Opowiedziała im o Bobbie, jaka jest zabawna, o dobrych, nie przepełnionych szkołach. Walter nie wspominał o Stowarzyszeniu Mężczyzn, ona też nie. Sylvia, która tkwiła na Wydziale Budownictwa Zarządu Miasta, byłaby oburzona. Lecz w drodze do teatru Sylvia obrzuciła ją badawczym spojrzeniem i zapytała;
– Ciężko się przestawić?
– W pewnym sensie tak – odpowiedziała.
– Dasz radę – powiedziała Sylvia i uśmiechnęła się do niej. – A jak tam twoja fotografia? Masz bardzo dogodną sytuację, bo możesz na wszystko spojrzeć świeżym okiem.
– Jeszcze nic nie zrobiłam. Razem z Bobbie biegamy, próbując powołać do życia jakiś ruch feministyczny. Prawdę mówiąc, panuje tam pewien rodzaj stagnacji.
– Bieganie to nie jest zajęcie dla ciebie. Fotografowanie tak – powiedziała Sylvia,
– Wiem. W najbliższym czasie przychodzi do mnie hydraulik, by zainstalować zlew w ciemni.
– Walter wygląda na weselszego.
– Rzeczywiście. Mamy tam wspaniałe życie.
Sztuka, muzyczny przebój zeszłego sezonu okazała się słaba. W pociągu, w drodze do domu, kiedy już podzielili się wrażeniami, Walter włożył okulary i wyciągnął jakieś papiery, Joanna przekartkowała “Time'a", a potem wyglądała przez okno, paląc papierosa i wpatrując się w ciemność rzadko przetykaną światłami. Sylvia miała rację; fotografia to zajęcie dla niej. Do diabła z kobietami ze Stepford. Poza Bobbie, oczywiście. Oba samochody były na stacji, wracali więc do domu oddzielnie. Joanna pojechała pierwsza, a Walter za nią w toyocie. Centrum Handlowe było zamknięte i oświetlone jak do zdjęć przez trzy latarnie uliczne. Tak, zrobi tu zdjęcia, jeszcze zanim będzie miała gotową ciemnię. W Stowarzyszeniu paliły się światła, a samochód, wyjeżdżający z tamtejszej drogi dojazdowej, czekał, aż oni przejadą.
Melinda Stavros ziewała, ale była zadowolona, a Pete i Kim smacznie spali w łóżeczkach. W salonie na stole stały puste szklanki po mleku, talerze i kulki z papieru porozrzucane były po kanapie i podłodze, w kącie leżała pusta butelka po napoju imbirowym.
Chwała Bogu, że nie zarażają tą pedanterią swoich córek – pomyślała Joanna.
Kiedy Walter po raz trzeci był w Stowarzyszeniu, zadzwonił około dziewiątej i powiedział Joannie, że przyprowadzi do domu Komitet Organizacyjny do spraw Lokalnych, do którego został wyznaczony na poprzednim spotkaniu. W budynku coś się działo, gdyż słyszała w słuchawce hałas jakichś maszyn i domyśliła się, że nie mogli znaleźć cichego miejsca, żeby usiąść i spokojnie porozmawiać.
– W porządku – powiedziała. – Wywalę resztę rzeczy z ciemni, żebyście mieli cały…
– Nie, posłuchaj, zostań z nami i włącz się do rozmowy. Jest tu kilku zagorzałych przeciwników kobiet, wiec nie zaszkodzi im wysłuchanie kilku inteligentnych komentarzy wygłoszonych przez kobietę. A podejrzewam, że coś powiesz.
– Dziękuję, a nie będą mieli nic przeciwko temu?
– To przecież nasz dom.
– Jesteś pewien, że nie potrzebna ci po prostu kelnerka?
Zaśmiał się: – O Boże, nie da się ciebie wykiwać – powiedział. – Dobra, rozszyfrowałaś mnie. Ale chodzi o inteligentną kelnerkę, rozumiesz? Zrobiłabyś to? Może to by coś dało?
– W porządku. Daj mi piętnaście minut i stanę się inteligentną i piękną kelnerką. Co ty na taką współpracę?
– Fantastyczne. Nie do wiary!
Było ich pięciu, w tym jeden wesoły z rumianą twarzą, w wieku około sześćdziesięciu lat, z zawijanym wąsikiem, czyli Ike Mazzard, ilustrator czasopism. Joanna przywitała się z nim serdecznie:
– Nie wiem, czy pana lubię. Tymi pięknymi dziewczętami, które pan zawsze rysował, zepsuł mi pan okres, kiedy byłam młodziutką panienką.
