W 14 roku życia pojawiły się narkotyki. Opętanie! Chciałam być narkomanką. Hipy, ćpuny, to mnie nie interesowało, byłam Bogiem, mogłam ćpać sama.
Marzena, młodsza „siostra”, to 18 rok życia, zgwałcona przez ojca! Umierała przy mnie, obok mnie, razem umierałyśmy naprzemiennie. Uciekałam od niej i wracałam. Umarła, kiedy byłam na trzecim roku studiów. Ona, odrzucona przez matkę, błagająca o jej miłość.
Wartościowanie, wartościowanie – zniszczyłam ten dziennik, obejmował cały sierpień – wrzesień 88 roku, kiedy rozpadłam się całkowicie, kiedy mocniej walczyłam z cieniem.
Bałam się ciemności – śmierci. Ciemności przestałam się bać po wejściu w psychozę, w niebie jest jasno.
Dzienniki z 18 roku życia – wiesz, narkotyki nie odgrywały takiej istotnej roli jak znacznie później. Wszystko kontrolowałam jak Bóg, nie mogło mi się przydarzyć nic złego, tak sądziłam.
Gwałt uderza we mnie stale. Bóg walczy ze złem? Z pierwszym objawieniem diabła? Wygrywam boską mocą, nie zostałam zamordowana.
Psychiatra kilka dni później powiedziała mi, że mam schizofrenię – to 16 rok życia. To mnie poraziło, „Matka” wciska mi zło – słaby intelekt, co stanowiło dla mnie istotę związku z matką.
I nikt już nie był w stanie wydobyć ze mnie prawdy, oprócz kilku urojeń i to tak zamaskowanych, że funkcjonowałam jako osoba normalna. W kłótniach rodziców usłyszałam, że matka nie chciała moich narodzin. Teraz śmierć była na każde wezwanie.
To chyba było wcześniej, jednocześnie śmierć i psychoza.
16 rok życia – pierwsza hospitalizacja, ja – Bóg zamknięta za kratami psychiatryka, leczona insuliną i neuroleptykami, trochę mnie to wyciszyło, lecz nie na długo. W domu było stale piekło, z którego uciekłam właśnie w gwałt. Potem następne szpitale psychiatryczne. Łazili koło mojej schizofrenii i w zasadzie nie wiedzieli do końca, czy jest, ale dostawałam neuroleptyki przez pół roku. Miałam w szpitalu swobodę poruszania, byłam odizolowana od piekła.
Jednak trzeba było wrócić do domu i do szkoły.
Przestałam brać leki, czasami odwiedzałam „matkę” psychiatrę, kiedy narastało we mnie napięcie i lęk. Po cichu bratam narkotyki, przez półtora roku byłam w ciągu. W końcu nie byłam w stanie tego przetrzymać, dom to miejsce piekielne. Łopatkowa załatwiła mi pobyt u
Kotańskiego w Garwolinie. Miałam skończone 18 lat.
Tam zupełnie się zamknęłam, znowu zniewolona boskość, lekarze wymyślają mi padaczkę na podstawie zapisu EEG.
Marek Kotański pytał mnie, czy halucynuję, leczą mnie przeciwpadaczkowo. Ojciec w tym czasie podjął leczenie odwykowe. Miałam wtedy dużo urojeń, w zasadzie wszyscy byli w nie wciągani. Kotański był projekcją ojca ziemskiego. Byłam ponad nim, w niczym mi nie zagrażał.
Pojawiał się stale motyw samobójstwa, co personel wyczuwał, jednak tłumaczyli to głodem narkotycznym. Wcześniej miałam przekonanie, że ojciec mnie nienawidzi. Pojawiła się nienawiść do mężczyzn, w snach mordowałam i byłam zabijana. Miałam stale poczucie winy wobec rodziców z powodu narkotyków. Tęskniłam za domem. Zaczął się pojawiać motyw szatana, wypierałam go.
W 15 roku życia podpaliłam swoją szkołę, już w psychozie, fascynował mnie ogień. Ciągle gdzieś ten diabeł się przewija w Garwolinie. Pojawił się w snach wyrok śmierci i to, że nie ma go kto wykonać. Psychiatra jest oczywiście projekcją matki. Mój intelekt nadal się rozwijał, miałam najlepsze oceny w szkole ze wszystkich ćpunów.
