Выбрать главу

– Uwierz mi, przeczesałam całą okolicę! – powiedziała Bobbie.

– Jest Klub Ogrodników i kilka organizacji kościelnych, które mnie i tak nie interesują. A tak na marginesie… “Markowe" to skrót od “Markowitz". Jest jeszcze bardzo anemiczne Towarzystwo Historyczne. Można tam wpaść i powiedzieć im “cześć". Żywe trupy.

Dave również zapisał się do Stowarzyszenia Mężczyzn i podobnie jak Walter zamierzał je przekształcać od środka.

Ale Bobbie i tak wiedziała lepiej:

– Zobaczysz, będziemy musiały przywiązać się łańcuchami do tego płotu, żeby coś się tam poruszyło. A co myślisz w ogóle o tym płocie? Pomyślałby kto, że robią tam opium!

Porozmawiały o możliwości spotkania z niektórymi sąsiadkami i zorganizowania zebrania, na którym uświadomiłyby kobietom ich bierność, konieczność działania oraz rolę, jaką mogłyby odegrać w życiu miasta. Zgodziły się, że kobiety, które dotąd spotkały, raczej niechętnie myślały nawet o jakiejkolwiek swobodzie działania. Mówiły jeszcze o Narodowej Organizacji Kobiet, do której obie należały, i o zdjęciach Joanny.

– Boże, jakie świetne! – zachwycała się Bobbie, oglądając cztery oprawione powiększenia, które Joanna powiesiła w pracowni. – Są naprawdę bombowe!

Joanna jej podziękowała.

– “Zapalony fotograf amator". – Myślałam, że tu chodzi o portrety ukochanych dzieciaków! Są naprawdę cudowne!

– Teraz, kiedy Kim poszła do przedszkola, wezmę się do roboty – Joanna odprowadziła Bobbie do samochodu.

– Do diabła, nie – powiedziała Bobbie. – Powinnyśmy przynajmniej spróbować. Porozmawiajmy z tymi kurami domowymi; musi znaleźć się chociaż jedna, która przejawiałaby zainteresowanie sytuacją. Co ty na to? Czy nie byłoby świetnie, gdybyśmy mogły utworzyć grupkę, która może stałaby się nawet odłamem NOK-u. Pokazałybyśmy Stowarzyszeniu Mężczyzn, co potrafimy? Dave i Walter oszukują się, nic się nie zmieni dopóty, dopóki nie przyciśniemy ich do ściany; tak to jest z konserwatywnymi grupami. Co ty na to, Joanno? Zorientujmy się.

Joanna przytaknęła: – Chyba powinnyśmy. Wszystkie nie mogą być tak zadowolone, na jakie wyglądają.

Rozmawiała z Carol van Sant.

– Nie, Joanno, to nie dla mnie, nie widziałabym się w tym, ale dzięki, że mnie spytałaś. – Carol czyściła plastikowe półki, dzielące pokój Stacy i Allison na dwie części, zmywając je pewnymi ruchami gąbką.

– To by zajęło tylko parę godzin – nalegała Joanna. – Wieczorami albo – jeśli będzie wygodniej – gdy dzieci będą w szkole.

Carol, schylając się, by umyć dolną część półek, powiedziała:

– Przykro mi, ale po prostu nie mam czasu na takie rzeczy.

Joanna patrzyła na nią przez chwilę:

– Nie przeszkadza ci, że do centralnej organizacji w Stepford, jedynej, która robi coś znaczącego w sprawach dotyczących życia społecznego naszego miasteczka, nie mogą należeć kobiety? Nie wydaje ci się to archaiczne?

– “Archaiczne"? – spytała Carol, wyżymając gąbkę do wiadra z brudną wodą.

Joanna spojrzała na nią: – Czyli przestarzałe – powiedziała.

Carol wycisnęła gąbkę nad wiadrem: – Nie, nie wydaje mi się to archaiczne – odpowiedziała. Wyprostowała się i sięgnęła gąbką do najwyższej półki.

– Ted bardziej się do takich spraw nadaje niż ja – zaczęła pewnym ruchem zmywać następną półkę. – A poza tym mężczyźni potrzebują miejsca, w którym mogliby się zrelaksować i napić – dokończyła.

– A kobiety nie muszą?

– Nie, nie aż tak bardzo. – Carol potrząsnęła czystą rudą głową (jakby do reklamy szamponów), nie odrywając się od pracy. – Przykro mi Joanno, po prostu nie mam czasu na żadne spotkania.

– Nie ma sprawy, gdybyś zmieniła zdanie, zadzwoń do mnie.

– Nie obrazisz się, jeśli nie odprowadzę cię na dół?

– Nie, oczywiście, że nie. Rozmawiała również z Barbarą Chamalian, mieszkającą po drugiej stronie van Santów.

– Dzięki, ale nie bardzo wiem, jak bym miała sobie z tym poradzić – powiedziała Barbara. Miała kwadratową szczękę, brązowe włosy, była ubrana w wygodną, różową sukienkę, podkreślającą jej niezwykle ładną figurę. – Lloyd często bywa w mieście, a wieczorami lubi pójść do Stowarzyszenia. Nie chciałabym wydawać na opiekunkę do dzieci tylko po to…

– Mogłoby to odbywać się w godzinach, kiedy są w szkole – powiedziała Joanna.

