Выбрать главу

No już się nie obrażaj, tak jej mówię i zapinam sobie buksy, co już i tak są zbrukane jak gdybym miał w nich swego czasu dyplom z rzeźnictwa ciężkiego i minę lądową. Co wstaję z tapczana, biorę Andżelę w ręce, co zdaje mi się, jakoby była nie uczennicą ekonomika, lecz nauczania początkowego, tańczącą na balu karnawałowym w przebraniu za spaleniznę. Taki mam halun. Daję jej teraz góra pięć lat, o co mi zaraz serce pęknie i rozleje po ciele. Wtedy wsadzam ją na tapczan i mówię: teraz chwilę czekaj. Przywlekam jeden kulejący scoliczek, co by była równo serwetka, na ruskim patencie, koronkowa nieplamiąca się. Stawiam ptasie mleczko, stawiam wazonik ze sztucznym gerberem, obok papierosy, fuli elegancja, podróż promem Titanic, ugoda, symboliczne podanie rąk kobiecie przez mężczyznę. Ona jeszcze trochę naburmuszona, stopą rozgarnia cały ten jej burdelik z pamiątkami po wszystkich urodzinach, pocałunkach w rękę w usta. Już prawie świta, Sunia wydziera się na ogrodzie jak mordowana, chce żreć. Sunia, ta kurwią nadwaga. Andżelka na dosyć ciężkim zejściu po przeżyciach tego wieczoru, patrzy nieprzytomnie wewnątrz popielniczki, jakby wróżyła swe przyszłość artystyczną z kipów. No to ja szybko do rzeczy, by miała jakieś radosne wspomnienie, zanim całkiem mi tu padnie.

To do interesów, piękna pani, mówię do niej, memłając palcami w ptasich mleczkach, by sobie nasypać jakąś małą przyjemną ściechę na pocieszenie. Ona na to robi głową przytaknięcie pośrednie pomiędzy tak a nie. Mówię tak: dziś Dzień Bez Ruska. Więc nic z tego, wszyscy na rynku. Lecz od jutra nakręcamy twe karierę, moja pani zdolna. Od pojutrza dzwonię tu i tam, prezes, premier, znajomy fotoreporter. Że niby że afera. Popełnione samobójstwo. Rzecz jasna nieprawdziwe, lecz nie o to chodzi, by było prawdziwe. Chodzi o publikę. Tak to urządzimy. Mój plan dnia napięty, ale kilka spotkań, kilka wymuszeń słyszysz, Andżelka? Potem się okazuje, że samobójstwo odratowane. Wielki talent ocalony przez złych lekarzy. Wystawa twych ubrań, konferencja z prasą, na temat, jakiej słuchasz muzyki, jakie są twe hobby w czasie wolnym od sztuki. I wtedy raptem z dnia na dzień nie jesteś żadna anonimowa, tłumy chcą cię zobaczyć i chcą mieć twą osobowość, Robert Sztorm wymięka. Lecz Robert Sztorm może sobie ciebie najwyżej próbować polizać przez tłumy ochroniarzy. A co cennego miałaś, to i tak przepadło dziś. W „Filipince” twe zdjęcie na samo centrum okładki.

Tylko nie „Filipinka” – mówi Andżela mętnie, niewyraźnie i odbija jej się niewiadomo czym, może kamieniem, a może papą, a może watą szklaną. Jest z pierwszy udokumentowany syndrom życia od około półgodziny. Myślę sobie, co by mi tu znowu nie dostała zgonu. Więc co robię. Sobie ścieżkę, „Zdzisław Sztorm” i do szeregu, salut. Wtedy mówię jej w ten sposób, by ją trochę odwieść od samobójstwa: a teraz, Andżelka, bądź do rzeczy. Śmierć jest nieważna, śmierci nie ma, chyba nie wierzysz we śmierć, przecież to jest zabobon. Zakaźne choroby -zabobon, przestępczości samochodowe – zabobon, groby – zabobon, nieszczęście – zabobon. Są to wszystko niecne wynalazki Rusków, co je rozgłaszają, by nas straszyć egzystencjalnie. Robert Sztorm to marionetkowa postać podpłacona także przez Ruskich. Chuligaństwo i dewastacja jest to legenda ludowa, ani Arka, ani Legia, ani Polonia, ani Warsowia. To są fikcyjne drużyny na usługach Nowosilcowa. Staś i Nel także również perfidnie spreparowani przez księcia ruskiego Sienkiewicza na potrzeby filmu „W pustyni i w puszczy”, istne mity greckie. Ja, Silny, ci to przyrzekam. Sami Ruscy może nie istnieją nawet, to się jeszcze zobaczy. Idź do balkonu, za oknem nowy lepszy świat, specjalny świat na nasze potrzeby, zero przewodów frakcyjnych, zero strzykawek, zero pożarów, zero mięsa. Sama Wegetariańska Orkiestra Świątecznej Pomocy zachęca do zbiórki na nowe kamienie do żołądka dla Andżeliki lat siedemnaście. Ej, Andżela… Andżela, przesuń no dupę… wstań… wstań na chwilę!

