— Gunga-Sam, jak zwykle trafiłeś w sedno sprawy. Mam wrażenie, że ceremonia ślubna nie jest przewidziana, dopóki mężczyzna się na nią nie zdecyduje. Zamrożenie duchownego jest zbyt kosztowne. A swoją drogą przyjemnie byłoby przebywać w towarzystwie dziewczyny, która krzątałaby się przy swoich zajęciach.
Gunga-Samowi udało się przywołać tajemniczy uśmiech na metalowe oblicze.
Flaswell usiadł i wypisał zamówienie na model pionierski, żądając małego wymiaru, który i tak, jego zdaniem, sprawi mu wiele kłopotu. Następnie polecił Gunga-Samowi przekazać zamówienie drogą radiową.
Kilka następnych tygodni Flaswell przeżył w podnieceniu, wpatrując się niecierpliwie w niebo. Nastrój oczekiwania udzielił się także robotom. Ich beztroskie śpiewy i tańce wieczorne przeplatane były szeptami i cichym chichotem. Roboty bezustannie zamęczały Gunga-Sama pytaniami:
— Hej, nadzorco! Ta nowa Człowiek Kobieta, jak ona będzie wyglądać?
— To nie wasza rzecz — odpowiadał Gunga-Sam. — To sprawa Człowieka Mężczyzny, a wam, robotom, nic do tego!
Wreszcie jednak on również zaczął obserwować niebo z takim samym przejęciem jak i inni.
W ciągu tych tygodni Flaswell medytował nad zaletami Kobiety Pionierki. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej podobała mu się ta myśl. Nie dla niego jakaś ładna, bezużyteczna, niezaradna, wymalowana kobietka! Jakby to było przyjemnie mieć u swego boku pogodną, rozsądną, praktyczną dziewczynę, która umiałaby gotować, prać, ozdabiać mieszkanie, pilnować domowych robotów, szyć suknie, robić galaretki owocowe…
Tak oto marzył, zabijając czas i obgryzając paznokcie aż do krwi.
Wreszcie zdalnie sterowany transportowiec błyskawicznie przeciął horyzont, wylądował, wyrzucił za burtę dużą pakę i pomknął dalej w kierunku Amyry IV.
Roboty przyniosły przesyłkę Flaswellowi.
— Oto narzeczona, panie! — zawołały tryumfalnie, podrzucając w górę oliwiarki.
Flaswell natychmiast ogłosił pół dnia wolnego od pracy i wkrótce znalazł się w saloniku sam na sam z dużą zimną skrzynią opatrzoną napisem: „Ostrożnie! Kobieta wewnątrz!”
Nacisnął guziki odmrażające, odczekał przepisaną godzinę i otworzył skrzynię. Wewnątrz znajdowało się jeszcze jedno pudło, które należało odmrażać przez dalsze dwie godziny. Czekał niecierpliwie, chodząc tam i z powrotem po pokoju i gryząc resztki paznokci.
W końcu nadszedł upragniony moment. Drżącymi rękami Flaswell otworzył pokrywę i ujrzał…
— Hej, co to?! — krzyknął zaskoczony.
Dziewczyna leżąca w skrzyni mrugnęła powiekami, ziewnęła jak kotek, otworzyła oczy i usiadła. Wpatrywali się w siebie w zdumieniu, aż wreszcie Flaswell zrozumiał, że zaszła jakaś straszliwa pomyłka.
Dziewczyna miała na sobie piękną, ale niepraktyczną białą suknię, na której imię Sheila wyhaftowane było złotą nicią. Po chwili uwagę Flaswella zwróciła jej smukła postać, co bynajmniej nie świadczyło o jej przydatności do ciężkiej pracy w warunkach panujących na odległych planetach. Skórę miała mlecznej białości, która na pewno pokryje się pęcherzami pod ostrymi promieniami letniego słońca planetoidy. Palce u rąk miała długie, wypielęgnowane, paznokcie czerwone — czyli wszystko całkowicie sprzeczne z tym, co obiecywała firma Roebuck. Natomiast nogi i inne części ciała byłyby, zdaniem Flaswella, mile widziane na Ziemi, ale nie tu, gdzie mężczyzna nie może odrywać się od swojej pracy.
Nawet nie można by o tej dziewczynie powiedzieć, że ma nisko umieszczony środek ciężkości. Wprost przeciwnie. Flaswell uznał więc, nie bez podstaw, że go oszukano, wystrychnięto na dudka.
Sheila wyszła ze skrzyni, zbliżyła się do okna i ogarnęła wzrokiem kwitnące zielone pola Flaswella oraz malownicze pasmo górskie widniejące w oddali.
— Ale gdzie są palmy? — spytała. — Palmy?
