Głęboko odetchnęła mocnym powietrzem i przeszła przez zwały śniegu na drugą stronę ulicy, tupiąc butami.
Podeszła do oświetlonej szopki i przyglądała się Maryi, Józefowi i Dzieciątku oraz otaczającym ich barankom i cielaczkom. Wyglądali bardzo naturalnie, chociaż odrobinę disneyowsko.
– Czy również mówicie? – spytała Maryję i Józefa.
Bez odpowiedzi, tylko się uśmiechali.
Stała tam – nawet już się nie trzęsła – a potem zawróciła w kierunku biblioteki.
Wsiadła do samochodu, włączyła silnik, zapaliła światła, wykręciła i pojechała pod górę, mijając po drodze szopkę.
Kiedy już była na ścieżce, drzwi domu otworzyły się, a Walter spytał.
– Gdzie byłaś?
Na progu otrząsnęła się buty.
– W bibliotece.
– Czemu nie zadzwoniłaś? Myślałem, że miałaś jakiś wypadek. W taki śnieg…
– Szosy są puste – powiedziała, wycierając buty o wycieraczkę.
– Na miłość Boską, powinnaś była zadzwonić. Jest już po szóstej.
Weszła do środka, a on zamknął drzwi.
Położyła na krześle torebkę i zaczęła zdejmować rękawiczki.
– Jaka ona jest? – spytał.
– Bardzo miła. Współczująca.
– Co powiedziała?
Włożyła do kieszeni płaszcza rękawiczki i zaczęła go rozpinać.
– Uważa, że potrzebna mi krótka terapia, żebym doszła do ładu sama z sobą przed przeprowadzką. Jestem ponoć “rozdwojona uczuciowo".
Zdjęła płaszcz.
– 16 brzmi rozsądnie. Przynajmniej dla mnie. A co ty o tym myślisz? – spytał.
Spojrzała na swój płaszcz, który trzymała za kołnierz i rzuciła go na torebkę leżącą na krześle. Miała zimne dłonie i patrząc na nie zaczęła je rozcierać.
Spojrzała na Waltera. Bacznie jej się przyglądał z lekko przechyloną głową. Na jego policzkach pojawił się ciemny zarost, przez co dołek w brodzie wydawał się jeszcze głębszy. Był pełniejszy na twarzy, niż sądziła, przytył, a pod pięknymi, niebieskimi oczyma porobiły się fałdki tłuszczu. Ile miał lat? Trzeciego marca skończy czterdzieści.
– Dla mnie to brzmi jak nieporozumienie, wielkie nieporozumienie. – Opuściła ręce i wygładziła boki spódnicy. – Zabieram Pete'a i Kim do miasta. Do Shepa i…
– Po co?
– … Sylvii albo do hotelu. Zadzwonię do ciebie za dzień lub dwa. Albo poproszę kogoś, żeby do ciebie zadzwonił. Adwokata.
Patrzył na nią z niedowierzaniem i spytał:
– O czym ty mówisz?
– Wiem, czytałam stare Kroniki. Wiem, czym się zajmował Dale Coba i wiem, co robi teraz, on i ci pozostali geniusze z CompuTech i Instatronu.
Patrzył na nią, mrugając oczyma.
– Nie wiem, o czym ty mówisz.
– Daj spokój. – Odwróciła się i poszła korytarzem do kuchni, włączając po drodze światła. W salonie było ciemno. Odwróciła się. W drzwiach stał Walter.
– Nie mam zielonego pojęcia, o czym ty mówisz – powiedział.
Minęła go w przejściu.
– Przestań kłamać – powiedziała. – Okłamywałeś mnie, odkąd zrobiłam pierwsze zdjęcie.
Weszła po schodach na górę. – Pete! Kim! – zawołała.
– Nie ma ich tu.
Spojrzała na niego sponad poręczy, gdy szedł z korytarza.
– Gdy cię tak długo nie było, pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jeśli się je stąd zabierze na noc. W razie, gdyby coś się stało.
Odwróciła się, spoglądając na niego z góry.
– Gdzie oni są?
– U znajomych. Czują się dobrze.
– U jakich znajomych? Podszedł do podnóża schodów.
– Czują się dobrze – powtórzył. Odwróciła się, aby spojrzeć wprost na niego. Znalazła poręcz i chwyciła się jej.
– Spędzamy weekend sami? – spytała.
– Myślę, że powinnaś trochę odpocząć. – Stał, jedną ręką oparty o ścianę, a drugą trzymając się poręczy. – Mówisz od rzeczy, Joanno.