Wtedy podbiegam do tapczana i ot co. Grubszy sztapel, kurwa i chuj. Temu ona tak siedziała cicho, bez słowa ta małomówna kominiarzowa. Gdyż w całości sama z siebie wypłynęła i ściekła w tapczan mej matki „Bartek”, całkiem świeżo kupioną zeszłego roku wersalkę pod postacią krwi, choć może mego też się tam coś znalazło, bez winy nie jestem. No to się wściekam. Wkurwiam się. Zaraz wyrwę kabel z tego całego świata, zaraz zerwę przewody frakcyjne, zaraz pociągnę za rączkę, hamulec bezpieczeństwa. Chcę ją zabić tu i teraz, choćbym miał całe wersalkę amerykankę zagnoić tą kurwią krwią, wywrócić, nożem pochlastać i wybebeszyć z piór, z tej pianki, z pościeli, z sprężyn, wszystko na wierzch wywlec, podeptać, zniszczyć, zabić, zniszczyć. Kurwa chuj i ja pierdolę. No tego już zbyt wiele moja droga, twa kariera cała runęła, nim zdążyłem ruszyć palcem i uruchomić moje znajomości, ty już spadasz, ma gwiazdo, stąd tu i teraz. Tu twe buty piękne, kozaki prawdziwe z Kaukazu, tu twa kurtka, tu twój obnośny handel pamiątkami, tu twe wewnętrzne kamienie. I pani już podziękujemy za udział w naszym programie. Oto są drzwi Gerda automatycznie zamykające, lewa, prawa, do widzenia, autobus linii nr 3 po panią wkrótce przyjedzie zabrać.

Wszystkie kobiety to jedne i te same suki. Same nie wyjdą, czekają przyczajone. Aż się rozjuszę i wybuchnę, i muszę je wypychać, odganiać od nich jak lep na muchy. Podejrzewam, iż możliwe że jest to jedna i ta sama suka przebierająca się w różne ciuchy, ona na mnie napada bezustannie, naciąga mnie na przyjemności, a potem robi syf w całym mieszkaniu. Codziennie, codziennie nowa i jeszcze gorsza. Podejrzewam że mieszka gdzieś tu na osiedlu. Wie, że mam słabe nerwy. Przychodzi i mnie wkurwia. I ja ją zabijam. A ona odrasta z psiego nasienia i już następnego wieczora siedzi zwarta i gotowa. Ruski pomiot. Być może te Ruski, że tak się właśnie eufemicznie wabią kobiety. A my mężczyźni je stąd wygnoimy, z tego miasta, co one sprowadzają nieszczęścia, zarazy, susze, zły urodzaj, rozpustę. Niszczą tapicerki swą krwią która leci z nich jak przez ręce, brukając cały świat niespieralnymi plamami. Wierna rzeka Menstruacja. Groźna choroba Andżelika. Surowa kara za brak błony dziewiczej. Jak się dowie jej matka, to jej wprawi z powrotem.

* * *

Złe sny. Magda rodzi kamienne dziecko, na oko pięcioletnią dziewczynkę z oboma oczami dotkniętymi tikiem nerwowym. Dziecko – kamienny potwór, do którego Lewy ani nikt się nie przyznaje, Magda chce sprzedać je do cyrku, stoi przede mną kołysze wózkiem, mówi: albo ja, albo tamta, Silny, inaczej sprzedaję Paulę do cyrku, wybieraj, albo ja, albo ona. Że w skrzynce pocztówka od Andżeli, cześć Andrzej, nie wiedziałam, czy do ciebie napisać. Jestem w piekle, jeszcze dziś po powrocie do domu popełniłam samobójstwo. Nic szczególnego. Mamy tu magnetofon, świetlicę. Chociaż druhowie są sympatyczni, muzykalni. Jak coś będę wiedzieć, to napiszę więcej. Muszę teraz iść, bo mamy apel. Potem kolacja, podchody, gry terenowe. W poniedziałek przyjeżdża na kontrolę Szatan. Będzie sprawdzanie namiotów i gawęda. Buziaki, zawsze będę dobrze cię wspominać, jeśli możesz przysłać mi jakieś ciepłe rzeczy (noce są chłodne). Andżelka, PS: Pozdrowienia!

Że dzwoni telefon, że wielki telefon dzwoni prosto wewnątrz mnie, że nie wiem, gdzie ta słuchawka, choć słyszę zewsząd głosy w tej sprawie, to po ciebie, Andrzejku, to po ciebie jacyś panowie, jacyś panowie po ciebie, Andrzejku, panowie z komisji, sprawdzą, czy twe organy nadają się do uczciwej sprzedaży na zachód, Andrzejku, o co te nerwy, panowie są jak najbardziej na tak, chcą je kupić, nie ma o co bać, termin operacji ustalony…