Выбрать главу
* * *

Dradscale była szeroka. Dopływały do niej kanały i strumienie, zasilając rzekę brudną wodą. Biegła prosto, kilometry wprzód.

Na wschodnim brzegu, za mangrowcami, wznosiły się jałowe wzgórza, pustynia spieczonego słońcem błota. A dalej leżało Shankell, miasto ludzi-kaktusów. Po zachodniej stronie krajobraz sprawiał jeszcze bardziej ascetyczne wrażenie. Za lasem pływowym stał grzebień kamiennych zębów. Nieprzyjazna strefa krasowa, niewiarygodna gęstwina ostrych kamieni. Jak wskazywały nieprecyzyjne dokumenty Cuttera, ciągnęła się na sto pięćdziesiąt kilometrów. Mapy były upstrzone uwagami odkrywców, jedna głosiła: „Pazury diabła”, inna: „Trzech nie żyje. Musieliśmy zawrócić”.

Były ptaki, bociany, które stąpały, unosząc skrzydła jak ramiona skradającego się złoczyńcy. W locie leniwie machały skrzydłami, jakby były zawsze zmęczone. Cutter nie zdawał sobie sprawy, że słońce może tak mocno palić. Wszystkim doskwierało, ale najmocniej oczywiście Fejhowi, który co chwila się zanurzał w swojej cuchnącej beczce. Kiedy woda wokół statku nareszcie przestała być słona, z ulgą dał nura, a potem na nowo napełnił nią swoje naczynie. Nie pływał długo, bo nie znał tej rzeki.

Człowiek, którego szukali, musiał być wektorem zmiany. Cutter wypatrywał na brzegach oznak, że tutaj był.

Płynęli także w nocy, anonsując się sadzą i dudnieniem maszyn parowych. W ostrym, czerwonym świetle poranka liście i pnącza zanurzone w wodzie zdawały się rozpuszczać, przypominając strugi wypływającego barwnika, jak woda wytapiająca się z lodu.

Słońce stało jeszcze nisko na niebie, kiedy Dradscale rozszerzyła się i przeszła w moczary. Tutaj kończył się kras, ziemia nieziemskich kamiennych palców. „Akif” zwolnił. Przez wiele minut słychać było tylko odgłos silnika.

— Co teraz, Cutter? — spytał ktoś wreszcie.

Pod wodą coś się poruszyło. Fejh wychylił się do połowy ze swojej beczki.

— Cholera, to są… — zaczął, ale odebrało mu mowę.

Głowy z szerokimi ustami wypływały na powierzchnię przed „Akifem”. Vodyanoi uzbrojeni we włócznie.

Kapitan z wrzaskiem dodał gazu i wodni rozbójnicy rozpierzchli się i zanurkowali. Fejh wywrócił beczkę, z której wylała się brudna woda. Krzyknął na vodyanoich w języku lubbock, ale mu nie odpowiedzieli.

Po chwili znowu wypłynęli na wierzch i przez chwilę sprawiali takie wrażenie, jakby stali na wodzie. Zanim opadli, rzucili włóczniami. Spod ich ramion wytrysnęły łuki spienionej wody, toteż ich włócznie stały się harpunami. Cutter nigdy nie widział takiej akwataumaturgii. Strzelił w wodę.

Kapitan nadal przyspieszał. Cutter uświadomił sobie, że sternik chce wpłynąć w brzeg. Nie było czasu na normalny manewr przybicia do brzegu.

— Uwaga! — krzyknął. Statek z ogłuszającym zgrzytem wpłynął na płyciznę. Cutter przeleciał przez dziób i boleśnie wylądował. — Chodźcie! — zawołał, wstając.

„Akif” wcinał się w ląd, tworząc swoistą rampę. Zagroda dla antylop pękła. Związane ze sobą zwierzęta zeskakiwały na brzeg, tworząc niebezpieczne kłębowisko kopyt i kikutów rogów. Fejh przeskoczył przez reling. Elsie uderzyła się w głowę i Pomeroy pomógł jej w zejściu na brzeg.

Ihona przecinała pęta kapitana. Cutter dwa razy wystrzelił w stronę nadpływających fal.

— Chodźcie! — zawołał ponownie.

W pobliżu statku wykwitła iglica wody. W pierwszej chwili Cutter sądził, że to jakaś kapryśna fala albo pokaz niezwykłej akwataumaturgii, ale był to kilkumetrowy słup krystalicznie czystej wody, na którego szczycie tronował vodyanoi. Szaman ujeżdżający swoją wodnicę.

