Przeskoczyła dwa kolejne tomy i teraz przewracała strony poszczególnych Kronik szukając Informacji o przybyszach w stałej rubryce na stronie drugiej,
“… .Pan Ferretdjest inżynierem w laboratorium rozwoju systemów, w korporacji CompuTech."
“…Pan Sumner, który jest specjalistą od barwników i tworzyw sztucznych, ostatnio przeniósł się do Ameri-Chem-Willis, gdzie prowadzi badania nad polimerami winylu."
“Informacje o przybyszach", “Informacje o przybyszach"…Zatrzymywała się wówczas, gdy natrafiała na nazwisko któregoś z członku Klubu, powtarzając sobie w kółko, że miała rację, miała rację.
“… .Pan Duwicki, znany wśród przyjaciół jako Wiek, pracuje w Instatronie, w wydziale obwodów scalonych."
“…Pan Weiner pracuje w Sono-Traku, który wyodrębnił się z Instatronu."
“… .Pan Margolies pracuje w Reed & Saundersprzy produkcji urządzeń stabilizujących."
Stawiała tomy na miejscu, wyciągając następne i kładąc je na stół.
“… .Pan Roddenberry jest szefem w laboratorium opracowania systemów w CompuTech."
“…Pan Sundersen projektuje sensory optyczne dla korporacji Ulitz Opncs."
I wreszcie znalazła.
Przeczytała cały artykuł.
“Nowymi sąsiadami na Anvil Road są państwo Coba; ich synowie to Dale Jr, lat cztery i Darren, lat dwa. Państwo Coba przyjechali tu z Anaheim, w Kalifami, gdzie mieszkali sześć lat. – Jak dotąd, podoba nam się ta okolica – powiedziała pani Coba. – Nie wiem, jak będziemy się czuć, gdy nadejdzie zima. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do niskich temperatur
Państwo Coba oboje uczęszczali do Uniwersytetu Kalifami w Los Angeles, a pan Coba pracę dyplomową pisał w Kalifornijskim Instytucie Technologii Przez ostatnie sześć lat pracował w Disneylandzie, przy animacji mówiących postaci prezydentów, które były przedstawione w sierpniowym numerze National Ceographic. Jego hobby to polowanie i gra na pianinie. Pani Coba, która specjalizowała się w językach obcych, obecnie w wolnych chwilach tłumaczy klasyczną powieść norweską “Córki komandora".
Praca pana Coby w Stepford nie będzie zapewne tak fascynująca jak w Disneylandzie; zaangażował się do działu badań i rozwoju w Bumham-Massey-Microtech"
Zachichotała.
Badania i rozwój! Nie będzie zapewne tak fascynująca!
Chichotała i chichotała.
Nie mogła przestać.
Nie chciała!
Śmiała się stojąc u patrząc na “Informacje o przybyszach" umiejscowione w porządnej kolumnie. Nie będzie zapewne tak fascynująca! Boże drogi w niebie!
Zamknęła ze śmiechem opasły brązowy tom, podniosła go wraz z drugim leżącym pod spodem i wstawiła na miejsce, na dolnej półce.
– Pani Eberhart? – zawołała z góry pani Austrian. – Jest za pięć szósta. Zamykamy, Na miłość Boską, przestań się śmiać.
– Skończyłam! – zawołała. – Właśnie odkładam wszystko na miejsce.
– Proszę je tylko poukładać według kolejności.
– Dobrze! – zawołała.
– I proszę zgasić światło.
– Jawohl!
Odłożyła tomy na miejsce w mniej więcej właściwej kolejności.
– O Boże! – powiedziała chichocząc. – Zapewne!
Wzięła płaszcz i torebkę, wyłączyła światło i poszła na górę, skąd zaglądała do niej pani Austrian.
– Nic dziwnego!
– Znalazła pani to, czego szukała? – spytała pani Austrian.
– O tak – powiedziała, próbując się powstrzymać od śmiechu. – Dziękuję pani bardzo, jest pani źródłem wiedzy, pani i ta biblioteka. Dziękuję. Dobranoc.
– Dobranoc – odpowiedziała pani Austrian.
