1 września 1981 miałam konsultację kardiochirurgiczną w Katowicach. Lekarz stwierdził, że nie jest mi potrzebna operacja zastawki. Natychmiast wyjechałam na obóz karate, mimo to, że nie wolno mi było stosować żadnych wysiłków.
II rok studiów.
Miałam poczucie rozsypania się, żyłam w nieustannym panicznym lęku, nie można było złapać ze mną kontaktu. Wyjaśniałam to sobie padaczką. To bzdura, problemu padaczki nie ma. Była jedynie urojeniem. Nie wiedziałam, co się dzieje na zajęciach. Na szczęście dla mnie, wprowadzono stan wojenny. Wróciłam do domu i zaczęłam cierpieć za miliony!!!
Tadeuszu, Tadeuszu, to niepojęte.
Cały czas siedziałam w domu sama, czytając Dostojewskiego. W czasie świąt Bożego Narodzenia ojciec ponownie się upił. Wybaczyłam mu jako Chrystus.
7 stycznia 1982 – Jak to jest w tym moim Królestwie? – Miałam silną potrzebę uwolnienia się. Piszę – Chyba jest jakaś reakcja łańcuchowa, która zaczęła się w dzieciństwie, a biegnie donikąd.
Patrz, Tadeuszu, sama sobie napisałam Biblię, mimo że jej nigdy nie czytałam. Jednak boję się, że tego nie uniosę.
I dalej rok 1982.
Obsesyjnie powracałam do Małego Księcia i powrotu na swoją planetę. O tyle jest to zadziwiające, że dziennik jest pozornie normalny, lecz teraz już widzę i odczytuję tak wiele. I są jasne komunikaty o szaleństwie i bardzo zakamuflowane. Miałam potrzebę wyznawców, bardzo ukrytą. Rosło we mnie poczucie mocy i siły. Potrzeba dopełnienia losu.
Skończyła się przerwa dla studentów, trzeba było powrócić na uczelnię. Byłam oszołomiona nowymi rygorami stanu wojennego, byłam jednak ponad to. Powróciłam na treningi karate, ale już nie potrafiłam poddać się posłuszeństwu i rygorom. Nie chciałam wykonywać poleceń. Przy próbie twardości – jest to silne uderzenie w przeponę - miałam przekonanie, że nie można ruszać „tego ciała”.
Wierzyłam, że idę droga do wyzwolenia. Zaczęłam dobrze funkcjonować, zaliczyłam egzaminy, rozmawiałam więcej z ludźmi, tylko że moje ciało „nie żyje”.
24 maja 1982 – Ponownie po alkoholu byłam w szpitalu. Walczyłam z lekarzami przy próbie ratowania mi życia. Nie pamiętam momentu przejścia w załamanie. Rano uciekłam ze szpitala.
Byłam urojeniowo nastawiona, wydawało mi się, że przyglądają mi się na ulicy, osaczają.
Żyłam w tak silnym lęku, że szukałam pomocy u psychologa. Byt to kolejny ziemski ojciec, który jednak zagrażał, bo chciał wejść w świat emocji, więc przestałam przychodzić na spotkania.
22 czerwca piszę – W moim świecie są już tylko cienie. Intelekt rozwijał mi się wspaniale, napisałam bardzo dobre prace semestralne, zaskakiwałam wykładowców analizami.
Skończyłam 23 lata.
29 czerwca – Wszystko i tak będzie cmentarzem.
Śniłam lub halucynowałam, że obcinają dzieciom główki siekierami, pełno krwi wokoło.
19 lipca – Nie chcę być sterowana, kontrolowana, osaczana. Mam wybrać. Wybrać!
23 lipca – Mam być osobą, mam ujrzeć sens i koniec. Żegnajcie wszyscy znajomi ludzie.
Mnie dla was nie ma. Istnieje tylko ciało w pewnej korelacji ze światem. A ja jestem u siebie – to wszechmocne poczucie wolności.
2 sierpnia 1982 – Czuję, że To jest blisko mnie, bardzo blisko. Krąży wokół mnie, dotyka moich zmysłów, ale jest pozazmysłowe. Mam wolność, która mnie unosi ponad innych ludzi. – Za to nocami zakrada się lęk, halucynacje stają się silniejsze, ogarnął mnie chaos w walce dobra ze złem.