— No tak. Mówiono mi, że na Trinigarze V są palmy.
— To nie jest Trinigar V — odparł Flaswell.
— Czyż nie jest pan paszą na Trae? — wyjąkała Sheila.
— Skądże! Jestem pionierem. A czy pani jest modelem żony pioniera?
— Czy ja wyglądam na model żony pioniera? — rzuciła Sheila, a oczy jej zabłysły gniewem. — Jestem modelem Ultra Deluxe i miałam się udać na subtropikalną planetę Trinigar V.
— Zostaliśmy oboje oszukani. W dziale ekspedycji musiała zajść pomyłka — ponuro stwierdził Flaswell. Dziewczyna rozejrzała się po surowo urządzonym pokoju i grymas niezadowolenia ukazał się na jej ładnej twarzyczce. — No cóż, przypuszczam, że pan może załatwić dla mnie transport na Trinigar V.
— Nie mogę sobie pozwolić na przelot na Nagondikon — odpowiedział Flaswell. — Zawiadomię firmę Roebuck o pomyłce. Na pewno załatwią przewiezienie pani wtedy, gdy wyślą mi model żony pioniera.
Sheila wzruszyła ramionami i powiedziała: — Podróże kształcą.
Flaswell skinął głową, rozmyślając intensywnie. Dziewczyna nie posiadała żadnych kwalifikacji pionierskich, to było oczywiste, odznaczała się za to niezwykłą urodą. Doszedł więc do wniosku, że pobyt jej mógłby okazać się przyjemny dla nich obojga.
— Ze względu na okoliczności — odezwał się z przymilnym uśmiechem — powinniśmy zawrzeć przyjaźń.
— Ze względu na jakie okoliczności?
— Jesteśmy jedynymi Istotami Ludzkimi na tej planecie. — Flaswell lekko dotknął ręką jej ramienia. — Napijmy się czegoś. Proszę mi opowiedzieć wszystko o sobie. Czy pani…
W tym momencie usłyszał jakiś głośny stukot za swoimi plecami. Odwrócił się i ujrzał małego, przysadzistego robota wyłażącego z ciasnej przegródki skrzyni, w której przybyła Sheila.
— Czego chcesz? — zapytał Flaswell.
— Jestem robotem udzielającym ślubów — oznajmił mechanicznie przybysz — uprawnionym przez rząd do legalizowania związków małżeńskich zawieranych w przestrzeni kosmicznej. Ponadto firma Roebuck wyznaczyła mnie, abym działał jako opiekun i przyzwoitka młodej damy, póki nie nadejdzie czas spełnienia mej zasadniczej funkcji, czas dokonania ceremonii ślubnej.
— Przeklęty ważniak! — mruknął Flaswell.
— Czego się pan spodziewał? — spytała Sheila. Zamrożonego duchownego Człowieka?
— Pewno, że nie. Ale robot-przyzwoitka…
— Najlepszego gatunku — zapewniła Sheila. — Zdziwiłoby pana zachowanie niektórych mężczyzn, z chwilą gdy znajdą się w odległości kilku lat świetlnych od Ziemi.
— Czyżby? — wyraził powątpiewanie głęboko rozczarowany Flaswell.
— Tak mi mówiono — odpowiedziała Sheila, wstydliwie odwracając wzrok. — A zresztą przyszła żona paszy na Trae powinna mieć jakiegoś opiekuna.
— Najmilsi bracia — zaintonował robot — zebraliśmy się tutaj, aby połączyć…
— Nie teraz — przerwała mu wyniośle Sheila — to nie o niego chodzi.
— Każę robotom przygotować pokój dla pani — burknął Flaswell i wyszedł z pokoju mamrocząc o brzemieniu Człowieka — Istoty Ludzkiej.
Po chwili nawiązał łączność radiową z firmą Roebuck i dowiedział się, że właściwy model żony zostanie natychmiast wysłany, a intruz przetransportowany będzie gdzie indziej. Po czym powrócił do zajęć gospodarskich, powziąwszy mocne postanowienie ignorowania Sheili i jej robota-przyzwoitki.
Prace na Losie Szczęścia ruszyły dawnym trybem. Tor czekał na wydobycie, nowe studnie na wykopanie. Zbliżała się pora żniw i roboty pracowały przez długie godziny na kwitnących, zielonych polach, a ich uczciwe metalowe twarze lśniły smarem. Powietrze nasycone było zapachem kwitnących dyrów.
Obecność Sheili na planetoidzie dawała się na każdym kroku odczuć. Wkrótce pojawiły się plastikowe abażury na zimnoświetlnych żarówkach, kotary na oknach i dywaniki na podłodze. Nastąpiło również wiele innych zmian w domu, które Flaswell raczej wyczuł niż zauważył.