– Nie – odpowiedziała Barbara – na mnie raczej nie licz. – Uśmiechnęła się szeroko i pociągająco. – Ale cieszę się, że się poznałyśmy, może byś weszła na chwilę i posiedziała? W tej chwili prasuję.

– Nie, dziękuję – powiedziała Joanna. – Chcę porozmawiać jeszcze z innymi kobietami.

Rozmawiała z Marge McCormick (“Szczerze mówiąc, wątpię, czy to by mnie interesowało.") i Kit Sundersen (“Obawiam się, że nie mam na to czasu; bardzo mi przykro, pani Eberhart") oraz z Donną Claybrook (“To ciekawy pomysł, ale ostatnio mam tyle pracy. Dziękuję jednak, że o mnie pomyślałaś").

W przejściu w Centrum Handlowym spotkała Mary Ann Stavros.

– Nie, nie sądzę, aby miała czas na coś takiego. W domu jest zawsze tyle do zrobienia. Wiesz, jak to jest.

– Ale czasami chyba wychodzisz, prawda? – zapytała Joanna.

– Oczywiście, że tak – odpowiedziała Mary Ann. – Przecież teraz wyszłam, czyż nie?

– Mam na myśli wychodzić gdzieś, żeby odpocząć.

Mary Ann uśmiechnęła się i potrząsnęła głową, kołysząc jasnymi włosami, które były gęste i proste. – Nie, rzadko. Nie muszę się relaksować. Do zobaczenia.

Odeszła, pchając wózek z zakupami, zatrzymała się, wzięła z półki puszkę, spojrzała na nią, włożyła do wózka i poszła dalej.

Joanna popatrzyła za nią, potem zajrzała do wózka innej kobiety, która właśnie powoli przechodziła obok niej.

Chryste! – pomyślała, one nawet zakupy układają porządnie w wózku! Spojrzała do swojego na przewalające się puszki, pudełka i słoiki. Nagle ogarnęło ją poczucie winy i chęć uporządkowania rzeczy. Niech będę przeklęta, jeśli to zrobię, pomyślała. Złapała z półki pudełko proszku do prania i wrzuciła do wózka. Nawet nie musiała tego kupować!

W poczekalni u doktora Verry’ego rozmawiała z matką jednej z koleżanek Kim z przedszkola oraz z Yvonne Weispalt z dalszego sąsiedztwa oraz z Jill

Burkę. Wszystkie ją rozczarowały. Albo nie miały czasu, albo nie interesowały się tym, by spotkać się z innymi kobietami i podzielić się z nimi swoimi doświadczeniami. Bobbie miała jeszcze mniej szczęścia, biorąc pod uwagę fakt, że nagabywała dwukrotnie więcej kobiet niż Joanna.

– Jedna robi zakłady – opowiadała Joannie. – Jest to osiemdziesięciopięcioletnia wdowa, która wciągnęła mnie do domu i więziła mnie tam okrągłą godzinę, opluwając bez przerwy. Jeżeli kiedykolwiek zechcemy sforsować Stowarzyszenie Mężczyzn, Eda Mae Hamilton jest zawsze chętna i gotowa.

– Trzeba być z nią w kontakcie – powiedziała Joanna.

– O nie, to jeszcze nie koniec!

Przez cały ranek wydzwaniały do różnych kobiet, wychodząc z założenia (to był pomysł Bobbie), że zasugerowani, iż już istnieje taka grupa, w której znajdzie się miejsce dla jeszcze jednej chętnej, może dać dobre rezultaty. Nie wyszło.

– Chryyyste! – powiedziała Bobbie, zatrzymując gwałtownie samochód na Short Ridge Hill. – Tu dzieje się coś podejrzanego! Jesteśmy w miasteczku, w którym zatrzymał się czas.

Pewnego popołudnia Joanna zostawiła Pete'a i Kim pod opieką szesnastoletniej Melindy Stavros i pojechała pociągiem do miasta, gdzie spotkała się z Walterem oraz ich przyjaciółmi, Shepem i Sylvią

Tackowerami, we włoskiej restauracji, w dzielnicy teatralnej. Miło było ponownie zobaczyć Shepa i Sylvię. Byli wesołą i skromną, ale bardzo energiczną parą, mimo że spotkało ich kilka nieszczęść, w tym utonięcie czteroletniego synka. Miło było znów znaleźć się w mieście; Joanna rozkoszowała się kolorami i krzątaniną w zatłoczonej restauracji. Razem z Walterem entuzjastycznie opowiadali o pięknie i ciszy Stepford oraz o zaletach mieszkania w domku zamiast w bloku. Nic nie mówiła o tym, jak bardzo tamtejsze kobiety są skupione wokół spraw domowych i o ich braku zainteresowań. Prawdopodobnie była to próżność z jej strony, ale nie chciała stać się obiektem litości, nawet ze strony Shepa i Sylvii.