On odpowiedział ze śmiechem.
– Pewnie chciała być pani taka jak one.
– Oczywiście, że tak – powiedział.
Pozostali mężczyźni mieli około czterdziestki. Wysoki, nonszalancki brunet to Dale Coba, prezes Stowarzyszenia, Uśmiechnął się do niej zielonymi oczyma w sposób dyskredytujący i powiedział.
– Miło cię poznać, Joanno.
Jeden z tych nieugiętych, pomyślała, którym się wydaje, że kobieta powinna być jego podnóżkiem. Miał delikatną dłoń, którą jej podał bezwolnie. Pozostali to Anselm czy Axhelm, Sundersen i Roddenberry.
– Poznałam pańską żonę – powiedziała Sundersenowi, który był blady, brzuchaty i wyglądał na znerwicowanego – jeżeli to wy mieszkacie zaraz za drogą.
– Naprawdę? Poznałaś ją? lak, to my. Jesteśmy jedynymi Sundersenami w Stepford.
– Zapraszałam żonę na jakieś spotkanie, ale nie miała czasu.
– Nie jest zbyt towarzyska – oczy Sundersena unikały wzroku Joanny.
– Przepraszam, nie usłyszałam, jak pan ma na imię, powiedziała.
– Herb – odpowiedział, nie patrząc na nią.
Poprosiła ich do salonu, a sama poszła do kuchni po wodę sodową i kostki lodu, które przyniosła Walterowi do barku.
– Inteligentna? Piękna? – powiedziała, a on uśmiechnął się do niej. Wróciła do kuchni i wypełniła miseczki chrupkami i orzeszkami.
Nie było sprzeciwu ze strony panów, gdy trzymając szklankę, spytała: “czy mogę?" i usiadła na końcu kanapy, które to miejsce zostawił dla niej Walter. Dce Mazzard i Anselm czy Axhelm wstali, a pozostali poruszyli się, jakby mieli wstać – poza Dalem'em Cobą, który siedział, jedząc orzeszki ze zgiętej dłoni, i przyglądał się jej zza stołu zielonymi dyskredytującymi oczyma.
Rozmawiali na temat zabawek gwiazdkowych i zachowania krajobrazu. Roddenberry miał na imię Frank, śmieszny nos jak u mopsa, siną brodę i trochę się jąkał; Coba zaś miał przydomek Diz, który zupełnie do niego nie pasował. Zastanawiali się, czy w tym roku nie powinno być lampek chanukowych w związku ze wzrastającą liczbą Żydów w mieście oraz szopki w Centrum Handlowym. Dyskutowali o nowych planach na przyszłość.
– Czy mogę coś powiedziać? – spytała.
– Jasne – powiedział Frank Roddenberry i Herb Sundersen. Coba siedział rozparty w fotelu i patrzył w sufit (zapewne dyskredytującym wzrokiem), z rękoma za głową i wyciągniętymi nogami.
– A czy nie można by zorganizować jakichś spotkań połączonych z wykładami dla dorosłych? – zapytała. – Albo forum porozumienia rodziców z dziećmi w jednym ze szkolnych audytoriów?
– A o czym miałyby być te wykłady? – spytał Frank Roddenberry.
– O tym, co interesowałoby wszystkich – powiedziała. – Na przykład sprawa narkotyków, którą się wszyscy przejmujemy, a którą Kronika pomija milczeniem. O tym, czym jest muzyka rockowa – o czymkolwiek, co tylko zainteresuje ludzi i sprowokuje do dyskusji.
– To interesujące – powiedział Clade Anselm czy Axhelm, pochylając się do przodu; podrapał się przy tym po głowie. Był szczupłym nerwowym blondynem o jasnych oczach.
– I może dałoby się wyciągnąć z domów kobiety. W razie gdybyście jeszcze nie wiedzieli… To miasto jest nieszczęściem dla opiekunek do dzieci. Są bezrobotne!
Wszyscy się roześmieli, a ona poczuła się odprężona. Zaproponowała jeszcze kilka tematów do dyskusji. Walter dorzucił parę tematów oraz Herb Sundersen. Padały wciąż nowe propozycje i ona brała w tym udział, a mężczyźni (poza Cobą – do diabła z nim!) uważnie jej słuchali. Ike Mazzard, Frank, Walter, Claude, nawet Herb patrzyli jej prosto w oczy, przytakiwali i zgadzali się z nią albo z namysłem zadawali jej pytania, a ona czuła się naprawdę bardzo dobrze, odpowiadając na nie dowcipnie i z humorem. Czyżby miała trafić na łamy ekskluzywnego tygodnika?