Na oddziale złamałam abstynencję i znowu zawiodłam „rodziców”. Zawsze byłam bliżej terapeutów niż rówieśników, usiłowałam sobie skonstruować rodzinę.
W Garwolinie szłam w potępienie, w szatana. Od początku szłam w ogień, to znaczy byłam i Bogiem, i szatanem?
Halucynowałam i ukrywałam to przed nimi. Zaczęłam słyszeć głosy nakazujące. Widziałam wszędzie ogień.
Popatrz, Tadeuszu, wszystko miałam zapisane. I nie potrafiłam tego odczytać. Zamknęli mnie kilka razy na obserwacji, byłam bez kontaktu, niedorzeczna. Mobilizowałam się i dysymulowałam.
Milicja. To ja im właziłam w drogę, chciałam, by mnie ukarano, nic im nie mówiłam, stale mnie do siebie wzywali na przesłuchania.
Pobyt w Garwolinie to 78 rok. Halucynowałam, weszłam w Kosmos. Ogień wokół mnie rozstąpił się, otworzyła się przestrzeń kosmiczna, przeszłam przez gwiazdy i napotkałam punkt, którego nie potrafiłam określić. Czułam, że jestem poza czasem. Kotański wtedy dla mnie upada, wyzwał nas od psychopatów. Stale chciałam wejść do nieba. I normalnie uczestniczyłam w życiu oddziału, rozmawiałam z ludźmi, wykonywałam obowiązki, mówiłam, że leczę się z narkomanii. Ponownie mieli sygnały, że coś się ze mną dzieje, aleje lekceważyli.
Byłam pobudzona, rozkojarzona, w silnym niepokoju ruchowym. Znowu halucynowałam, słyszałam wołania, niestety nie mam zapisu o jakiej treści.
Pojawiła się myśl, że może jestem chora, może rzeczywiście mam schi, ale to odrzucałam.
Nakazywałam sobie opanowanie. Zaczęłam czuć potrzebę wzięcia narkotyku, wraz z tym potrzebę uśmiercenia się. Ostry rzut psychozy trwał.
Poznałam Marzenę na sali obserwacyjnej. Opowiadałam o śmierci, pająkach. Miałam jednak przekonanie, że jestem zdrowa psychicznie.
Na rysunku powiesiłam się, przekonywałam samą siebie, że jeżeli się nie unicestwię, to wszystko ode mnie zależy.
Miałam przekonanie, że moje ciało to inna rzecz, że mnie nie ma. Powrócił szatan, który wota, że mam się powiesić, bym weszła dopiekła.
Skończyłam w Garwolinie 19 lat i uciekłam z oddziału na lubelskie pola makowe. W halucynacjach dominowały zwierzęta – potwory.
Zawiązała się nasza śmiertelna przyjaźń z Marzeną.
Miałam totalny blok na Kościół nie ma w nim Boga, już nie mogło być, omijałam kościoły, twierdząc, że jestem ateistką.
Po powrocie do domu z leczenia dalej trenowałam karate, pracowałam nad ciałem. W domu ojciec już nie pił, miałam urojenia mocy – kreowania życia. W dzień byłam boska, w nocy przychodziła śmierć. Zauważyłam, że zachowuję się jak mężczyzna. W szkole miałam już spokój, to klasa maturalna. Często goliłam włosy, stale przewijał się motyw samobójstwa. W domu był pozorny spokój, rodzice pracowali, brat się uczył.
Miałam pozorną swobodę w decydowaniu. Cały czas byłam w czynnej psychozie, miałam zaburzenia poczucia czasu i przestrzeni. Byłam Tu i Tam. Wypierałam rodziców, prawie ich nie ma w dzienniku. Byłam rozszczepiona na tego drugiego – mężczyznę. On istniał, on Bóg, lecz alter ego, męskie alter ego.
Rozdział IV
Wybacz mi, Czytelniku, pewien chaos w zapisie zdarzeń. Chciałam pokazać kolejne kroki budzenia się mej świadomości. Nie chciałam, by to była kolejna książka biograficzna, jakich jest wiele w literaturze, dlatego nie zachowuję chronologii zdarzeń z życiorysu. Pokazuję tutaj odzyskiwanie wiedzy o sobie w procesie autoanalizy, w procesie zdrowienia, niesamowitego przebudzenia po 30 latach psychozy i zdrowia, udręki i sukcesów, porażek, ogromnych przegranych, poprzez zagładę po całkowite zwycięstwo.