Выбрать главу

Było dużo alkoholu, ona stale mi opowiadała o swoich kochankach. Uderzyła w końcu we mnie, kolejnego kochanka. Kiedy skończyłam staż w klinice, planowałam popełnić samobójstwo, lecz wiedziałam, że będzie obóz, i miałam nadzieję, że tam coś z tym zrobię. Mimo że uważam homoseksualizm za normę, miałam straszliwe poczucie winy.

We wrześniu na obozie udało Ci się mnie podnieść, zwłaszcza po wartościowaniu. Byłeś i czuwałeś nade mną. Było mi Ciebie mało i bałam się Ciebie panicznie. Toczyłam kosmiczną walkę w sobie. Pozwoliliście mi wejść w rolę terapeuty. Stale się bałam, że Ciebie zawiodę.

Na pewno wierzyłam, że jestem zdrowa psychicznie. Powiedziałeś mi, że narkomani mają problem z ciałem, wycofałam się z tego komunikatu. Wyjechałam z obozu uratowana. Byłam całkowitą boskością na ziemi.

Wszystko układa się w całość, całość schizofrenii paranoidalnej.

W październiku dostałam od Ciebie wiersze i esej o samotności. Po obozie spotkałam się z

Ewą, pragnęłam jej pomóc, ale nie wiedziałam, że to niemożliwe. Powoli zaczynałam bronić się przed jej agresją. Zaczęłam ją sobie analizować. – Obie w młodości zostałyśmy skrzywdzone przez mężczyzn. Ja poszłam w agresję do wewnątrz, w narkotyki, ona w agresję na zewnątrz – zdobywanie i porzucanie mężczyzn.

Ukazało się drugie wydanie „Pamiętnika”.

14 października – Obdarzam ludzi miłością, ona mnie rozpiera, wypływa ze mnie, spływa na innych jak najcudowniejszy balsam. To lek na cierpienie, przemijanie, samotność.

22 października – Żyję na krawędzi dwóch nierealnych światów, z małą wyspą, dzięki której mam kontakt ze światem – sądzę, że ludzie obawiają się we mnie siły. Ponownie chciałam obciąć sobie język, by całkowicie zamilknąć.

W listopadzie halucynowałam upadki kolejnych kultur ludzkości. Miałam poczucie, że coś się ze mną zaczyna dziać, nie przyjmuję tego do świadomości. Miałam obsesje, że jestem całkowicie odrzucona i prześladowana, w domu odwiedzała mnie śmierć.

17 listopada – Jedno jest cierpienie dla każdego na świecie – brak miłości.

22 listopada – Rozsadza mnie niemy krzyk i płacz, i ból, i sens istnienia.

26 listopada – Doświadczasz mnie, Panie Boże, na każdym kroku jak wybrańca losu – wydawało mi się, że byłam na pograniczu psychozy rozpadu, a to był początek końca, Tadeuszu.

5 grudnia – Jaki jest rozmiar tęsknoty, jak głęboko trzeba się w niej zanurzyć, by przestać krzyczeć? Przytulić się do jej dna. Wtedy nie czujesz wypychania na powierzchnię bólu.

7 grudnia – Wierzę, że kiedyś nastąpi eksplozja. Ten czas jest coraz bliżej, czuję go. (Miałam poczekać do października 1990).

14 grudnia – Niekiedy jestem na granicy psychozy, zupełnie rozbita, z depersonalizacją, urojeniami, halucynacjami, po to, by powrócić do rzeczywistości z jasnym, logicznym umysłem, wyczuciem patologii u innych (stale się łudziłam, Tadeuszu, że to kontroluję). Tak jakbym sterowała moim zdrowiem psychicznym, lecz ono zawłada mną często i spadam w otchłań rozpaczy, paranoję lęku, rozbijam się na zwielokrotnione ja.

15 grudnia – Czuję, że ogarnia mnie jakieś szaleństwo, klękam przed nim, przed sobą i wyczekuję na nowe spełnienie.

18 grudnia – A ja uciekam w głąb siebie, w tajemne Królestwo, w którym jedynie sama mogę się poruszać. – Dostałam krótki list od Ciebie, który ponownie mnie podniósł. Patrz, Tadeuszu, trzymałeś mnie tu za rękę, a ja chciałam już tylko ulecieć.

