Poszła korytarzem, rozprostowując bolące dłonie.
Bobbie stała w kuchni, w czerwonych spodniach i fartuchu z dużą stokrotką.
– Cześć, Joanno – powiedziała i uśmiechnęła się. Piękna Bobbie z dużym biustem. Nie, to nie był robot.
– Cześć – powiedziała. Oparła się o framugę drzwi.
– Przykro mi, że jesteś w takim stanie – powiedziała Bobbie.
– Przykro mi, że w nim jestem.
– Nie mam nic przeciwko temu, żeby się odrobinę skaleczyć w palec. Jeśli to ci pomoże się pozbierać.
Podeszła do stołu. Poruszyła się płynnie, pewnie i z wdziękiem. Otworzyła szufladę.
– Bobbie… – powiedziała Joanna. Zamknęła oczy i ponownie je otworzyła. – Czy ty naprawdę jesteś Bobbie? – spytała.
– Oczywiście, że tak – odpowieziała Bobbie z nożem w ręku. Podeszła do zlewu. – Chodź tutaj – powiedziała. – Stamtąd nic nie zobaczysz.
Muzyka stała się znacznie głośniejsza.
– Co się tam dzieje na górze? – spytała Joanna.
– Nie wiem – powiedziała Bobbie. – Dave jest tam z chłopcami. Podejdź tu, bo nic nie zobaczysz. Nóż był duży i ostro zakończony.
– Utniesz tym sobie całą rękę – powiedziała Joanna.
– Będę ostrożna – powiedziała z uśmiechem Bobbie. – No, chodź. – Skinęła na nią, trzymając duży nóż.
Joanna odsunęła się od framugi drzwi i weszła do nieskazitelnie czystej kuchni, tak nietypowej dla Bobbie.
Zatrzymała się. Muzyka ma zagłuszyć mój krzyk, pomyślała. Ona nie zatnie się w palec, tylko…
– No, chodź – nalegała stojąca przy zlewie Bobbie, kiwając na nią i trzymając w ręku ostry nóż.
To nie jest katastrofalne, pani doktor? Myślenie, że są robotami, a nie kobietami? Myślenie, że Bobbie mnie zabije? Czy aby na pewno może mi pani pomóc?
– Nie musisz tego robić – powiedziała do Bobbie.
– Uspokoisz się wówczas – odrzekła.
– Po Nowym Roku idę do psychiatry. To mnie powinno uspokoić. Przynajmniej mam taką nadzieją.
– No, chodź – powiedziała Bobbie. – Mężczyźni już czekają.
Joanna podeszła do stojącej przy zlewie, trzymającej w ręku nóż Bobbie, która wyglądała tak normalnie – cera, oczy, włosy, ręce, wznoszący się i opadający pod fartuchem biust – że nie mogła być robotem, po prostu nie mogła i tyle.
Mężczyźni stali na ganku z rękami w kieszeniach, wypuszczając na zimnie kłęby pary z ust. Frank przytupywał w rytm głośnej muzyki.
– Czemu to tak długo trwa? – spytał Frank. Wynn i Frank wzruszyli ramionami. Muzyka nadal grzmiała.
– Zadzwonię do Waltera i powiem mu, że ją znaleźliśmy – powiedział Wynn i wszedł do domu.
– Weź kluczyki do samochodu Dave,a – zawołał za nim Frank.
ROZDZIAŁ III
Parking przed Centrum Handlowym był przepełniony, ale udało jej się znaleźć dobre miejsce w pobliżu wejścia. Dzięki temu oraz wspaniałemu ciepłu i słodkiemu, wilgotnemu zapachowi, które ją otoczyły, kiedy wysiadła z samochodu, poczuła się mniej przygnębiona zakupami, jakie musiała zrobić. Ale tylko trochę mniej przygnębiona.
Ze sklepu wyszła pani Austrian trzymając w ręku papierową torebkę. Szła w jej stronę, utykając i podpierając się laską, a na jej bladej twarzy pojawił się przyjazny uśmiech. Czy to było do niej?
– Dzień dobry pani Hendry – przywitała ją pani Austrian.
Coś takiego, a jednak toleruje się tu czarnych.
– Dzień dobry – odpowiedziała.
– Ten marzec jest wyjątkowo łagodny, prawda?
– lak – powiedziała. – A zapowiadał się znacznie chłodniejszy.
Pani Austrian zatrzymała się i popatrzyła na nią.
– Już dawno nie była pani w bibliotece. Mam nadzieję, że nie przerzuciła się pani na telewizję.
– O nie, ja na pewno nie – zapewniła z uśmiechem. – Pracowałam.
