Na poczekaniu wprowadziłam poprawki, żadnego z nich nie dopuszczając do głosu. Henio wyśle tam kogoś, załatwi telefonicznie, ja dzwonić nie będę, żeby nie było, że Maćka ostrzegłam, wysłany zażąda na wstępie, żeby Maciek zadzwonił do mnie, wyjaśnię, co trzeba, poszukają i będzie z głowy. O zbrodni Maciek wie, bo mu opowiedziałam.
Zastanowiwszy się widocznie w trakcie mojego gadania, Henio zapalił się do pomysłu. Oczyszczenie bóstwa z podejrzeń bez wątpienia stanowiło potrzebę jego duszy.
Po godzinie Maciek definitywnie odpadł ze sprawy. Złoto u niego znaleziono w postaci obrączki ślubnej, noszonej na palcu, a świadków na przebywanie cały czas w domu przez przypadek miał licznych, bo w minutę po mnie wrócił także jego starszy syn z dwoma kumplami. Jedyną dostępną kryjówkę stanowił śmietnik, obok którego przechodził wracając z psem, a tego syna z kumplami spotkał po drodze. Maciek zatem nie, jako wspólnik dał się wykluczyć.
– Mimo wszystko masz lukę – stwierdził niemiłosiernie Janusz. – Każdy przejazd to jest jakaś odrobina czasu mniej albo więcej, mogłaś docisnąć i zyskać parę minut. Znam Tyrana i jego obsesje. Zostaniesz podejrzana do końca.
– Nie dla mnie – zastrzegł się Henio szlachetnie i na dowód wyjawił nam dodatkowe tajemnice śledztwa.
Lokal będący terenem zbrodni w pewnym stopniu przeszukano. Sugestie Jacusia na pierwszym miejscu postawiły kuchnię, przypadek zaś od razu potwierdził ich słuszność. Policyjny fotograf, usiłując obrócić siebie i statyw w ciasnocie wśród okropnych gratów, zrzucił doniczkę z ziemią i zaschniętymi resztkami jakiejś rośliny. Doniczka rąbnęła w terrakotową posadzkę, pękła, ziemia się z niej wysypała, a razem z ziemią wypadł mały pakunek. Zawartość pakunku okazała się wysoce interesująca, składały się na nią cenne precjoza, pierścionki, bransoletki, naszyjniki, wisior i kolczyki, wszystko złote, gęsto przyozdobione kamieniami bardzo szlachetnymi. Głównie były to brylanty. Jacuś osobiście pogrzebał w starej pralce marki „Frania” i wyciągnął z niej gruby, zniszczony portfel, wypchany dolarami.
– Rabunek to tu nie nastąpił – oznajmił z uciechą, ale tego odkrycia dokonali wszyscy, więc chwały mu nie przyczyniło.
Aczkolwiek tożsamość denatki została potwierdzona przez ciecia, to jednak odnalezienie jej dokumentów było niezbędne. Jacuś upierał się, że powinny być w kuchni, dusza mu tak mówiła. Logicznie zacząwszy od damskiej torebki i biurka w salonie, poddano się w końcu jego naciskom, torebka bowiem zawierała w sobie portmonetkę, klucze, jakieś lekarstwa i rozmaite śmieci, w biurku zaś znajdowały się głównie olbrzymie ilości starych rachunków, pokwitowań, kopert i zżółkłych papeterii, a oprócz nich klamki, rozgałęziacze, żarówki, kawałki materiałów tekstylnych, strzępy różnych skór, jakieś łańcuchy, jakby od żyrandola, oraz opakowany w gazety komplet deserowych talerzyków z prawdziwej, zabytkowej, miśnieńskiej porcelany. Najwidoczniej biurko nie służyło celom, dla których zostało wymyślone. W sypialni wykryto leżący na środku podłogi futerał od aparatu fotograficznego, w którym zamiast aparatu znajdowały się ciasno upchnięte wysokie nominały polskich banknotów. Dając sobie na razie spokój odgadywaniu, dlaczego nieboszczka tak po macoszemu traktowała oszczędności, pod wpływem Jacusia zawrócono do kuchni i tam kapitan Tyrański na dokumenty trafił osobiście. Spróbował przestawić stołek, za którym tkwiła bardzo duża i bardzo wiekowa damska torba, ujął go za blat, blat się otworzył, wewnątrz zaś leżały dowód osobisty, legitymacja rencisty i metryka w foliowej torebeczce, a także bardzo zdewastowana kosmetyczka z dolarami i dwoma złotymi sygnetami herbowymi. Wiekowej torbie, do której zmierzał po stołku, kapitan Tyrański dał spokój, wypchana była bowiem starymi, podartymi pończochami, od których go zdecydowanie odrzuciło.
