Znajdowali się w Mieście Kości. Patrzyli, jak wieczór okłada tam sinymi cieniami sylwetki Żebra, Prakości, którym dzielnica zawdzięczała swoją nazwę, a wyrastały one na wysokość ponad sześćdziesięciu metrów, popękane, pożółkłe, butwiejące w geologicznym tempie. Okoliczne domy wyglądały przy nich jak zabawki.

Król tamtejszego półświatka Motley oczekiwał na przesyłkę. Ori nie miał pojęcia, w którym miejscu ludzie Toro ją przechwycą. Drżał z napięcia. Patrzył i patrzył, ale milicja się nie pokazała. Jego spojrzenie sięgało pustego obszaru pod Żebrami, parku miejskiego, w którym akrobaci i sprzedawcy rycin liczyli całodniowy urobek, nie zważając na monstrualną klatkę piersiową w górze.

Ori uważał, chociaż nie było na co uważać, i żałował, że nie ma pistoletu. Banda młodych ludzi otaksowała go wzrokiem i postanowiła darować go sobie. Nikt nie okazywał mu zainteresowania. Gwizdek pozostał w jego zaciśniętej dłoni. Ori nie wiedział nawet, że akcja się zaczęła, kiedy Starobark poklepał go od tyłu po ramieniu — Ori szarpnął się gwałtownie — i powiedział:

— Do domu, chłopcze. Robota skończona.

To było wszystko.

* * *

Ori nie umiał powiedzieć, w którym momencie przyjęto go do organizacji. Starobark zaczął przedstawiać go innym i wciągać w prowadzone półgłosem dyskusje.

W knajpach, oklejonych papą budach i labiryntach Lichford Ori omawiał taktykę z podwładnymi Toro. Był to dla niego okres próbny. Czuł się nieswojo, kiedy jego nowi koledzy kpili z Plenum — nazywali je „erzacem władzy dla maluczkich” — albo z podwójnych. Nadal chodził na podziemne spotkania tych ostatnich, ale inaczej niż parę miesięcy wcześniej natychmiast widział skutki swoich nowych działań. Pisano o nich w gazetach. Ori dowiedział się z prasy, że wziął udział w RABUNKU W MIEŚCIE KOŚCI.

Za każdą akcję mu płacono. Niewiele, tyle, żeby mu zrekompensować utraconą dniówkę, a potem trochę więcej. W Dwóch Gąsienicach i Dworze Podżebraków hojnie wszystkim stawiał i nueviści pili jego zdrowie. Ogarniała go nostalgia.

W Lichford miał nowych przyjaciół — Starobarka, Ulliama, Ruby’ego, Enocha, Kita. Banda Toro działała z rozmachem. Ich życie było inne, bogatsze i ciekawsze, ponieważ toczyło się w nieustannym niebezpieczeństwie.

„Jeśli teraz mnie złapią, to nie wsadzą mnie do więzienia, tylko co najmniej prze-tworzą” — pomyślał Ori. — „A najprawdopodobniej czeka mnie czapa”.

W Gross Coil prawie w każdym tygodniu strajkowano. Niespokojnie było w Zakolu Smogu. Nowopiórcy zaatakowali kheprich w getcie w Creekside. Milicja jeździła do Dog Fenn, Riverskin czy Howl Barrow i zgarniała związkowców, drobnych złodziejaszków i nuevistów. Najwybitniejszy przedstawiciel poezji KapKap został pobity na śmierć podczas jednego z takich najazdów. Jego pogrzeb przerodził się w małe zamieszki. Ori wziął w nim udział i rzucał kamieniami z innymi żałobnikami.

Miał takie poczucie, jakby nareszcie przebudził się ze snu. Jego miasto było halucynacją. Mógł wbić zęby w powietrze, wycisnąć z niego napięcie. Codziennie mijał pikiety, skandował razem z nimi.

— Sprawy nabierają impetu — zachwycał się Starobark. — Kiedy to zrobimy… kiedy nasz przyjaciel nareszcie się przebije i… spotka, wiecie z kim…