Koniec roku to bardzo słaby kontakt z rzeczywistością. Jak ja w ogóle pracowałam?

24 grudnia – Ile można marzyć o nigdy nie spełnionej miłości? Całą wieczność swego życia.

Zatopić się w sen na jawie, że nadchodzi, i śnić.

25 grudnia – Te kolejne śmierci, ataki przeciwko sobie są obroną przed śmiercią samobójczą, śmiercią ostateczną.

1989 rok.

1 stycznia – Stany depresyjne męczą mnie ciągle, mniej więcej w tym samym czasie, jesienno – zimowym i wiosennym, cyklicznie. Rozpadam się, by się podnosić.

Tadeuszu, w śmierć nie powrócę, bo się urodziłam, lecz czy wróci psychoza?

13 stycznia – Jestem coraz bliżej śmierci, czuję to. Czas mój odlicza się przyspieszony (zapisywałam to podświadomie, w świadomości byłam przekonana, że nic się nie stanie, że nie uderzę w siebie).

W lutym 1989 skończyłam drugi tom „Pamiętnika”, moje serce było przeciążone napięciem, jakim żyłam, porównywałam siebie do anioła śmierci, halucynowałam.

7 lutego – Przychodzi lęk, niezmienny, wkrada się jak złodziej do Mego Królestwa Cieni i spokojnie mi się przygląda.

19 lutego – Czułam silną potrzebę zerwania wszelkich kontaktów z Ewą, nie wiedziałam, jak jej to powiedzieć, nie potrafiłam się od niej uwolnić. Przysłała mi list, w którym ponownie mi dopieprzyła.

24 lutego – Pisanie książek to czysta schizofrenia. Pisarz zaczyna żyć życiem swoich bohaterów i żyje w stanie permanentnego rozszczepienia jaźni, emocji, swego ja.

28 lutego – To krótkie życie wymyka mi się, ot tak sobie, powoli ze mnie uchodzi.

10 marca – Pierwsza hospitalizacja na ginekologii. Od razu uderzył mnie fakt ilości skrobanek, to mnie przerażało. Myślałam – morderczynie. – Dlaczego matki zabijają swoje nienarodzone dzieci? – Było to dla mnie piekło, chociaż sobie tego nie uświadamiałam. Za to w wierszach jest śmierć, zagrożenie, wina, kara. Halucynowałam, wszystko było jedną wielką halucynacją i urojeniem. Wszystko ma logiczną ciągłość w życiorysie, tak jak w schizofrenii.

13 marca – Nowe kolejki zbrodni kobiet zabijających swoje dzieci – nagle śmierć przestała mnie przerażać – w wierszach umieram na ginekologii, chociaż to ma dopiero nastąpić za ponad rok.

24 marca – W szpitalu napisałam wiersz, że mnie wyskrobano. Ginekolodzy to doskonała sprzeczność w jednej osobie – ratują i zabijają.

28 marca – Dostałam od Ciebie kartkę, zaprosiłeś mnie do uczestnictwa na obozie jako terapeutki, było to po wydrukowaniu moich wierszy w „Okolicach”. Ile wtedy przewidywałeś, przeczuwałeś?

29 marca – Ginekolog jest katem, płatnym mordercą, morduje na zlecenie matki.

31 marca – Miałam wizję, że w lekarzu – szatanie chcę się schować jak w łonie matki.

15 kwietnia – Nie mam już wielkich szans na życie poza Królestwem, ale wewnątrz to otchłań pełna drobnych gwiazd i nieznanych galaktyk. – W nocy nawiedzał mnie ON – ZŁO ABSOLUTNE.

Osaczały mnie halucynacje. W pracy byłam cały czas napięta i podminowana, jedynie w kontakcie z pacjentem jeszcze się mobilizowałam. Ewa zaczęła wyczuwać, że powoli wyzwalam się z pod jej wpływu.

3 czerwca – Piszę „Kokainę”. Ta książka wychodzi ze mnie jak noworodek z łona matki.

6 czerwca – Śnię ukrzyżowanie.

10 czerwca – Widziałam atakującego mnie węża, spadającego na kark.

Skończyłam 30 lat.

Listy od Ewy ziały agresją.