Odnalazłszy niezbędne dokumenty denatki, uspokoili się, ujawnione zaś przy okazji dobra zabrali, nie w celu przywłaszczenia, tylko dla bezpieczeństwa. W ostatniej chwili jeszcze piekielny Jacuś bystrym oczkiem wypatrzył i wywlókł zza kaloryfera płaską paczkę, w której starannie poukładane były następne drogocenności, znów dwa wisiory, dwa naszyjniki, pierścionki, broszki, zapinki i kolczyki, złota puderniczka, złote spinki do mankietów i rozmaite inne dyrdymały. Rzecz oczywista, w kuchni. Wszystko, z wyjątkiem futerału, rzeczywiście znaleziono w kuchni i znów Jacuś miał rację. Możliwe, że tych właśnie rzeczy szukała osoba, która wywaliła różne rzęchy i papiery z szafy w sypialni i z połowy kredensu kuchennego. Wedle opinii Jacusia, jak już było powiedziane, osoba miotała się tam prawie w chwili zbrodni i była płci żeńskiej.
– No właśnie! – przypomniałam sobie żywo. – Od początku słyszę, że tam była druga baba, nie ja jedna na świecie! Ta druga baba to kto? Coś już o niej wiadomo?
Henio westchnął smętnie i obejrzał się jakoś na boki. Wyglądało to tak, jakby miał obawy, że ktoś podsłuchuje, ale jednak nie, co innego miał na myśli.
– Nie macie przypadkiem czegoś na ząb? – spytał żałośnie. – Mało czasu było na życie prywatne i mam wrażenie, że mi kiszki do krzyża przysychają…
Wiedziałam, co mam w domu, więc nawet nie ruszyłam się z miejsca. Wątpliwe, czy Henio pożywiłby się resztką sałaty głowiastej, a był to akurat mój jedyny produkt spożywczy. Janusz zajrzał do lodówki.
– Jajecznica na kiełbasie – zaproponował. – Z pieczywkiem. Może być?
– Cudo! – ucieszył się Henio. – Dużo masz tych jajek?
– Cztery.
– No to nie żałuj sobie…
Przyrządzanie jajecznicy na szczęście trwa krótko. Już po paru minutach można było wrócić do tematu. Henio wyraźnie nabrał ducha.
– Tam było więcej bab – odpowiedział na moje pytanie. – Można powiedzieć, że same baby. Rozróżnianie odcisków palców bez dokładnego badania, bez powiększeń i materiału porównawczego, to już specjalność Jacusia. Rozbestwił się chyba i zaczyna przesadzać. Owszem, różnicę pomiędzy paluchem na przykład kowala i paluszkiem dziewczynki każdy zauważy gołym okiem, ale cała reszta to już magia. Otóż Jacuś twierdzi, że odciski damskich rąk pochodzą od trzech albo nawet czterech osób. Zatrzęsienie musi być, oczywiście, palców denatki, ale upiera się piekielnik, że równą obfitość zostawiła ta jakaś siostrzenica, która tam mieszkała, świeże, stare i coraz starsze, sukcesywnie tak nimi siała. Nie można tego drania lekceważyć, wie takie rzeczy bez powiększeń, porównań, mikroskopów i w ogóle bez niczego. Kto tam czegoś szukał, nie wiadomo, ale chyba raczej nie lokatorka, więc istnieją podejrzenia, że denat, rzecz jasna jeszcze za życia, ewentualnie pani, albo może ta trzecia facetka, która tam regularnie składała wizyty. Na łachach śladów nie będzie, ale na papierach i książkach może się coś wyraźnego wykryje. Jacuś delikatnie przypuszcza, że szukała siostrzenica, ale wyjątkowo nie upiera się przy tym, jutro to już będzie zapewne wyjaśnione. Przyjść natomiast mogła każda z nich, Rajczyka nikt nie widział, przeniknął jak duch, równie dobrze i one mogły przeniknąć. Tylko panią ludzie dostrzegli.
– To się nazywa ślepy fart – powiadomiłam go melancholijnie.
– Wynikałoby z tego, że tamta jakaś baba, a także Rajczyk, przyszli wcześniej, zanim jeszcze ta dziewczynka przylepiła się do wizjera – zauważył Janusz z namysłem.
– Nie tylko – skorygował Henio. – Gdyby osoba pojechała piętro wyżej, a potem zeszła po schodach, przez wizjer nie byłoby jej widać. Inna rzecz, że owszem, dziewczynka, Jola Rybińska, z początku czekała na koleżankę spokojnie, dopiero od trzeciej zaczęła się niecierpliwić.