– Jeśli chodzi o Diza, to niby jaką on w twoim mniemaniu odgrywa rolę? I co to ma znaczyć, że cały czas cię okłamuję?
– Co takiego zrobiłeś? Przyśpieszyłeś zamówienie? To dlatego wszyscy pracują podczas tego tygodnia jak w ulu? Zabawki na gwiazdkę, dobre sobie. A co ty robiłeś? Sprawdzałeś rozmiary?
– Naprawdę nie wiem, o czym ty…
– O kukle! – powiedziała i pochyliła się w jego stronę, trzymając się poręczy. – O robocie! O jak świetnie. Obrońca zaskoczony nowym materiałem dowodowym! Marnujesz się w tych trustach i nieruchomościach. Byłbyś dobry na sali sądowej. Ile to kosztuje? Czy mogę wiedzieć? Umieram z ciekawości. Hę kosztuje głupia, niewymagająca i przywiązana do kuchni żona? Zapewne majątek. A może robią to w tym Stowarzyszeniu za śmiesznie niskie ceny? Z dobrego serca? A co się dzieje z prawdziwymi żonami. Do krematorium? Czy do Stawu Stepfordzkiego?
Patrzył na nią nadal, opierając się rękoma o ścianę i poręcz.
– Pójdź na górę i połóż się.
– Wychodzę. Potrząsnął głową.
– Nie w stanie, kiedy mówisz takie rzeczy. Idź na górę i odpocznij.
Zeszła o jeden stopień niżej.
– Nie zostanę tu, żeby mnie…
– Nigdzie nie wyjdziesz. A teraz idź na górę odpocząć. Postaramy się porozmawiać sensownie, kiedy się uspokoisz.
Patrzyła, jak stał oparty rękoma o ścianę z jednej i o poręcz z drugiej strony. Popatrzyła na swój płaszcz leżący na krześle, odwróciła się i szybko poszła na górę. Weszła do sypialni, zamknęła drzwi na klucz i włączyła światło.
Podeszła do komody, otworzyła szufladę i wyciągnęła z niej duży, biały sweter. Rozłożyła go, włożyła ręce do rękawów, a następnie naciągnęła golf przez głowę. Zebrała włosy i wyciągnęła je spod swetra. Ktoś próbował otworzyć drzwi, a następnie zastukał.
– Joanno?
– Odwal się – powiedziała obciągając sweter. – Odpoczywam. Tak jak mi kazałeś.
– Wpuść mnie na moment.
Stała, patrząc na drzwi i nie odzywała się.
– Joanno, otwórz.
– Później. Teraz chcę być sama. Stała bez ruchu obserwując drzwi.
– W porządku. Później.
Stała przez chwilę, wsłuchując się w ciszę, a następnie odwróciła się do komody i otworzyła górną szufladę. Znalazła tam białe rękawiczki. Włożyła na jedną, potem na drugą rękę. Wyciągnęła długi szalik w paski i zawiązała wokół szyi.
Podeszła do drzwi i nasłuchiwała, potem zgasiła światło.
Poszła do okna i podniosła żaluzje. Ścieżkę oświetlała latarenka. U Claybrooków w salonie paliło się światło, ale nie zauważyła żadnej sylwetki. W górnych pokojach było ciemno.
Ostrożnie i cicho podniosła okno. Ale pozostało jeszcze okno zimowe. Całkiem o nim zapomniała. Spróbowała od dołu. Ani drgnęło. Uderzyła w nie pięścią i ponownie pchnęła obiema rękami. Otworzyło się, ale tylko na kilka centymetrów. Małe, metalowe drążki po obu stronach uniemożliwiały szersze otwarcie. Musiałaby je najpierw odczepić od framugi.
Nagle na śniegu pojawiła się plama światła. Walter był w gabinecie.
Wyprostowała się nasłuchując. Usłyszała za sobą ciche terkotanie. To telefon na szefce nocnej. Terkotanie było raz długie, krótkie i znów długie.
Dzwonił z pracowni.
Dzwonił powiadomić Dale'a Cobę, że ona tu jest. Ciąg dalszy akcji. Uruchomić wszystkie systemy.
Cichutko podeszła do drzwi i nasłuchiwała. Przekręciła klucz i uchyliła drzwi, przytrzymując je ręką. U progu pokoju Pete'a leżał jego pistolet kosmiczny. Z oddali szemrał głos Waltera.
Podeszła na palcach do schodów i zaczęła powolutku schodzić, powoli, cicho, przywierając do ściany, spoglądała w dół przez poręcz, w róg drzwi prowadzących do gabinetu.
– “--nie jestem pewien, czy dam sobie z nią radę…w