Wyjechałam do Warszawy, do Marzeny i ćpałyśmy szaleńczo. Po narkotykach zaczęłam nowy rok studiów.
III rok studiów.
Terapeuta wyczuł, że coś się we mnie dzieje, zacytował mi wiersz Bursy o poecie, który cierpi za miliony. Wywołało to we mnie jedynie spazmatyczny płacz i reakcję ucieczki.
Na studiach zaczęła się psychologia kliniczna. Testowałam samą siebie – każdy test wyrzucał diagnozę: schi z depresją. Przestałam wierzyć w rzetelność testów psychologicznych. Odczuwałam potrzebę odkupienia win. Na zajęciach powiedziałam, że osobowość to ja. Weszłam mocno w naukę, patologia stała się moją pasją, czytam wszystko w bibliotekach. Był to rok względnego spokoju.
9 listopada 1982 Dlaczego rozmawiam tylko z sobą lub Małym Księciem lub Nieistniejącym?
22 listopada – Kim jestem, że muszę tak cierpieć?
23 listopada – Odejść, popełnić samobójstwo, przekroczyć w końcu tę granicę. Koleżanki ze studiów usiłowały coś zrobić, mówiły, że nie można żyć w takiej izolacji. Odczuwają lęk przede mną.
18 grudnia – Ludzkość jest mi miła sercu. Nie mam duszy, wszędzie jest tylko moje ja.
6 stycznia 1983 – Narkomania zaczyna się od głodu miłości – ojciec ponownie się upił, to wyzwoliło chęć zabicia go. Miałam poczucie rozdwojenia, ale zaprzeczałam istnieniu choroby.
7 lutego – Mam poczucie wolności i nieistotności czasu.
10 lutego – Byt to moment wielkiego krytycyzmu, byłam sama w pustym hotelu w Sopocie.
Piszę – Moje życie to jedna wielka pustka uczuciowa, która powoduje, że działam destrukcyjnie.
Nie umiem nawiązać kontaktu uczuciowego z drugą osobą. – Powiedziałam o tym morzu.
Znowu zaatakował szum, chorowałam, to dawało mi poczucie jakiegoś bezpieczeństwa.
Wierzyłam, że obserwują mnie ludzie.
5 marca 1983 – Wolność, a może po prostu śmierć, koniec końca. Samotność. Początek wielkiego milczenia. Żyję pod kloszem, cierpienie, brak kontaktu – wszędzie widziałam zło, w sobie, w innych ludziach, dopadały mnie stany wielkiego pobudzenia. Na zewnątrz się mobilizowałam, ukrywałam przeżycia.
26 kwietnia – Jak poradzić sobie z dążeniem do mocy?
Mieliśmy trening interpersonalny na studiach, dostałam komunikaty od grupy, że na zewnątrz to maska, a w środku prowadzę wielką walkę wewnętrzną, że jestem taka samotna w tłumie. Mówili mi, jak zaskakują ich moje zmienne zachowania. I smutek, jaki mnie ogarnia, jest dla nich nie do przebicia.
Stale pojawiał się motyw, by zginąć z rąk innych, tak jak w aborcji i jak Chrystus.
4 maja ponownie upiłam się ze świadomością, że będę reanimowana. Stały element śmierci i zmartwychwstania.
Dowiedziałam się o śmierci Marzeny, postanowiłam napisać „Pamiętnik narkomanki”.
Walczyłam w samotności z wizjami, w lęku.
W domu nikt niczego nie zauważa, przecież bardzo dobrze zakończyłam III rok studiów.
Jest OK i nie może być inaczej.
Skończyłam 24 lata.
Wyjechałam na praktykę do szpitala psychiatrycznego do Branic, na oddział odwykowy, tam funkcjonowałam spokojnie, miałam tylko niejasne poczucie odmienności w stosunku do moich koleżanek. Potem pojechałam do sanatorium, lekarz twierdził, że stan mego serca jest zły. W tajemnicy, w lesie, trenowałam karate. Chciałam w lesie odnaleźć polanę, początek nowego życia, znowu miałam przekonanie, że jestem kimś wyjątkowym.