– Nad następną książeczką?
– Tak.
– To dobrze. Proszę mi dać znać, jak tylko zostanie wydana. Zamówimy jeden egzemplarz.
– Dziękuję – powiedziała. – Niedługo przyjdę do biblioteki, już prawie ją skończyłam.
– Życzę pani miłego dnia – pożegnała ją z uśmiechem pani Austrian i poszła dalej, podpierając się laską.
A więc jeden egzemplarz miała już sprzedany.
Może była przewrażliwiona? Może pani Austrian była również oschła wobec białych, którzy sprowadzili się tu niedawno.
Weszła do sklepu przez automatyczne drzwi i znalazła pusty wózek. Przejścia były, jak zwykle w sobotę rano, zatłoczone.
Szła szybko, biorąc z półek to, czego potrzebowała, i odpowiednio manewrując wózkiem.
– Przepraszam. Przepraszam bardzo.
Nadal jej przeszkadzało to, że w powolny i ospały sposób robiły zakupy, posuwając się naprzód jak gdyby to nie męczyło. Do jakiego stopnia być białym? Nawet w wózkach miały wszystko porządnie poukładane! Mogłaby kupić cały sklep, nim one uporały się z jedną półką.
Podeszła do niej Joanna Eberhart. Wyglądała świetnie w obcisłym jasnoniebieskim płaszczu. Miała ładną sylwetkę i z zaczesanymi owalnie na boki ciemnymi włosami wyglądała piękniej, niż ją sobie Ruthan-ne zapamiętała. Szła powoli i uważnie rozglądała się po półkach.
– Witaj, Joanno – powiedziała Ruthanne. Joanna zatrzymała się i spojrzała na nią brązowymi oczyma, w oprawie gęstych rzęs.
– Ruthanne – powiedziała i uśmiechnęła się. – Witam, jak się masz? Miała pełne czerwone usta i idealną bladoróżową cerę.
– Dziękuję, dobrze – odpowiedziała Ruthanne z uśmiechem. Natomiast nie muszę nawet pytać, jak ty się czujesz. Wyglądasz wspaniale.
– Dziękuję – powiedziała Joanna. – Ostatnio zaczęłam bardziej o siebie dbać.
– To widać – powiedziała Ruthanne.
– Przepraszam, że nie zadzwoniłam do ciebie.
– Nie szkodzi.
Ruthanne ustawiła swój wózek naprzeciw wózka Joanny, żeby zrobić przejście dla innych.
– Zamierzałam – powiedziała Joanna – ale miałam w domu tyle pracy. Wieszjak to jest.
– W porządku. Ja też byłam zajęta. Już prawie skończyłam książeczkę. Jeszcze tylko główny rysunek i kuka mniejszych.
– Gratuluję – powiedziała Joanna.
– Dzięki. A co ty robiłaś? Zrobiłaś jakieś ciekawe zdjęcia?
– Nie. Nie zajmuję się teraz zbytnio fotografowaniem.
– Naprawdę? – spytała Ruthanne.
– Nie miałam wielkiego talentu i marnowałam zbyt wiele czasu, który mogłam poświęcić na pożyteczniejsze rzeczy. Zadzwonię do ciebie, kiedy uporam się z robotą – powiedziała z uśmiechem Joanna.
– Co robisz oprócz prac domowych?
– Tak naprawdę to nic. Wystarczą mi zajęcia domowe. Kiedyś wydawało mi się, że mam jakieś zainteresowania, ale już mi to przeszło. Jestem szczęśliwa, moja rodzina także. A przecież to się liczy, prawda?
– Chyba tak – powiedziała Ruthanne. Spojrzała do wózków. W jej wózku zakupy się przewalały, a u Joanny wszystko było poukładane. Odjechała trochę, by nie tarasować Joannie drogi.
– Może wybierzemy się na ten nasz lunch, skoro już kończę książeczkę.
– Może się wybierzemy – powiedziała Joanna. – Było mi miło znów cię spotkać.
– Mnie też – odpowiedziała Ruthanne.
Joanna, uśmiechając się, poszła dalej, zatrzymała się, wzięła z półki jakąś paczkę, obejrzała i włożyła do wózka. Poszła dalej wzdłuż półek.
Ruthanne stała, patrząc za nią, odwróciła się i poszła w przeciwnym kierunku.
Nie mogła zabrać się do pracy. Przemierzała mały pokój tam i z powrotem. Wyjrzała przez okno na Chickie i Sarę, które bawiły się z dziewczynkami Cohanów. Przejrzała stos rysunków i stwierdziła, że nie są aż tak zabawne i udane, jak jej się wydawały.