Przez ciało wodnej istoty Cutter widział zniekształcony statek. Tysiące galonów żywiołu napierało na statek i wprawiało go w wibracje. Ihona i kapitan zsuwali się po pochylonym pokładzie w stronę vodyanoi. Próbowali wstać, ale wodnica przeskoczyła przez burtę, a dotarłszy do ich stóp, rozstąpiła się i pochłonęła ich. Cutter krzyknął, kiedy jego towarzyszka i jej jeniec zniknęli w brzuchu wodnicy. Machali rękami i nogami, usiłując płynąć, ale w którą stronę znajdowało się wyjście? Wodnica wzbudziła w swoich wnętrznościach prądy, które nie wypuszczały ich na zewnątrz.

Pomeroy ryknął jak szalony i wystrzelił. Cutter też wystrzelił, a Fejh wypuścił strzałę. Wszystkie trzy pociski uderzyły w korpus wodnicy z pluskiem wrzucanych do wody małych kamyczków i zostały wchłonięte. Drogę strzały można było śledzić: perystaltycznymi ruchami została wydalona w dół. Cutter znowu wystrzelił, tym razem do szamana siedzącego na wodnicy, ale chybił. Zrozpaczony Pomeroy rzucił się na wodnicę z pięściami, aby wyzwolić przyjaciółkę, ale ta go zignorowała, a ciosy powodowały tylko rozpryski wody.

Ihona i kapitan tonęli. Undyna przelała się do ładowni i szaman przeniknął do jej wnętrzności. Cutter patrzył bezsilnie, jak walcząca o życie Ihona znika pod pokładem.

Vodyanoi obsiedli „Akifa” i znów zaczęli rzucać włóczniami.

Ze statku trysnęła woda, wodnica wystrzeliła z luku jak gejzer. W środku miała części maszyny parowej — żelazo pływające z jej dziwnymi wewnętrznymi prądami. Ciała ofiar unosiły się jak drobiny. Wirowały w zgodzie z ruchem wody. Ihona miała otwarte oczy i usta. Cutter widział ją tylko przez moment, nim wodnica wskoczyła do rzeki — woda do wody — unosząc ze sobą łup i trupy.

Podróżni mogli tylko przeklinać i płakać. Pomstowali i lamentowali, aby w końcu ruszyć w drogę, w głąb lądu, byle dalej od statku, byle dalej od zabójczej wody.

* * *

W nocy siedzieli wyczerpani w kępie drzew w towarzystwie antylop. Ich spojrzenia spoczywały na Elsie. Księżyc i jego dwie córki, satelity okrążające go jak rzucone monety, stały wysoko na niebie. Elsie siedziała ze skrzyżowanymi nogami i patrzyła na nich. Cutter podziwiał jej spokój. Poruszała ustami. Koszulę zawiązała sobie wokół szyi. Oczy miała szklane.

Cutter spojrzał za jej plecy na wysoką trawę stepu. W świetle nocy drzewa tambuti i żelazokolce przypominały skrytobójców, a krępe baobaby stały z rozłupanymi koronami.

Kiedy Elsie ocknęła się z transu, zrobiła przepraszającą minę. Odwiązała koszulę człowieka, którego szukali.

— Nie wiem — zaczęła. — Nie było wyraźnego obrazu. Myślę, że gdzieś tam.

Pokazała w stronę odległego wzniesienia. Cutter milczał. Właśnie tam zmierzali. Ucieszył się, że Elsie dołączyła do tej wyprawy, ale wiedział, że jego towarzyszka nie posiada rozwiniętych mocy magicznych. Nie umiał ocenić, czy Elsie odbiera prawdziwe emanacje zresztą ona sama też nie.

— I tak idziemy w tamtą stronę — rzucił Cutter.

Powiedział to w dobrej intencji — nawet jeśli się pomyliła, to nic straconego — ale Elsie unikała jego wzroku.

* * *

Dzień po dniu jechali przez kraj, który dręczył ich upałem i roślinami podobnymi do drutu kolczastego. Nie mieli wprawy w ujeżdżaniu tych muskularnych wierzchowców, ale poruszali się szybciej, niż byłoby to możliwe na piechotę. Lufy ich broni palnej zwisały bezsilnie. Fejh podróżował w beczce z wodą przywiązanej między dwiema antylopami. Stęchła woda nie służyła jego zdrowiu.

Trajkotanie nad głowami wpędziło ich w panikę. Z nieba zleciała horda warczących i chichoczących stworzeń. Cutter znał je z obrazków: gluclichy, zgarbiona sylwetka hieny ze skórzastymi skrzydłami nietoperza.

Pomeroy zastrzelił jedną z nich i jej bracia i siostry jeszcze w powietrzu rozerwały ją na strzępy i zaczęły pożerać. Kanibalistyczne stado stłoczyło się wokół padliny i podróżni mogli się bezpiecznie oddalić.