Poszła do apteki, bo teraz naprawdę potrzebowała czegoś na uspokojenie. Aptekę również zamykano; w środku panował półmrok i poza Cornellami nikogo już w niej nie było. Wręczyła receptę panu Cor-nellowi, który ją przeczytał i powiedział:
– Zaraz pani dam. – I poszedł na zaplecze.
Popatrzyła na wiszące grzebienie i uśmiechnęła się. Odwróciła się, bo szczęknęło za nią szkło.
Pani Cornell stała w zaciemnionej części apteki, po drugiej stronie lady. Przecierała coś szmatką, czyściła półkę i stawiała coś na miejsce, stukając szkłem. Była wysoką blondynką o długich nogach i z dużym biustem. Tak ładna, jak na przykład dziewczyna lke'a Mazzarda. Znów zdjęła coś z półki, wytarła, postawiła to coś na miejsce, stukając szkłem; ponownie coś zdjęła z półki i…
– Dzień dobry – powiedziała Joanna. Pani Cornell odwróciła głowę.
– Pani Eberhart – powiedziała z uśmiechem. – Witam. Co u pani?
– Wszystko bardzo dobrze – odpowiedziała Joanna. – A u pani?
– Dziękuję, wszystko w porządku.
Wytarła to, co trzymała w dłoni, potem półkę, postawiła coś na niej; szczęk szkła; ponownie coś zdjęła z półki, wytarła i…
– Robi to pani bardzo dobrze – powiedziała Joanna.
– Tylko ścieram kurze – powiedziała pani Cornell, wycierając półkę.
Z zaplecza dochodził stukot maszyny do pisania.
– Czy pani zna Orędzie Gettysburskie?
– Obawiam się, że nie – powiedziała wycierając coś.
– Przecież każdy to zna – powiedziała Joanna. – Siedem lat temu osiemdziesiąt,…
– Tb znam, ale nie znam dalszego ciągu – powiedziała pani Cornell. Postawiła coś na półkę. Dzwonienie szkła, zdjęła coś ponownie i wytarła.
– Nie szkodzi, nie musi pani znać – powiedziała Joanna. – A zna pani “Mała świnka poszła do sklepu"?
– Oczywiście – powiedziała wycierając półkę.
– Płaci pani? – spytał pan Cornell, trzymając w wyciągniętej dłoni słoiczek z białą przykrywką.
– Tak – powiedziała biorąc go do ręki. – Ma pan odrobinę wody? Chciałabym wziąć jedną od razu.
Kiwnął głową i wyszedł na zaplecze.
Stojąc ze słoiczkiem, zaczęła się trząść. Za jej plecami zadzwoniło szkło. Zdjęła przykrywkę i wyciągnęła kłębuszek waty. W środku były białe tabletki; wzięła jedną do ręki, włożyła watkę na miejsce i wcisnęła z powrotem przykrywkę. Za nią zadzwoniło szkło.
Pan Cornell wyszedł, niosąc wodę w papierowym kubeczku.
– Dziękuję – powiedziała. Włożyła tabletkę do ust, popiła wodą i połknęła.
Pan Cornell pisał na bloczku. Miał na czubku głowy białą łysinę, przypominającą schowanego pod skałą ślimaka; starał się ją zasłonić, zaczesując rzadkimi, ciemnymi włosami. Wypiła wodę do końca, postawiła kubek i włożyła słoiczek do torebki. Szkło zadzwoniło za jej plecami.
Pan Cornell podsunął jej bloczek i z uśmiechem podał swój długopis. Był brzydki, miał małe oczka i bardzo cofniętą brodę.
Wzięła długopis.
– Ma pan śliczną żonę – powiedziała, podpisując się na bloczku. – Jest ładna, uczynna i posłuszna panu; szczęściarz z pana. – Podała mu długopis.
Wziął go i patrząc w dół powiedział:
– Wiem.
– To miasto jest pełne takich szczęściarzy – powiedziała Joanna. – Dobranoc.
– Dobranoc – odpowiedział.
– Dobranoc – powiedziała pani Cornell. – Proszę do nas zaglądać.
Wyszła na ulicę, udekorowaną i oświetloną świątecznie. Kilka samochodów minęło ją rozchlapując śnieg.
W Stowarzyszeniu paliły się światła, podobnie jak w domach wyżej na wzgórzu. Czerwone, zielone i pomarańczowe światełka mrugały w niektórych z nich.